Jan Szałowski – Sierpnie i wrześnie, i ich długie cienie

Za rok będziemy świętować stulecie odzyskania niepodległości. Czy na pewno mądrze?

O tym kim jesteśmy, a dokładniej, kim nie jesteśmy zdecydowała pierwsza wojna światowa. Zakończyła ona bowiem nie tylko nadmiernie optymistyczny czas fin de siecle, ale w większym jeszcze wymiarze – sięgający wielu stuleci – chrześcijański etos Europy.

Obawiam się, że za rok we wrzasku rocznicowej radości w niepamięć zupełną pójdzie nasze trwanie przy polskości przed wybuchem wielkiej wojny. Co więcej, także nasze sukcesy na wielu polach, nim europejskie potęgi w 1914 roku zagrały w rosyjską ruletkę, której następstwa trwają do dzisiaj.

Czas do roku 1914 miał swój smak. Dla mieszkańców Galicji sąsiedni Wołyń, czy też leżące za Zbruczem Podole rosyjskie to były obce światy. Do wojny światowej, nikt nie wpadł na pomysł, aby Skała nazywała się Podolską, bo nie było innej Skały, a ta obok Ojcowa leżała w Kongresówce. Gdy nocowałem kiedyś w Ojcowie, to wówczas starsza kobieta opowiadała nam, że przyjeżdżali tam ludzie z Warszawy, ale nigdy z Krakowa. Ci zaś udawali się do bardziej odległego Zakopanego. Gdy współprowadziłem kiedyś obóz wędrowny, którego szlak wiódł m.in. przez tereny Kujaw i Ziemi Chełmińskiej, to pamiętam, że przemieszczając się autobusem zbliżyliśmy się do dawnej granicy między zaborem pruskim a rosyjskim. Zapytałem siedzącego obok młodzieńca, czy pamięta, że tutaj właśnie przebiegała granica między zaborami. Wiedział, chociaż stwierdził, że już niewielu pamięta. I dodał, ze jego babcia opowiadała, że w jej młodości Królewiacy przechodzili latem granicę i zbierali grzyby w lesie. No proszę. Na grzyby bez paszportu. Czyżby już wtedy obowiązywał układ z Schengen? Wątpliwe. Po prostu, aż do wojny światowej kiepsko granic broniono. Przypomina się też anegdotka zamieszczona przez Lidię Winniczuk w jej wspomnieniach z lat 1905–1927. Otóż rodzina mieszkała w galicyjskich Podwołoczyskach, ale ojciec Lidii często bywał w Wołoczyskach na kartach, śledziku i wódeczce. Gdy wracając mówił, iż było śmiesznie, to oznaczało to niezawodnie, iż znowu wyciąć musiał numer na moście granicznym. Chadzał bowiem na drugą stronę bez dokumentów i nie miewał z tym problemów, gdyż oficerowie rosyjscy go znali. Ale żołnierze, niestety, nie. A owa śmieszność polegać miała na tym, że wracając wieczorem do domu, pytany przez żołnierza rosyjskiego na moście, oświadczał, iż wszystko już wyjaśnił oficerowi w budce granicznej, i że jeżeli nie wierzy, to może go zapytać. I o ile żołnierz próbował to robić, to rozbawiony ojciec Lidii już maszerował po moście na stronę austriacką, zupełnie nie przejmując się tym, co robi aktualnie rosyjski żołnierz. Niestety, wkrótce wybuchła wojna światowa, która dała Polsce wolność, ale na zawsze zniknęły stare zwyczaje. Ziemie Pierwszej Rzeczypospolitej pocięte zostały okopami i zlane obficie krwią, także polską.

Polska do wojny powszechnej, pomimo granic, była jedna, bo pozostała wspólna elita, wspólna kultura i literatura a także wspólna świadomość, że jesteśmy jednym, chociaż czasowo podzielonym Narodem. Bo istniały pojęcia określające naszą tożsamość. Doskonale rozumiano słowa: Ojczyzna i Obczyzna, swój i obcy. Opuszczenie Ojczyzny, bez wyraźnego powodu, uchodziło za zdradę. Szukanie kariery na obczyźnie nie traktowano jako wyróżnienia. Nawet udanie się w głąb Rosji nie uchodziło za rzecz chwalebną. A przecież pamiętać należy, iż Polacy porobili wielkie kariery – także finansowe – na terenie państw zaborczych a także poza ich granicami. Zyskali sławę i wpisali się w ścisłe grono europejskiej kultury, by tylko wymienić postaci Fryderyka Chopina, czy też Józefa Korzeniowskiego. Ignacy Jan Paderewski, czy też Henryk Sienkiewicz przemierzali świat, by go poznawać i zyskiwać sławę, chociaż nigdy nie oderwali się od Polski. Zawsze do niej wracali, gdyż nie byli kosmopolitami. Znana jest głęboka niechęć Elizy Orzeszkowej do Józefa Korzeniowskiego, gdyż ten nie tylko Polskę opuścił, ale też porzucił język polski, by stać się wielkim pisarzem języka angielskiego. W rzeczywistości nigdy nie przestał być Polakiem, myślał jak Polak – żyjąc w polskich i szlacheckich wartościach – i nie da się zrozumieć jego twórczości o nich zapominając.

Polska się odrodziła, mimo wielu lat niewoli, ale sądzę że było to gorzkie odrodzenie, albowiem twórcy niepodległości zdradzili miliony potomków Pierwszej Rzeczypospolitej. Dzisiaj to temat niezwykle niezręczny w rozmowach, ale ta zdrada przecież się dokonała w latach 1919-1921, kiedy z własnej woli zrezygnowano z pasa ziemi na wschodzie, pozostawiając tam wiernych synów Ojczyzny. Ta rezygnacja położyła się krwawym cieniem na naszych losach. Granica wschodnia była naruszana przez sowieckie bandy, co już w 1924 roku zmusiło Drugą Rzeczypospolitą do utworzenia Korpusu Ochrony Pogranicza. Owa wyspecjalizowana formacja policyjno-wojskowa, która liczyła 25 tys. członków, w 1939 roku spłynęła obficie krwią, broniąc bohatersko Polski. Tymczasem po traktacie ryskim po stronie sowieckiej – na terenach uznanych za niegodne bycia w granicach odrodzonego państwa – działy się rzeczy straszne. Przez lata ukrywane apokaliptyczne zbrodnie dokonane przez NKWD, doprowadziły do wymordowania 80 lat temu około 111 tys. Polaków. Ich majątek został skonfiskowany, kobiety i dzieci wyrzucone z domów i skazane na poniewierkę a nawet śmierć głodową. Tysiące Polaków, z terenów podarowanych w 1920 roku Leninowi, wywieziono w latach 1937-1938 do Kazachstanu, gdzie wielu z nich nadal przebywa. Także ich potomkowie. A tych jest wielu.

Odrodzona po wojnie powszechnej Rzeczypospolita nie została odpowiednio przygotowana do konfliktu, który miał wybuchnąć w końcówce lat trzydziestych. I rzecz nie polega na tym, iż Polska militarnie nie była odpowiednio potężna, lecz na tym, iż dała się wmanewrować w wojnę światową. Temat niezwykle omijany i powszechnie zmanipulowany. Nawet przez osoby z tytułami naukowymi, które w swoich rozważaniach nie biorą najistotniejszego aspektu, jakim jest zachowanie siły biologicznej Narodu. W tej dziedzinie politycy Drugiej Rzeczypospolitej nie sprawdzili się i to bez względu na opcję polityczną. Przez kilka lat Polska była polem bitewnym dla zwalczających się stron, zaś Polacy byli bici przez wszystkich okupantów. Nagminne jest obliczanie strat w aspekcie tylko tych, którzy zginęli lub zostali zamordowani w czasie działań wojennych i okupacji. Tymczasem straty ludzkie, to także rozproszenie Polaków po świecie, i to nie tylko w czasie samej wojny, ale również w latach późniejszych. A te straty Polska nadal cały czas ponosi. Dlaczego ukrywa się to, iż za Gierka wyjechało do Niemiec blisko milion Polaków, że w okresie represji po zawieszeniu stanu wojennego wypchnięto z Polski niemal drugi milion Polaków, że po wejściu Polski do UE wypchnięto z Polski kolejne dwa miliony Polaków.

Haniebna jest polityka rządów w stosunku do Polaków i obywateli polskich pozostawionych za wschodnią granicą. Od transformacji 1989 roku niewiele zrobiono, by umożliwić Polakom i osobom z polskością związanym repatriację do Państwa Polskiego. Stanowione ustawy były raczej zręczną blokadą, by nikt tutaj nie przyjeżdżał. W efekcie doszło za zadziwiającej ‘repatriacji’ Polaków ze wschodnich terenów byłego Związku Sowieckiego. Otóż więcej Polaków osiedliło się w Niemczech, Rosji europejskiej i na Białorusi, niż na terenie Rzeczypospolitej. Tak to Polska po ‘wiekopomnej’ transformacji roku 1989 położyła tamę przed powracającymi do Ojczyzny w jej współczesnych państwowych granicach. I zdaje się, że nadal nie widać istotnych zmian w tej dziedzinie.

I wreszcie język, jeden z filarów trwania przy polskości. Co przez ponad ćwierć wieku zrobiło państwo polskie, by w rzeczywisty sposób bronić Polaków na wschodzie przed wynarodowieniem? Czy były to działania racjonalne i konsekwentne, działania przemyślane? Czy też były to działania chaotyczne, a do tego występowało instrumentalne traktowanie Polaków na Białorusi, bez brania pod uwagę konsekwencji takiej polityki. Bardzo to przypomina zdradę przećwiczoną już w latach 1919-1921. W całej tej nieklarownej polityce Karta Polaka stała się niepoważnym dokumentem, serwowanym z ostrożnością dla Polaków a obficie dla tych, którzy nie mieli polskich korzeni. Wystąpiło to w szczególności na Ukrainie. Tymczasem Węgry i Rumunia bez żadnych ograniczeń wydają już od lat normalne paszporty tym, którzy zachowali swoją węgierskość lub też rumuńskość. Strach pomyśleć, jak dzisiaj Stefan Żeromski musiałby opisać te procesy w powieści podobnej do ‘Przedwiośnia’.

Mam obawy, czy za rok, gdy będziemy hucznie świętować stulecie odzyskania niepodległości, zrobimy to w sposób w pełni uczciwy. I czy jest to możliwe bez dogłębnej oceny wszystkich błędów, które popełniliśmy, bo przecież nie można usprawiedliwiać wszystkich naszych nieszczęść złą wolą sąsiadów bliższych i dalszych a zapominać o własnych zaniedbaniach, także po roku 1989. I czy czasem nie są nam potrzebne wielkie narodowe rekolekcje a może i narodowa pokuta, by uczciwie wejść w kolejne stulecie biegnące od roku 1918.