Ponury cień 26 i 27 kwietnia

Powszechnie wiemy, że takie dni muszą pojawić się każdego roku. Czytelnik tego tekstu ma zapewne natychmiastowe skojarzenie z nuklearną katastrofą w Czarnobylu. Znawca Kresów wie, że to nieszczęście wydarzyło się na ziemiach byłej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Ten tekst poświęcony jest jednakże zupełnie innej mrocznej dacie z historii naszego Narodu. Nie mieliśmy wówczas wolności. Był rok 1956. Stalin nie żył od trzech lat. Jego dawni towarzysze na różnych szczeblach zarządzania starali się dobrze urządzić na kolejne lata. Było to także w krajach zależnych od Sowieckiego Imperium Zła. W kwietniu 1956 roku w kręgach komunistycznych w Warszawie podejmowano kolejne decyzje. Między aresztowaniem byłego wiceministra bezpieczeństwa publicznego a uroczystym otwarciem Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego wetknięto ogłoszenie amnestii i … ustawę aborcyjną. Parodia i socjotechnika. Ta ustawa, formalnie przyjęta przez Sejm, w rzeczywistości została narzucona przez komunistyczne i zależne od Sowietów władze. W takim stanie rzeczy obowiązywała do 7 stycznia 1993 roku.

Czym była? Cofnijmy się do roku 1920, kiedy to 18 listopada ukazała się dyrektywa Lenina, aby obalić w Europie wszelkie ustawy karzące spędzanie płodu, czyli przerywanie ciąży. Bezkarność w tym zakresie wprowadzono na wielką skalę w Rosji, która do dzisiaj nie potrafi wyjść z problemu prenatalnego dzieciobójstwa na masową skalę, chociaż tamte nieludzkie przepisy ograniczono w 1936 roku. Leninowska Rosja była w tym zakresie, zwłaszcza do 1936 roku, ewenementem na skalę Europy i świata. Gdy Stalin ograniczał aborcję w Sowietach, to w tym czasie w Niemczech wszystkie kobiety dopuszczające się zabójstwa prenatalnego karane były więzieniem. Taki stan panował także w Trzeciej Rzeszy, która dbała o demografię. Odmiennie było na kontrolowanych przez Niemców terenach Generalnego Gubernatorstwa. Polki, które dopuszczały się aborcji, nie były karane za ten czyn więzieniem. W koncepcji Trzeciej Rzeszy Polacy mieli się sami wymordować, mogli się raczyć alkoholem i prowadzić nieobyczajne życie. Do szkół nie musieli chodzić. Chętnym oferowano pracę na terenach Rzeszy Niemieckiej. Z oferty tej skorzystały dziesiątki tysięcy młodych bezrobotnych mężczyzn z miast, miasteczek i wiosek. W listach – pisanych z Niemiec – zachęcali kolejnych do wyjazdu. Wyjeżdżali więc kolejni Polacy, bo była praca i całkiem przyzwoity zarobek. Czy czasami dzisiaj nie przeżywamy czegoś podobnego?

Czym była aborcja dla Polski? Zapewne było to największe uwikłanie społeczeństwa polskiego w zakresie kolaboracji z narzuconą przez Sowietów władzą. Chyba w żadnej innej dziedzinie nie było ono aż tak głębokie. Oblicza się, że od zakończenia drugiej wojny światowej aż po dzień dzisiejszy, zamordowano 28 milionów Polaków w łonach ich własnych matek! Polska miała od 1956 roku najbardziej „liberalne” ustawodawstwo aborcyjne w Europie. To miało olbrzymie następstwa we wszelkich dziedzinach życia. Ćwierć wieku temu docent medycyny Kinga Wiśniewska-Roszkowska w swojej książce o wychowaniu w rodzinie pisała, że żyzna Polska jest w stanie wykarmić 90 milionów Polaków, i że nie istnieją żadne powody, aby istniała aborcja. Dzisiaj, w roku 2016, Polska ma w rzeczywistości niewiele ponad 36 milionów mieszkańców, czyli mniej więcej tyle, ile w momencie wybuchu drugiej wojny światowej.

W tych dniach gościł w Łodzi dr Nikolas T. Nikas, który na Wydziale Prawa i Administarcji UŁ wygłosił wykład na temat problematyki aborcji w Stanach Zjednoczonych. Amerykański prawnik podał dane, które rzadko są brane pod uwagę przy zagadnieniu zjawiska aborcji. W Stanach Zjednoczonych od 1973 roku pozbawiono życia 58 milionów dzieci w wieku prenatalnym, nie licząc aborcji farmakologicznej. Tak wielka skala aborcji na gruncie amerykańskim spowodowała w tamtejszej gospodarce olbrzymie straty, szacowane łącznie na dwukrotność rocznego PKB Stanów Zjednoczonych. Taką gigantyczną sumę, amerykańskiego PKB, Polska musiałaby wypracować przez 64 lata!

Wydaje się, że współczesny człowiek, patrzący na świat nadmiernie materialistycznie, nie dostrzega rozlicznych następstw istnienia aborcji w kręgu naszej cywilizacji. Słabo widzi związki między zapaścią demograficzną Europy a parciem na jej terytorium przedstawicieli zupełnie nam obcych ludów. Odarty z duchowości, nie pojmuje, że odrzucił Boga, który jest dawcą życia. Konsekwencją tego jest przesadne dążenie do samodoskonalenia w rozlicznych aspektach. Współczesny człowiek nie zadaje sobie pytania, lub czyni to nader rzadko, czy w zamyśle Boga jest, aby narodzili się ludzie, którzy dokonają rozlicznych odkryć, także tych w zakresie medycyny. Potrafi tylko, jak małe dziecko, pytać kiedy urodzi się ktoś, kto wynajdzie lek na jedną z chorób współczesności. A może nie narodzi się, ani dzisiaj, ani w przyszłości, bo był w drodze, ale go nie chciano. Ćwierć wieku temu, gdy ‘Gazeta Wyborcza’ jeszcze dawała wybór czytelnikom, ukazał się na jej łamach artykuł o Beethovenie. Autor całkiem przytomnie pisał, że według wskazań dzisiejszej medycyny, matka Ludwiga van Beethovena powinna była przerwać ciążę, bo była już trzydziestopięcioletnią kobietą chorą na syfilis i kilka innych chorób.

Człowiek, który w 1945 roku na inauguracyjnym zebraniu Narodów Zjednoczonych w San Francisco zagrał hymn Polski był siódmym dzieckiem swoich rodziców. Ma swój gabinet w Muzeum Historii Miasta Łodzi. Ponoć matka jego rozważała aborcję, ale uratowała go ciotka Artura, która to jej wyperswadowała. Dzięki Bogu!

Jan Szałowski