Adam Śmiech – Kowalski, Szymanowski, Tuwim i inni… antysemici (1)

Kolejne zatrute owoce przynosi PiS-owski obłęd dekomunizacyjny. Oto, po nagłośnionym przez media cyrku w Katowicach z przemianowaniem Placu Wilhelma Szewczyka na Plac Marii i Lecha Kaczyńskich, potęgę pisowskiej idei pisania historii na nowo zaprezentował wojewoda łódzki Zbigniew Rau, poza polityką znany prawnik i wykładowca akademicki na UŁ.

W ramach dekomunizacji wyciął nieznanych już dzisiaj nikomu działaczy komunistycznych, ale także Batalion Platerówek, Leona Kruczkowskiego, Maksyma Gorkiego, Michalinę Tatarkównę-Majkowską (I sekretarz KW PZPR w latach 1953-55, później I sekretarz KŁ PZPR w Łodzi 1955-64; do dziś dobrze wspominaną w mieście za ówczesne działania dla miasta i za otwarty na ludzi styl rządzenia), Hankę Sawicką, Gwardię Ludową i Plac Zwycięstwa.

Zanim odniosę się do meritum sprawy łódzkiej kilka uwag natury ogólnej. Masowe przemianowywanie ulic trwa naturalnie w całej Polsce. Ciekawe, że PiS zdecydował się na to dopiero teraz, a nie podczas swych pierwszych rządów w latach 2005-7. No, ale to można wytłumaczyć tym, że tamte rządy były po prostu kolejnymi rządami w szeregu innych, o własnym zabarwieniu politycznym, ale niewiele poza tym (czy ktoś wyobraża sobie, aby ministrem spraw zagranicznych był dzisiaj ktoś pokroju śp. Stefana Mellera?). Upadły, bo zaczęły się ideologizować, Jarosław Kaczyński zaczął realizować swoje pragnienie jedynowładztwa, zaś jego wrodzone zamiłowanie do knucia i wewnętrznych gierek zniszczyło nie tylko koalicjantów, ale i ówczesną władzę PiS.

Pozostałe lata prezydentury były już tylko wstępem do tego, co mamy dziś – mistycyzmem politycznym uprawianym przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego pod dyktando brata. Śmierć prezydenta w katastrofie pod Smoleńskiem okazała się, przy całej tragedii w skali państwowej i osobistej, najpotężniejszą siłą napędową PiS-u i jego nowej strategii zdobycia władzy poprzez skrajny mistycyzm, wychodzący naprzeciw oczekiwaniom wszystkim żyjącym spiskami i karykaturalną mitologią narodową.

Obok Smoleńska postanowiono użyć do tego tzw. żołnierzy wyklętych i hasła o rzekomo ciągle niepokonanym i rządzącym nami komunizmem, który należy zwalczyć, także poprzez napisanie historii na nowo, usunięcie z niej i zapomnienie wszystkich i wszystkiego niezgodnego ze specyficzną wizją PiS, bazująca głównie na tzw. pedagogice klęski (faktyczne upajanie się na wszelkie sposoby wypadkiem Tu-154, epatowanie zabitymi wyklętymi). Strategia była słuszna z punktu widzenia PiS – partia osiągnęła wielki sukces wyborczy i pełnię władzy w Polsce. Dzisiaj realizuje swoją wizję Polski na wszelkie sposoby. Także „dekomunizując” ulice.

Jakie refleksje się tu nasuwają?

Po pierwsze, państwo PiS to państwo scentralizowane, gdzie wszystko, także samorządność podporządkowana jest państwu, a gospodarka niebezpiecznie zbliża się do nakazowo-rozdzielczej. W istocie przypomina to autorytaryzm państwowy w PRL, gdzie samorządność również była fikcją. Oto, w omawianym przypadku zmian nazw ulic, istnieje instytucja państwowa w postaci Instytutu Pamięci Narodowej, który stanowi jednocześnie urząd oceniający, decydujący i cenzorski w jednym, którego opinia jest faktycznie ostateczna bez możliwości skutecznego odwołania. Urzędnik rządowy w osobie wojewody z kolei, jest realizatorem ostatecznej opinii IPN. Samorząd jest postawiony na straconej pozycji, gdzieś w kącie, w sytuacji bezwolnego czynnika, który może coś tam zmienić (ale tylko w ramach ostatecznej opinii IPN) albo nic nie robić, a wtedy i tak opinię wprowadzi w życie wojewoda. Typowy przykład fasadowej samorządności – zachowania instytucji i nazewnictwa bez faktycznej treści. Zaś sam IPN, jako instytucja jawnie pretendująca do ustalania jedynie słusznej wersji historii Polski, to urząd totalitarny, w istocie uderzający także w wolność badań historycznych.

Po drugie, należy zadać pytanie zasadnicze – czy te zmiany nazw ulic dokonywane pod hasłem „dekomunizacji” są słuszne? Czy tak powinna wyglądać polityka państwa odnośnie codziennej przestrzeni publicznej, jaką są ulice i ich nazwy? Czy wreszcie polityka historyczna także przy nadawaniu nazw ma wyglądać tak, jak to proponuje PiS i być wyrazem tylko jednego spojrzenia na dzieje Polski? Moja odpowiedź w każdym przypadku jest zdecydowanie negatywna. To, co robi PiS to dalszy ciąg ideologizowania nazewnictwa ulic, z którym mieliśmy do czynienia za zaborów, później za sanacji, i wreszcie za Polski Ludowej. Jestem przekonany, że za „x” lat będzie się mówić o „ulicach pisowskich”.

Okres poprzedzający rządy PiS był pod tym względem okresem wolności porównywalnym jedynie z latami 1919-26. Nazwy ulic zależały po prostu od układów w samorządzie. Osobiście, jako radny miejski w Pabianicach obroniłem ulicę Zygmunta Berlinga i nie groziła mi swym istnieniem żadna opinia IPN, czy wojewoda jako ostatnia instancja. To prawda, że w nowej kadencji ci co mieli przewagę i nie lubili Berlinga (PiS), zaraz tę zmianę przeprowadzili, ale wynikało to właśnie z liczby głosów, a nie z posiadania atu w postaci wspomnianych instytucji.

Co robi dzisiaj PiS z narodową pamięcią w przestrzeni publicznej? Otóż obok rzeczywiście nie wartych upamiętnienia pomniejszych działaczy komunistycznych (co było efektem nadprodukcji patronów w Polsce Ludowej w ramach ówczesnej ideologizacji nazewnictwa), wycina w sposób skandaliczny nazwy/patronów związanych z walką Wojska Polskiego stworzonego na wschodzie przez gen. Berlinga. I armia WP, poszczególne dywizje, pododdziały (jak wspomniane Platerówki), dowódcy są eliminowani brutalnie i bez refleksji.

Nierzadko zastępuje się ich „wyklętymi” watażkami, którzy w swoim czasie zapisali się źle w pamięci ludzkiej, lecz dzisiaj wszechmocna propaganda polityczna uczyniła z nich szlachetnych rycerzy bez skazy. Zaś ci, którzy na Wale Pomorskim, w Kołobrzegu, Gdańsku, forsując Odrę i Nysę Łużycką wykuwali i potwierdzali własną krwią pragnienie powrotu Polski na te ziemie, są wykreślani z kart historii przez obłęd ideologiczny IPN, jako polskojęzyczne oddziały Armii Czerwonej itp. Przelana krew, wola walki i poczucie polskości tych żołnierzy są niczym dla sfanatyzowanych czekistów z IPN.

W skali międzynarodowej pokazują oni, że ziemie zachodnie i północne, będące przedmiotem nadziei i westchnień twórców polskiego programu zachodniego, powrót na nie głoszony już przed wojną, i powszechnie w czasie wojny przez niemal wszystkie siły polityczne, nic dla nich nie znaczy. Właśnie taki brak troski i lekkomyślność widać w niesławnej wypowiedzi Cejrowskiego o oddawaniu Szczecina Niemcom. Jest to wszystko niezwykle smutne. Pamiętam, że jednym z największych zarzutów kierowanych wobec władz PRL przez środowiska kombatantów PSZ na Zachodzie i AK było różnicowanie polskiego wysiłku zbrojnego, polskiej krwi. Ale się zmieniało na korzyść.

Podczas licznych akademii wspominano coraz częściej żołnierzy tych formacji, śpiewano „Czerwone maki” i pieśni kojarzone z AK i powstaniem warszawskim, a w latach 80-tych, najpierw w podstawówce, a potem w liceum, gościem honorowym na akademiach szkolnych był weteran AK i weteran spod Monte Cassino. Nie spodziewałem się, że zaledwie po dwudziestu paru latach będziemy przeżywali neostalinowski okres w spojrzeniu na polską krew przelaną podczas II wojny światowej.

Jak więc powinno wyglądać nazewnictwo ulic i innych miejsc w przestrzeni publicznej?

Czy powinno być wyrazem jedynie w danym czasie obowiązującej wersji historii? Zdecydowanie się temu sprzeciwiam. Dlatego przy okazji łódzkich ulic do zmiany wymieniłem nie przypadkowo niektóre nazwiska. Otóż, mając w pełni świadomość tego, że osiągnięcie konsensusu, który zadowoli wszystkich jest absolutnie niemożliwe, uważam, że należy dążyć do sytuacji w miarę normalnej, a nie dzielić ponownie. Czy jako endek chciałbym, żeby wszystkie miejsca publiczne zawłaszczone były przez tradycję endecka? Oczywiście, nie! Zdaję sobie bowiem sprawę z tego, że Polacy są różni i odwołują się do bardzo rożnych tradycji historycznych, także wrogich i przeciwstawnych endecji. Jednak choć jesteśmy rożni, stanowimy jeden naród i w przestrzeni publicznej powinno to zostać uwzględnione.

Po 1989 r. mamy do czynienia z oczywistą nadprodukcją tylko jednego patrona – Józefa Piłsudskiego. I choć jestem zdecydowanym wrogiem pojęć i niemal wszystkich działań kojarzonych z postacią Piłsudskiego oraz wiem, że potężnym argumentem przeciwko byciu patronem przez komendanta jest jego odpowiedzialność za ofiary Maja ’26, za Brześć, Berezę i za zniszczenie ustroju RP, to jestem w stanie, a przynajmniej staram się zrozumieć tych, którzy widzą w nim, na skutek własnej ale i powszechnej niewiedzy, ikonę wolności i niepodległości, a co za tym idzie, jestem skłonny, w imię wyżej wskazanych przekonań, przystać na obecność Piłsudskiego na tabliczkach z nazwami ulic (ograniczając jednak jego nadreprezentację). O wiele bardziej zależy mi na tym, aby prowadzono obiektywne badania nad jego postacią i upowszechniano o nim prawdziwą wiedzę, nie oparta o legendy i ślepą miłość zwolenników.

Bez wyczucia wobec historii

Postacie historyczne mają to do siebie, że w większości przypadków nie da się ich uznać za krystalicznie czyste w ciągu całego życia. Na ogół każdy ma jakiś epizod nie nazbyt chwalebny. Rzecz w tym, co przeważa, jaki odbiór danej postaci przeważa, nie tylko suche fakty i proste przyporządkowania. Oceny należy dokonywać z punktu widzenia jednostkowego posiłkując różnymi innymi czynnikami, dla każdej sytuacji niemal odmiennymi. Dzisiaj dotyczy to głównie tych, których się „dekomunizuje”, ale nie tylko. Oceniając inne pomysły IPN i wojewody na gruncie łódzkim trzeba ustosunkować się do niektórych wyeliminowanych patronów. Gwardia Ludowa – można uprawiać wyłącznie jej czarną propagandę, jak w PRL uprawiano czarną propagandę NSZ, ale chyba nie o to chodzi, prawda? GL walczyła jednak przede wszystkim z Niemcami i wielu jej członków poległo w akcjach przeciwko Niemcom oraz zostało zamordowanych w niemieckich więzieniach i obozach.

Bynajmniej nie komunistyczny historyk sp. Tomasz Strzembosz opisuje oddziały GL i ich działania skierowane przeciwko Niemcom w książkach poświęconych warszawskim oddziałom konspiracyjnym i ich akcjom. Czy dzisiaj, w imię pozytywnej pamięci narodowej, a walka z Niemcami w czasie II wojny światowej stanowi taką jednoznacznie pozytywną pamięć, nie należałoby pozostawić upamiętnień zabitych przez Niemców żołnierzy GL, czy w ogóle ludzi lewicy komunistycznej? Nie mam najmniejszego zamiaru bronić politruków-dekowników, czy krwawych utrwalaczy władzy oraz sprawców mordów sądowych, ale bądźmy poważni – nie można poległym i zamordowanym przez okupanta niemieckiego lewicowcom odgórnie odmawiać prawa do skrawka pamięci, dlatego, że ktoś później dokonywał zbrodni powołując się na komunizm (zresztą część tych zbrodniarzy to byli niedawni AK-owcy).

Czy Hanka Sawicka (prywatnie najbliższa kuzynka Stefana Kisielewskiego, córka Bernarda Szapiro, brata matki Kisiela Salomei z d. Szapiro) zmarła na Pawiaku po walce z Gestapo nie zasługuje na pamięć? Czy ofiara trójki rodzeństwa Fibaków (ulica ich imienia była na studenckim Lumumbowie), członków lewicowych „Promienistych”, którzy dokonali szeregu akcji antyniemieckich na terenie łódzkiego, nie zasługuje na upamiętnienie, choć zostali zamordowani przez okupanta 15 listopada 1943 r. w masowej egzekucji?

A co z wybitnym literatem Leonem Kruczkowskim?

Czy autor „Kordiana i chama”, „Niemców” i „Pierwszego dnia wolności”, oficer WP, uczestnik Kampanii Wrześniowej i jeniec oflagów, nie zasługuje na pamięć? Bo był prezesem Związku Literatów Polskich w okresie stalinowskim, bo był członkiem Światowej Rady Pokoju (razem m.in. z Fryderykiem Joliot-Curie i Pablem Picasso; ulice jednego i drugiego znajdują się w Polsce – czy IPN zamierza je zdekomunizować?), czy dlatego, ze w ogóle ośmielił się mieć poglądy lewicowe?

Wreszcie Plac Zwycięstwa, czyli pisowska pedagogika klęski w pełnej krasie. Jak powiedziała łódzka radna PiS Marta Grzeszczyk: „Plac Zwycięstwa to wiadomo jakie zwycięstwo, warto wspomnieć o inicjatywie z lat 50-tych, czyli chęci budowy pomnika Stalina w tym miejscu, to było zwycięstwo komunizmu, które pogrążyło Polskę w czerwonej otchłani na kilkadziesiąt lat. Bardzo dobrze, że ta zmiana została wprowadzona”. (ŁWD – „Łódzkie Wiadomości Dnia”, 13.12.17, 18:30).

Jako osoba młoda, pani Grzeszczyk zapewne czerpie wiedzę o Polsce Ludowej z przemówień propagandowych o powstaniach w latach 1944-63, poznańskim i grudniowym (lub gdańskim) i ze wspomnianych niegdyś przeze mnie oświadczeń emigracyjnych o obozach koncentracyjnych dla matek z dziećmi w stanie wojennym. Pewnie patrząc na szkielety łódzkich fabryk i megamarkety istniejące w innych – wszystko efekty „transformacji” po 1989 r. – wyobraża sobie, że te pierwsze to rezultat tej otchłani, a te drugie to z kolei byłe fabryki dźwignięte z czerwonej otchłani.

W PRL 9 maja czczono zwycięstwo nad Niemcami i wszelkie Place Zwycięstwa do tego się odwoływały. Bo jak napisał Jędrzej Giertych („Tysiąc lat historii polskiego narodu t.III, s. 147-148): „Nad Niemcami odnieśliśmy triumfalne zwycięstwo. Nie tylko, że nie pozwoliliśmy na zabranie nam Gdańska i „korytarza”, już nie mówiąc o „kraju Warty” i „Generałgubernatorstwie” (…), ale uzyskaliśmy Śląsk, zachodnie Pomorze, i część Ziemi Lubuskiej, które utraciliśmy od czasów średniowiecza (oraz Malborskie, Warmię, Pomezanię i Mazury). Ba! Odzyskaliśmy je nie tylko politycznie, ale i etnicznie. (…) Nie biliśmy się w drugiej wojnie światowej na próżno. W niejednym ponieśliśmy klęskę. Co robić. W narodowej historii odnosi się zarówno zwycięstwa, jak i klęski. Ale odnieśliśmy także i wielkie zwycięstwa. I uratowaliśmy rzeczy najważniejsze”.

Andrzej Meissner stwierdzał („Szaniec” nr 13(178) z 1999 r., s. 2): „(…) w wyniku dwóch zwycięskich wojen i partnerstwa ze wschodnim sąsiadem uzyskano najlepsze w historii kraju granice i ważne dla Europy ukształtowanie Niemiec; w warunkach PRL – z pełną świadomością wad tego okresu – dokonano efektywnej odbudowy kraju, jego zagospodarowania i rozwoju. Nastąpił rozwój kultury, nauki i edukacji narodowej, budowy nowych gałęzi przemysłu i infrastruktury (…)”. Wydaje się jednak, że dla wychowańców fanatyków z IPN są to fakty pozostające poza granicą percepcji.

Co otrzymujemy w zamian?

Obok szeregu obiektywnie słusznych postaci, obok licznych kontrowersyjnych, jesteśmy świadkami planowego zapełniania polskich miast miejscami (ulicami, placami) pamięci prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jest to element kampanii smoleńskiej i ma bez wątpienia formę w wielu przypadkach narzucania tego patrona w ramach budowania jego legendy – jako niezłomnego bohatera, kroczącego od zwycięstwa do zwycięstwa na arenie politycznej świata, którego triumfalny marsz przerwał mord o świcie dokonany przez Rosjan do spółki z Tuskiem. Chcę w tym miejscu Państwu powiedzieć, że pomimo całkowicie odmiennej pozycji politycznej przeżywałem śmierć polskiej delegacji w Smoleńsku jako polski obywatel i jako człowiek.

Byłem przekonany, że tragedia ta stanie się przyczynkiem do narodowego pojednania. Myliłem się głęboko. To, co PiS uczynił z katastrofy Tu-154 przeszło najśmielsze wyobrażenia. Efektem jaki wzbudzał i wzbudza we mnie cyrk smoleński jest głęboka niechęć do takiej formy uprawiania polityki, a co za tym idzie, naturalnie, także do uprawiających taką politykę i pośrednio, niestety, bo Lech Kaczyński nie ponosi za to odpowiedzialności, do niego samego. Tymczasem jego postać trzeba widzieć po prostu we właściwym formacie. Nie poległ, lecz zginał tragicznie, nie pokonał Putina ani Rosji, ani nie był tego bliski, nie osiągnął nic na kierunku ukraińskim, a jego „przyjaciel” Juszczenki w twarz śmiał się ustanawiając kult zbrodniarzy banderowskich, Litwa w czasie wizyty w Wilnie Lecha Kaczyńskiego obraziła go po raz kolejny odrzucając słuszne żądania Polaków odnośnie pisowni nazwisk.

Lech Kaczyński podjął też ryzykowną decyzję lotu poza wyznaczoną marszrutą na pomoc hochsztaplera z amerykańskiego nadania – Saakaszwilego, który zorganizował również z udziałem polskiego prezydenta groteskową ustawkę ze strzałami na granicy. Jednak dla potomnych prezydent Lech Kaczyński pozostanie na stronach historii jako ten, który mając w ręku potężny argument w postaci możliwości odmowy podpisu, podpisał jednak Traktat Lizboński, ustanawiający Unię Europejską jako odrębny podmiot, pozbawiając Polski świadomie części suwerenności. Zagłuszeniu tej prawdy służy kult smoleński, temu służą narzucane ulice i place im. Lecha Kaczyńskiego. Zatem i forma i treść mają w tym przypadku charakter świadomie jątrzący zamiast koncyliacyjnego.

Ostatnie wydarzenia w Łodzi wokół zmiany nazw ulic pokazały także drugą twarz PiS-u, odległego od myśli endeckiej, uległego wobec histerycznego środowiska „Gazety Wyborczej” i całej filosemickiej lewicy, a nawet wobec politycznie poprawnego nazewnictwa. Ale o tym w drugiej części.