Adam Śmiech – Suwerenni inaczej

Suwerenność to bardzo piękne hasło, postulat i stan, rzecz w tym, że jako stan – jeżeli rozumiemy przez suwerenność całkowitą swobodę decydowania o sobie, ograniczoną jedynie słusznymi prawami innych – występuje niezwykle rzadko, zwłaszcza we współczesnym świecie, gdzie dotyczy w zasadzie jedynie światowych potęg (które dodatkowo – w szczególności USA w ostatnich już prawie trzech dekadach – nagminnie nadużywają swojej suwerenności kosztem słusznych praw innych) oraz państw – nazwijmy to – peryferyjnych, których suwerenne działania nie naruszają interesów potęg.

Pozostałe państwa, ze szczególnym naciskiem na państwa należące do wielkich bloków militarnych i politycznych, jak NATO czy Unia Europejska, dawno już nie są suwerenne w sensie politycznej, militarnej i ekonomicznej samodzielności. Polska niewątpliwie do 1 września 1939 r. była politycznie i militarnie suwerenna, aby suwerenność w wyniku wybuchu i przebiegu wojny stracić. Rząd emigracyjny był głęboko niesuwerenny, zachowując jedynie „suwerenność” werbalnego sprzeciwu, władza powstała w 1944 r. z łaski Stalina była również wysoce niesuwerenna. Polska z lat 1944-89 przechodziła proces pozyskiwania suwerenności od stanu niemal zerowego po całkiem pokaźny uzyskany po 1956 r., i już z mniejszą dynamiką, ale jednak stale poszerzany aż do 1989 r. Nasze państwo z całą pewnością było suwerenne po 1989 r., samoograniczając własną suwerenność dopiero decyzją o wstąpieniu do NATO, zwłaszcza zaś decyzją o wstąpieniu do Unii Europejskiej. Do dziś jednak, szczególnie środowiska uważające się za prawicowe, szermują hasłem suwerenności na prawo i lewo, tak jakby dobrowolne wstąpienie Polski do NATO i UE nie miało miejsca. Można odnieść wrażenie, że ich zdaniem, po pierwsze, Polska suwerenna jest zawsze wtedy, gdy jest suwerenna w stosunku do Rosji (warunek wystarczający), po drugie, z jakichś powodów większa część z nich uważa, że jeżeli podjęliśmy suwerenne decyzje o ograniczeniu suwerenności poprzez wstąpienie do wymienionych organizacji, to nie straciliśmy suwerenności, gdyż takowa utrata występuje tylko w przypadkach decyzji podjętych pod przymusem, wreszcie po trzecie, mniejsza część uważa, że co prawda formalnie utraciliśmy część suwerenności będąc członkiem owych ciał, jednak możemy przejść nad tym do porządku i zachowywać się dalej, jakbyśmy byli suwerenni.

Tymczasem prawda jest taka, że jako państwo członkowskie Unii Europejskiej jesteśmy w o wiele większym stopniu pozbawieni suwerenności w polityce społecznej, gospodarczej i ekonomicznej, niż byliśmy kiedykolwiek za czasów tzw. Polski Ludowej. Paradoksem historii ale i meandrów myślenia współczesnych szermierzy suwerenności jest, że ciągle nadużywający tych pojęć Prezydent RP zapragnął wpisać ograniczające suwerenność Polski członkostwo w NATO i UE do konstytucji!

O braku pełnej suwerenności współczesnej Polski świadczy jednak nie tylko formalne jej ograniczenie będące prawną i logiczną konsekwencją należenia do struktur międzynarodowych. Dowodem na poważne ograniczenie suwerenności politycznej Polski jest dokonana przez PiS, pod naciskiem zewnętrznym, zmiana noweli ustawy o IPN. Od początku byłem przeciwnikiem tej noweli, jako pogarszającej sytuację Polski na arenie międzynarodowej, nic nie wnoszącej do kwestii ochrony dobrego imienia Polski na świecie, oraz jako wyrazowi błędnej koncepcji polityki historycznej, zastępującej przekaz pozytywny zakazami i nakazami. Od początku też słychać było głosy krytyki nawet ze strony samego PiS i pracowników IPN. Niestety, wszystkie obawy sprawdziły się szybciej i z większym natężeniem, niż można się było spodziewać. Na Polskę został przeprowadzony potężny atak sił żydowskich wspieranych silnie przez Stany Zjednoczone. Po raz kolejny, ale tym razem w formie skoordynowanego, masowego frontu, wylano na Polskę i jej historię pomyje, upokorzono Prezydenta RP, Marszałka Senatu, wreszcie całą Polskę, przymuszając jej władze do wycofania się z nowelizacji. Doznaliśmy upokorzenia i przedstawiono nam jaskrawy dowód braku suwerenności w kwestiach, których nowela miała dotyczyć. Jest to jeden z najsmutniejszych momentów w historii Polski po 1989 r. Przy wszystkich wspomnianych wadach, skoro już przyjęto nowelę, i postawiono na szali znaczenie Polski – zupełnie zresztą niepotrzebnie; po co, w jakim celu bowiem doprowadzać do sytuacji, kiedy ktoś krzyknie „sprawdzam!”; to karygodny błąd polityczny, tak się nie robi, jeżeli nie jest się hegemonem – należało jej bronić i nie ustępować. Zamiast tego otrzymaliśmy oświadczenie, które ponoszący klęskę PiS przedstawia jako wielkie zwycięstwo, zaś środowiska fanatycznych PiSowczyków z „Gazetą Polską” i red. Sakiewiczem na czele, zgłaszają do pokojowej nagrody Nobla (!?!) Kaczyńskiego i Netaniahu. Nie wiem, czy groziła nam wojna z Izraelem i USA, ale wiem na pewno, że autorzy takich pomysłów obrali kurs na Tworki. Sytuacja jest żałosna i tragikomiczna. Jeszcze niedawno jednomyślnie przyjmowano nowelę, a prezydent Duda twierdził „Nikt nie będzie nam niczego dyktował”. Teraz uginamy się pod dyktatem, a ci sami co tak jednomyślnie byli „za” teraz też byli… jednomyślni. Czasami człowiek się zastanawia, czy nie wystarczyłby sam p. Jarosław Kaczyński z, powiedzmy, dwójką zastępców na wypadek choroby, zamiast tych dwustu trzydziestu z okładem, co to raz jednym, raz drugim sznurkiem poruszani podnoszą grzecznie łapki. Miało być dumne działanie suwerennych Polaków, a wyszło jak zawsze…

W naturze naszych przeciwników z Izraela i USA jest nie tylko osiągnąć wygraną, ale jeszcze dodatkowo upokorzyć przegrywającego „partnera”. Stąd ostre jak brzytwa słowa izraelskiego negocjatora oświadczenia rządowego Yaakova Nagela, wypowiedziane co prawda w obronie treści dokumentu i przeciwko najskrajniejszym jego krytykom ze strony samego Izraela (m.in. minister Naftali Bennett i prof. Yehuda Bauer, uważający porozumienie za hańbę i zdradę pamięci ofiar holokaustu), ale bez wątpienia uderzające przede wszystkim w Polskę i naszą, co tu dużo mówić, dumę narodową. Nagel, odpowiadając Bauerowi, powiedział: „On zapewne nie przeczytał oświadczenia a może poczuł się urażony, że nie konsultowaliśmy go z nim. Gdyby nie chodziło tu o Yehudę Bauera, odpowiedziałbym inaczej [Bauer ma 92 lata i cieszy się powszechnym szacunkiem – AŚ] (..) Oto, mamy kraj [Polskę – AŚ], który pręży się z dumy, że przyjął prawo, które, jak mówi, przywróci mu honor narodowy, a pół roku później odwołuje je z podkulonym ogonem. (…) To wspaniałe osiągnięcie państwa Izrael. Krytycyzm doprowadza mnie do pasji. Uzyskaliśmy wspaniałe porozumienie. Mieliśmy prawo [nowelę do ustawy o IPN – AŚ], o którym wszyscy mówili, że było straszne, i pozbyliśmy się go, nie dając im [Polsce – AŚ] nic w zamian. Nie ma niczego niewłaściwego w tym oświadczeniu”.

Tak wygląda prawda o porozumieniu i o suwerenności Polski. Ponadto, problem ten występuje w zderzeniu nie z wyimaginowanymi wrogami Polski, ale z państwami uważanymi za największych sojuszników naszego kraju. Zostaliśmy z podkulonym ogonem? Jak najbardziej! Nie dano nam nic w zamian? Jak najbardziej! Czy może USA odwołały ustawę S.447? Wolne żarty! Przeciwnie, rzeczywistość przynosi nam przykre dowody chorobliwego stanu „sojuszu” Polski z USA i Izraelem. Mamy do czynienia z podmiotem do głębi nas nienawidzącym, który prędzej czy później wróci do sprawy odszkodowań oraz ze światowym mocarstwem, które jest gwarantem i strażnikiem praw tego podmiotu. Taki sojusz jest po prostu nienormalny. Tym bardziej nienormalny im głębszy. A niestety, tak jak pisałem wcześniej, odpowiedzią obecnej władzy, pogrążonej w nieprzytomnej rusofobii, na problemy z USA i Izraelem, będzie właśnie pogłębienie i zacieśnienie sojuszu z tymi krajami. Błąd logiczny? Oczywiście, ale mentalność rządzących i tragicznie zwietrzałe aksjomaty polityczne, które są ich bogiem, nie pozwolą na cokolwiek innego. Pogłębianie ma wymiar zresztą nie tylko polityczny, ale i praktyczny. Właśnie podpisano porozumienie na skroplony gaz z USA oraz list intencyjny o współpracy pomiędzy Giełdą Papierów Wartościowych w Warszawie a izraelską giełda Tel-Aviv Stock Exchange.

Jakże żałośnie w kontekście uległości wobec „sojuszników” wygląda nieustające prężeniu muskułów w stosunku do Rosji. I jak mało suwerennie – po prostu jest to w interesie sił zewnętrznych i nam się na to pozwala, a jakby co, nikt i tak Polski o zdanie pytał nie będzie. Jednak co sobie poharcują, to poharcują. Minister Czaputowicz o zbliżającym się spotkaniu Putin – Trump w Helsinkach 16 lipca b.r. mówi: „Pewne obawy dotyczące możliwego resetu w relacjach Waszyngton-Moskwa są jednak uzasadnione”. To jest cały horyzont myślowy nie tylko dobrej zmiany, ale i całego obozu postsolidarnościowego – byle przeciwko Rosji. A jak pięknie byłoby sobie wyobrazić takie spotkanie światowych przywódców w Warszawie. Może zorganizować Finlandia, a Polska nie może? Mogłaby, i uzyskałaby z tego tytułu ogromne korzyści polityczne, międzynarodowy poklask, ale z wiadomych powodów jest to niemożliwe. Lepiej walczyć z pomnikami Armii Czerwonej, dekomunizować i do znudzenia grać na jednej nucie nienawiści do Rosji. Uczciwość nakazuje w tym miejscu oddać zasługę Kornelowi Morawieckiemu za wywiad dla „RIA Novosti”, w którym skrytykował politykę pomnikową polskiego rządu i wezwał syna do polepszenia stosunków z Rosją.

Podsumowaniem rozważań o polskich absurdach musi być tym razem okoliczność smutna, a mianowicie śmierć i pogrzeb wybitnej polskiej lekkoatletki – śp. Ireny Szewińskiej (a jeszcze na ostatnim Dniu Zwycięstwa wydawała się być w dobrej formie). Zmarłej Pani Irenie złożono jak najbardziej zasłużony hołd. Wśród żałobników byli Prezydent i Premier RP. Andrzej Duda powiedział: „Pierwszy sportowiec świata w plebiscycie dziennikarzy z całego świata w 1974 roku. Siedem medali olimpijskich. Dwanaście rekordów świata. Dziesięć medali mistrzostw Europy. Dla Polski. Dla Polski! Zawsze mówiła: „Jaka to piękna chwila móc usłyszeć Mazurka Dąbrowskiego”. Słowa piękne i słuszne, ale jak to się ma do retoryki o nieistniejącej w czasach sukcesów Szewińskiej, Polsce, o powstaniu antykomunistycznym trwającym do 1963 r., czy wreszcie do mantry o Polsce pod okupacją sowiecką po 1944 r.? Nie pomnę już, który to redaktor powiedział (może to był sam Piotr Wierzbicki), ale w przed-Sakiewiczowej „Gazecie Polskiej” ukazał się kiedyś tekst, w którym autor wspominał, że podczas wielkich imprez sportowych nie kibicował reprezentantom komunistycznej Polski, ale na ogół Amerykanom. W jakimś sensie, był konsekwentny. Za to dziś mamy schizofrenię…