Kamil Klimczak – Konfederacja dryfuje – prosto na rafy centryzmu

Morskie porównanie zawarte w tytule tego tekstu jest niestety jak najbardziej uprawnione: formacja powstała w ubiegłym roku od początku była wskazywana przez komentatorów jako „sojusz egzotyczny”. Ostatnie wydarzenia: wyrok TK ws. aborcji, protesty antycovidowe i sprawa uchwały Sejmu ws. rokowań nad unijnym budżetem spowodowały, że ujawniły się niespójności wewnętrzne Konfederacji, jak i rozdźwięk między taktyką i strategią polityczną.

Miks narodowców i korwinowców, z domieszką Grzegorza Brauna i jego zwolenników, jaki ostatecznie ukształtował się przed wyborami parlamentarnymi był postrzegany jako kolejne, po ruchu Kukiz’15 (w którym duża część obecnych polityków Konfederacji brała udział) „sezonowe zjawisko pogodowe” na polskiej scenie politycznej. Pierwsze miesiące jednak wskazywały na jedność formacji, pomimo wewnętrznych podziałów organizacyjnych na trzy partie. Nawet prawybory prezydenckie wzmocniły pozycję Konfederacji i nie spowodowały widocznych napięć wewnątrz partii (poza spięciami w członie korwinistycznym).

Największe szanse „antysystemowcy” mieli w trakcie pierwszych wyborów prezydenckich, gdyż nawoływania Małgorzaty Kidawy-Błońskiej do bojkotu wyborów oraz jej liczne wpadki otworzyły możliwość walki o wejście do drugą turę. Zaowocowało to coraz dalej idącym uładzeniem retoryki i walką o elektorat centrowy – wyborców którzy rozważali głos czy to na kandydatkę PO czy to na Szymona Hołownię, nawet na Władysława Kosiniaka-Kamysza. Odwołanie majowej elekcji i zmiana kandydata w Platformie Obywatelskiej spowodowały, że okno możliwości się zamknęło, czego jednak nie zauważyli działacze i być może decydenci Konfederacji. Sam słyszałem, jak aktywiści uczestniczący w kampanii Krzysztofa Bosaka liczyli na kilkanaście (sic!) procent głosów i powtórzenie sukcesu Pawła Kukiza sprzed pięciu lat. Skończyło się nie najgorzej – czwartym miejscem z siedmioprocentowym poparciem. Jednak dziedzictwem kampanii prezydenckiej pozostało parcie na zagospodarowanie centrowego elektoratu post-platformerskiego i dążenie do „odszurzenia” wizerunku formacji (to drugie wcale nie jest czymś złym, pytanie co kto rozumie pod pojęciem „szur”).

To dążenie ujawniło się w momencie zaostrzenia przez rząd „walki z epidemią” w październiku. Przeciwko ograniczaniu przez rząd wolności obywateli za pomocą wątpliwych prawnie rozwiązań najgłośniej protestował Grzegorz Braun, a także niektórzy wolnościowcy z Konfederacji. Sam Braun konsekwentnie nie zakłada podczas wystąpień publicznych maski przez co został przez pewien czas jak się wydaje „schowany do szafy” przez swoich klubowych kolegów. Niektóre organizacje okołokonfederackie podchodzą jednak „zdroworozsądkowo” do obostrzeń epidemicznych i wykpiwają działania Brauna czy wydawane przez niego książki „Fałszywa pandemia”. Widać wyraźny rozdźwięk pomiędzy częścią „wolnościową” (Braun i Korwin-Mikke) a „racjonalną” (Bosak, Winnicki, część korwinowców) w kwestii „religii COVID-a”.

To prawda, noszenie maseczek lub ich nienoszenie nie jest obecnie najważniejszą kwestią w debacie publicznej (jednakowoż nadal jest nieumocowane prawnie i zdaniem wielu ekspertów – bezsensowne, zwłaszcza w przestrzeni otwartej). Z drugiej strony, w obliczu deklaracji Mateusza Morawieckiego i jego akolitów, pokładających ufność w przygotowanej w ekspresowym tempie i najpewniej mającej skutki uboczne szczepionce i groźbie przymusowych czy półprzymusowych szczepień niepewnym preparatem, sprzeciw wobec nie tylko ekonomicznych, ale też sanitarnych elementów „walki z pandemią” z naszego rządu wydaje się koniecznością. Gdy okaże się, że szczepienia są przymusowe albo półprzymusowe (ograniczenia w podróżowaniu, brak wypłaty świadczeń dla niezaszczepionych) to jaką drogę wybierze Konfederacja? Drogę „szuryzmu” przeciw niesprawdzonej szczepionce czy „racjonalizmu i odpowiedzialności” przeciwko dużej części niezaszczepionych Polaków? Pytanie pozostaje otwarte, ale możliwe odpowiedzi wobec działalności niektórych liderów partii nie nastrajają optymizmem.

Jednocześnie „antysystemowcy” dokonali dwóch posunięć politycznych, które poddają w wątpliwość wiarygodność formacji. Pierwszą sprawą jest wyrok Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji. Przypomnijmy: Konfederacja chełpiła się tym, że jest partią „100 % pro-life”, gdyż wszyscy jej posłowie złożyli podpisy pod wnioskiem do TK ws. aborcji eugenicznej, a posłowie z Ruchu Narodowego: Robert Winnicki, Michał Urbaniak i Krzysztof Bosak jako jedyni pojawili się 22 października pod siedzibą Trybunału, aby wesprzeć demonstrację pro-life. I chwała im za to! Jednocześnie wobec protestów operetkowego tzw. Strajku Kobiet i oburzenia dużej części swojego, liberalnego elektoratu, w który celowano od wyborów parlamentarnych, korwinistyczna część Konfederacji wydała oświadczenie, w którym proponowała „nowy kompromis aborcyjny” wpisujący się w propozycję prezydenta Andrzeja Dudy, dopuszczający aborcję z powodu tzw. „wad letalnych”. Czyli: posłowie z partii KORWiN podpisali wniosek do TK, po czym, przerażeni, że w tym wypadku ich działania odniosły stuprocentowy skutek, zaproponowali rozwiązania prawne…. niezgodne z Konstytucją. Na takie zachowanie można znaleźć tylko jedno słowo: tchórzostwo. I to w obliczu czego? Wulgarnych protestów „Julek z Twittera”, którym wskazano trzy cele do atakowania: PiS, Kościół i Konfederację. Jeżeli tacy „antysystemowi” politycy przestraszyli się grupki wulgarnych kobiet, to co zrobią w obliczu czołgów idących na Warszawę?

Odpowiedź pozostawiam PT. Czytelnikom….

Do tego dochodzi jeszcze sprawa uchwały wspierającej rząd podczas negocjacji nad unijnym budżetem. Ta sprawa jest delikatna, ale po raz kolejny konfederaccy decydenci wykazali się subtelnością słonia w składzie porcelany. Faktem jest, że już w lipcu Mateusz Morawiecki wstępnie zgodził się na powiązanie funduszy z „praworządnością”. Zresztą samego rozporządzenia o praworządności rządy Polski i Węgier nie mogą zawetować, mogą blokować jedynie tzw. Fundusz Odbudowy. Jednak przy całej, znanej w naszym środowisku hipokryzji PiS, ta kwestia jest na tyle kluczowa, że głosowanie razem z „totalną opozycją” przeciwko takiej uchwale (gdy przecież można było wstrzymać się od głosu) jest jeszcze większym błędem niż głosowanie razem z partią rządzącą, co mogłoby być wykorzystane przez rządową propagandę jako przejaw tworzenia kolejnego „Frontu Jedności Narodu”. To zachwiało wizerunkiem Konfederacji jako formacji eurosceptycznej, co zresztą wpisuje się w koncepcję ukłonów do centrowego elektoratu.

Jednak te wszystkie zachowania powodują, że dominująca, konserwatywno-liberalna część Konfederacji (głównie posłowie Kulesza, Dziambor, Bosak) próbuje zagospodarować centrowy elektorat (pomimo tego, że wspomnienie przeszłości Bosaka jako posła LPR i prezesa Młodzieży Wszechpolskiej wywołuje u tychże centrystów pianę na ustach), jednocześnie zrażając do siebie „żelazny elektorat” narodowy i katolicki. To piłowanie gałęzi na której konfederaci siedzą. Zresztą jakiekolwiek wystąpienie Janusza Korwin-Mikkego czy Grzegorza Brauna powoduje, że centrowy elektorat ucieka z daleka od „groźnych radykałów z Konfederacji”. Konfederacki katamaran nie może się zdecydować, czy chce być radykalny czy centrowy i został postawiony w dryf. Dotychczasowy kurs prowadzi go na rafy, na których kilka lat temu rozbił się okręt Pawła Kukiza – który notabene po raz drugi znajduje się w szalupie ratunkowej na wzburzonych falach polskiej polityki po wyrzuceniu z klubu Koalicji Polskiej. Albo okręt Konfederacji zdecyduje się na kurs do centrum lub skrajnie na prawo (tracąc przy tym być może jeden ze swoich kadłubów) albo rozbije się na rafach centryzmu.

Jeśli podobne zachowania jak wyżej opisane będą się powtarzać – to chyba nie będzie czego żałować.