Kamil Klimczak – Refleksje po Trumpie

Wbrew powszechnemu entuzjazmowi, nie uległem ogólnonarodowej euforii z powodu przyjazdu do Polski na całe 22 godziny prezydenta USA Donalda Trumpa. Oczywiście nierzadko przyjeżdża do Polski prezydent światowego supermocarstwa, ale… nie widzę powodu do egzaltacji, która ogarnęła polskie społeczeństwo. Egzaltacji, którą można było zobaczyć chyba tylko wtedy gdy Polskę odwiedzał papież.

Wizyta Trumpa przebiegła dokładnie tak jak przewidywałem – potężna dawka frazesów i klepania po plecach. Nie znaczy to, że nie padły konkretne deklaracje polityczne… Tyle że nie wiadomo czy one mają pokrycie.

Dodatkowo, każdy kto umie czytać między wierszami, Stany Zjednoczone zwęszyły po prostu interes. Nic w tym dziwnego, wszak Trump jest biznesmenem. USA potraktuja nas jako kolejny swój rynek zbytu: rakiety Patriot (ten zakup akurat popieram – zakup jakiegokolwiek nowego sprzętu zwiększa wielokrotnie skuteczność naszej obrony przeciwrakietowej), surowce energetyczne, być może technologie… Ciekaw jestem, czy prezydent Duda w rozmowie na Zamku Królewskim zgodził się w zamian na wspieranie TTIP.

Kolejny punkt, czyli Szczyt Trójmorza, trudno ocenić „na gorąco”, jaki będzie miał on skutek. Co prawda obecność prezydenta USA podnosi jego rangę, ale to przede wszystkim od współpracy państw Międzymorza zależy dalsza przyszłosć tego projektu. A z tym – wskutek różnorakich resentymentów między tymi państwami – może być różnie.

Jeszcze dwa słowa na temat przemówienia na Placu Krasińskich. Miejsce, komplementy, znajomość historii, kombatanci – to miły gest, ale tylko gest. Istotne były dwie rzeczy: wygrażanie Rosji i terrorystom oraz zapowiedź obrony art. 5 traktatu o NATO (uznającego atak na jakiekolwiek państwo sojuszu za agresję na cały sojusz). Byłbym niezmiernie ostrożny w euforii z powodu tego, że Trump zacieśnia więzy NATO-wskie. Artykuł 5 nie tylko zobowiązuje USA do obrony Polski, ale Polskę do walki razem z mocarstwem zza Atlantyku. A Stany słyną z tego, że od czasu do czasu muszą kogoś zbombardować – a przy obecnym kierownictwie państwa dojdzie do tego, że polskie F-16 będą się ścigać z amerykańskimi o pierwszeństwo w bombardowaniu Syrii albo innego państewka.

Do tego mówienie w ostrych słowach o terrorystach jest słuszne, ale… w sytuacji gdy najbliższym sojusznikiem USA jest Arabia Saudyjska, tegoż terroryzmu sponsor, zakrawa to na hipokryzję. Tak samo w sytuacji, gdy na rozkaz Trumpa US Air Force bombardowały wojska syryjskie, które właśnie z terrorystami walczą. Nikt z obecnych na Placu Krasińskich nie chciałby aby Wojsko Polskie odgrywało rolę wojska kolonialnego – co już przerabialiśmy w Iraku i Afganistanie.

Na koniec rzecz najsmutniejsza, dotycząca tego tłumu, zwiezionego w dużej części za pisowskie pieniądze i wpadającego w euforię po każdym ciepłym słowie amerykańskiego przywódcy. Dziś prawdopodobnie 90 % Polaków uważa Amerykę za naszego największego przyjaciela – nie wskutek kalkulacji, ale z powodu komplementów wygłoszonych przez Donalda Trumpa. Reakcje tego tłumu to kwintesencja tego, o czym ponad 100 lat temu pisał Dmowski – jesteśmy „narodem kobiecym”… Dodatkowo, entuzjastyczne witanie zagranicznych przywódców przypomina organizowane przez władze PRL powitania kolejnych genseków KPZR. Zaprawdę, nie przystoi płaszczyć się przed żadnym mocarstwem. Niezależnie czy jest ze Wschodu czy z Zachodu.