Jacek Kędzierski – czy każda książka jest ciekawa?

Po dwupaku „Król” i „Królestwo” Ślązaka Szczepana Twardocha, przedstawiające obrazy z życia warszawskich żydów, w księgarniach, a wkrótce i w bibliotekach będzie można otrzymać tym razem, trójpak jednego autora. Mam tu na myśli książki Wacława Holewińskiego „Pogrom 1905” „Pogrom 1905” i „Pogrom 1907”. Wszystkie one zostały napisane w bardzo krótkim czasie, podobnie jak „dzieła” Zychowicza. Grafomaństwo? Nie; po prostu współczesne techniki, takie jak komputeryzacja, internet, czyli cyfryzacja wiedzy i druku umożliwiają tak wysokie tempo „produkcji powieści”, bo wszystkie one są „powieścidłami historycznymi”, lecz na jednej półce z Kraszewskim, Sienkiewiczem czy Żeromskim ja bym ich nie stawiał, nawet pomiędzy nowelami tamtych klasyków ich nie umieszczał.

W senny, grudniowy wieczór wybrałem się do Biblioteki Wolności na spotkanie z Marcinem Andrzejewskim, poświęcone ledwo co wydanej powieści o pewnym głośnym i krwawym epizodzie „lat chmurnych i górnych” a nade wszystko durnych, czyli tzw. rewolucji lat 1905-07, zatytułowanej „Tramwaj Tanfaniego”. Rzecz dotyczy zamordowania przez bandytę spod czerwonego sztandaru widzewskiego fabrykanta Juliusza Kunitzera. Mordu tego ów lewicowiec, którego nazwiska nie wspomnę, dokonał istotnie w tramwaju, którego pojawienia się na trasie z widzewskiej wsi przemysłowej nad Jasieniem do miasta przemysłowego Łodzi, o ironio, jego było zasługą, lecz Tanfanii ani z tramwajami, ani z zamordowaniem Kunitzera nie miał nic wspólnego. Mamy kolejny przykład tytułu mocno wprowadzającego w błąd potencjalnego czytelnika, który może ulec sugestii, że Tanfanii maczał palce w zamordowaniu widzewskiego fabrykanta, że należałoby mu przypisać sprawstwo kierownicze. Chciałem autorowi zadać pytanie o przyczynę takiego, a nie innego zatytułowania powieści, bo właściwe w tym celu wybrałem się na to spotkanie. Niestety, styl prowadzenia tego spotkania przez hostessę uniemożliwił mi to. Widocznie Biblioteka Wolności, tylko z nazwy jest biblioteką umożliwiającą wolności wypowiedzi i swobodę dyskusji. Oczywiście, pomysł dokonania tego mordu nie był produktem owego „bojowego socjalisty”, którego po raz kolejny nazwiska nie wspomnę. On był tylko cynglem, natomiast pomysłodawcą i inspiratorem całej akcji były siły zbliżone do kół przemysłowców żydowskich, zjednanych z fabrykantami niemieckimi, ultraliberalnymi, wrogo nastawionymi do dobroczynności chrześcijańskiej, uprawianej przez Juliusza Kunitzera, do poprawy warunków pracy i podnoszenia płacy łódzkim włókniarzom. Przejawiała się ona, prócz stopniowej podwyższce płacy, w założeniu na Widzewie kościoła, założeniu szkoły elementarnej przy fabryce, na budowie domów mieszkalnych itp. Wszystko to przedstawia inna powieść istniejąca jedynie na szpaltach Łódzkiego „Rozwoju”, tym cenna, że napisana na gorąc po tamtych wydarzeniach ok. 1910r. Jej zadaniem było ujawnienie przed czytelnikiem tajemnic wielkiego miasta i taki też tytuł nosi.

Lata 1905-1907 nie doczekały się w dotychczasowej literaturze obiektywnego spojrzenia. Ani literatom, ani historykom nie pozwalano pisać o nich prawdy, poza sloganami o kolejnym powstaniu narodowym albo o polskich dążeniach do obalenia ustroju burżuazyjnego. Wydaje się, że nadszedł na to czas najwyższy, że z katedr historii współczesnej zostali już usunięci ci, co podśpiewywali sobie: „ruszymy z posad bryłę świata”. Albowiem myśli o sprawach polskich w działaniach tzw. rewolucji 1905-1907r. nie było. A ona została rozpętana na wieść o petersburskich zaburzeniach w Rosji. Skrajna lewica w Kongresówce liczyła na zwycięstwo rosyjskich socjaldemokratów, by dzięki temu zdobyć posady w kraju nad Wisłą. O to właśnie miał być ten ich bój, nie zaś o poprawę losu robotników, czy też o niepodległość Polski… Poprzez nakłanianie robotników do strajków, poprzez mordowanie fabrykantów, poprzez zamachy bombowe, mieli stać na pierwszych pozycjach w nowej rzeczywistości społeczno-politycznej.

W miejsce rzetelnego uprawiania historii i rzetelnej oceny postaw i działalnosci fabrykantów setki pseudo historyków i publicystów zajmowały się jej zakłamywaniem i oczernianiem „burżujów”. Przykładem jest elegia na cześć zamordowania Kunitzera, rzekomo pochodząca z początków XXw. a tak naprawdę z połowy tego stulecia, ułożona przez jakiegoś partyjnego pismaka, być może na polecenie partyjne łódzkiej komunistki Michaliny Majkowskiej-Tatarkówny:

W mieście Łodzi rozeszła się nowina:
Była to sobota, coś piąta godzina,
Powracał do domu, starym zwyczajem,
Kunitzer, Tanfani, jadąc tramwajem.
Tam na przystanku, przy Nawrot ulicy,
Kunitzer żegnał swych towarzyszy –
„Żegnaj mu też pałacu i nieba błękicie,
Bo dzisiaj łotrze kończysz swe życie!”
Z tyłu na platformie dwaj bojowcy stali,
I każdy pojedynczo z browninga wali,
„Lud cię prosił daremnie, prosił ze łzami,
A tyś mu łotrze odpłacał się Kozakami.
Z pracy, z warsztatu na łeb wyrzucałeś,
Za długoletnią pracę tak się wywdzięczałeś,
Kończysz dziś swe życie – masz więc pozdrowienia,
Od tych robotników wpakowanych do więzienia.”
Na Promenadzie, pod pałacu murem,
Stanął tłum ludzi długim sznurem,
A każdy po cichu swe usta otwiera –
„Już diabli wzięli nareszcie Kunitzera”.

Tych bzdurnych wersetów z pewnością nie napisałby robotnik z widzewskiej fabryki, któremu Kunitzer w testamencie zapisał kilkadziesiąt rubli, lecz właśnie jakiś komunistyczny pismak, „tfurca” czarnej legendy Juliusza Kunitzera. Komuniści, będąc u władzy do kobierca historii poprzyszywali setki kłamstw; znalezienie ich i usunięcie jest niezmiernie żmudną pracą, która w imię prawdy historycznej musi już została podjęta i trwać musi nadal. Czy do tej prawdy dojedziemy „Tramwajem Tanfaniego”? Wątpię.