23 czerwca Sejm wybrał pięciu członków Kolegium IPN. W ciągu następnych dni kolejnych członków wybrały Senat i Prezydent. Wszystkich dziewięciu członków tego ciała pochodzi z rekomendacji Prawa i Sprawiedliwości, co powoduje uzasadnione obawy o apolityczność tego ciała.
Historia Polski – zwłaszcza historia najnowsza, jaką IPN się zajmuje – jest rzeczą bądź co bądź upolitycznioną i trudno wymagać od członków Kolegium stuprocentowej bezstronności i apolityczności. Jednakże, za czasów rządów Platformy Obywatelskiej, IPN był atakowany – zwłaszcza przez lewicę – jako „ostoja pisowskich siepaczy”. Były to w dużej mierze oceny niesłuszne, gdyż skład ówczesnej Rady IPN można określić jako przychylny PO, a wśród pracowników IPN znajdowało się miejsce dla narodowca dr. Wojciecha Muszyńskiego, ale także dla prof. Jerzego Eislera (członka egzekutywy POP PZPR w Instytucie Historii PAN w latach 70.). Teraz – przy takim składzie Kolegium – choćby IPN odnalazł dokumenty bezspornie stwierdzające fakt współpracy któregoś z samozwańczych autorytetów z SB, to odkrycie będzie bezwzględnie deprecjonowane w związku z „upolitycznieniem IPN”.
Sam skład osobowy prezentuje się już lepiej: to wybitni historycy jak prof. Sławomir Cenckiewicz czy prof. Andrzej Nowak, czy zasłużony opozycjonista Krzysztof Wyszkowski. Zastrzeżenia można mieć do publicysty Bronisława Wildsteina (przyznał się do przynależności do masonerii). W przeciwieństwie do Rady IPN nie znalazł się chociażby dr Grzegorz Motyka, będącego pierwszym adwokatem OUN-UPA wśród polskich historyków.
Aczkolwiek – tu mała dygresja. Skład Kolegium budzi we mnie obawy, że IPN za parę miesięcy – z nowym prezesem – przejdzie na „ręczne sterowanie” przez obóz rządowy i zacznie się wyciszać kwestie niewygodne dla obecnej władzy – a przecież za kilka dni minie kolejna rocznica ludobójstwa wołyńskiego, kwestii której PiS unika jak ognia, byle tylko nie doprowadzić do zadrażnień z Ukrainą.
Dodatkowo, PiS-owska wizja historii to romantyczne „z szabelką na czołgi”, gloryfikacja sanacji i Piłsudskiego, deprecjonowanie dokonań obozu narodowego etc. Czy niedługo taka wersja będzie płynąć z publikacji sygnowanych przez Instytut Pamięci Narodowej? Oby nie. IPN – niezależnie od tego czy prezesem był Leon Kieres, śp. Janusz Kurtyka czy Łukasz Kamiński był zawsze miejscem, gdzie dociekano prawdy, a historycy niezależnie od wyznawanych poglądów mogli wyrażać swoje oceny. Zachłanność partii rządzącej powoduje jednak, że na osobę nowego prezesa i jego pierwsze decyzje z pewnością będziemy wyczekiwali w napięciu.
Na koniec – warto zauważyć, że takie załatwienie przez obóz rządzący sprawy Kolegium IPN rodzi niebezpieczeństwa na przyszłość. Prawo i Sprawiedliwość nie będzie rządzić wiecznie i kiedyś w końcu odda władzę. Co, jeśli odda władzę lewicy i liberałom, a oni, idąc przetartą ścieżką, obsadzą 100 % nie tylko Kolegium IPN, ale też samego IPN powolnymi sobie historykami?… Co wtedy z polską historiografią?
Naprawdę jest się czego bać.
Kamil Klimczak