Nie jest moim zadaniem ani zamiarem komentowanie słów Księdza Arcybiskupa [wypowiedź prymasa Polski abp. Polaka nt. nacjonalizmu tutaj – przyp. red.]. Odniosę się jedynie do wskazanego problemu.
O ile definicja herezji jest dość jasna (jest to negowanie której z prawd wiary katolickiej), o tyle nie ma jednolitej i jednoznacznej definicji nacjonalizmu. Można powiedzieć, że każda postać nacjonalizmu jest związana z danym narodem, z jego historią, kulturą i tożsamością. Dlatego Kościół nigdy nie potępił nacjonalizmu jako takiego. Potępiony został jedynie szowinizm we Francji okresu międzywojennego oraz nazizm niemiecki.
Rozumiejąc nacjonalizm ogólnie jako koncepcję i dążenie do państwa jednonarodowego można powiedzieć, że nie ma teologicznej możliwości – przynajmniej w ramach teologii katolickiej – potępienia tak rozumianego nacjonalizmu. Przyczyna jest prosta: naród wybrany miał państwo narodowe, tym samym potępienie państwa jednonarodowego oznaczałoby odrzucenie historii Zbawienia. Byłoby to nawiązanie do starożytnej herezji Markiona.
Po drugie, oznaczałoby odcięcie się od katolickiego rozumienia państwa, którego ideałem jest monarchia, zaś monarchia jest pochodną państwa plemiennego i ostatecznie rodziny jako podstawowej komórki i wzoru każden społeczności. Na ten związek wskazują wyraźnie wielcy teologowie Kościoła jako chociażby św. Tomasz z Akwinu czy św. Robert Bellarmin. Owszem, myślenie kogoś nie posiadającego wiedzy teologicznej czy chociażby historycznej często nie wychodzi poza kategorie i schematy demokratyczne, nie może to być jednak kryteriów prawdy i słuszności, już chociażby z tego powodu, że Kościół jest monarchią nie tylko w swym ustroju, lecz przede wszystkim rozumie siebie jako Królestwo Boże na ziemi oraz czci swojego Boskiego Założyciela jako Króla.
Po trzecie, nie ma żadnych przesłanej teologicznych, ani w Tradycji Kościoła ani w Piśmie św., które by stanowiły podstawę do odrzucenia czy potępienie nacjonalizmu w rozumieniu podanym powyżej. Przeciwne wierze katolickiej jest jedynie negowanie jedności rodzaju ludzkiego (co zostało potępione chociażby w encyklice Piusa XII „Summi Pontificatus”) oraz mieszanie celów państwa z celami Kościoła (co było powodem zastrzeżeń Piusa XI do „Action Francaise”).
Paradoxalnie w aktualnych napięciach między narodowcami a niektórymi przedstawicielami hierarchii chodzi w gruncie rzeczy właśnie o ten ostatni problem, aczkolwiek akurat z innej strony. Polskim narodowcom zależy na budowaniu państwa na zasadach katolickiej nauki społecznej i to głównie wbrew i przeciw globalizmowi zagrażającemu i niszczącemu wszechstronnie byt nie tylko społeczeństw i rodzin, lecz także suwerenności państw. Zastrzeżenia czy negatywne ocenianie nacjonalizmu polskiego ma zwykle nie tylko podłoże i podtext, lecz wręcz motywację, która miesza naturę i cel państwa z naturą i celem Kościoła. Prostackie hasła typu: „katolik i nacjonalista to sprzeczność, ponieważ Kościół jest powszechny” wykazują zarówno braki i błędy w teologicznym myśleniu jak też uleganie prymitywnym schematom. Skąd tak ostry osąd?
Otóż specyfiką katolicyzmu, w odróżnieniu głównie od protestantyzmu, jest po pierwsze poszanowanie prawa naturalnego. Oznacza to poszanowanie naturalnych więzi, w tym kulturowych i narodowych. Jest to widoczne zwłaszcza w tradycji polskiej, ale też w innych krajach katolickich: Kościół, będący – oprócz głoszenia Ewangelii i właśnie z powodu tego głoszenia – nośnikiem cywilizacji klasycznej, grecko-łacińskiej, był zawsze promotorem, obrońcą i stróżem tożsamości danego ludu. Jest to szczególnie jaskrawo widoczne na przykładzie z jednej strony Ameryki Północnej, kolonizowanej zasadniczo przez protestantów, a z drugiej strony chociażby Filipin, gdzie chrystianizacja nie oznaczała wyniszczenia kulturowego czy wręcz etnicznego.
Drugą istotną cechą katolicyzmu jest odróżnienie sfery religijnej od sfery państwowej, czyli niezależność Kościoła względem państwa, oczywiście przy zachowaniu prymatu wartości duchowych nad doczesnymi. Kościół był w stanie zachować swój autorytet i wypełniać swoje zadania właśnie dzięki swej wolności, która oznaczała także zdrowy dystans wobec władzy świeckiej. Mówiąc konkretniej w odniesieniu do aktualnych spraw: uleganie przez przedstawicieli Kościoła dyktatowi polityków głobalistycznych narzucających państwom i narodom własne plany, strategie i zamiary jest haniebnym poddaństwem, które jest nie do pogodzenia ani z tożsamością i wiarą Kościoła, ani z godnością jego członków, zwłaszcza hierarchów.
Zadaniem Kościoła jest owszem nauczanie, przypominanie i naleganie na przestrzeganie prawdy o człowieku, o prawie naturalnym, w którego skład wchodzą także prawa narodu – zwłaszcza prawo samostanowienia i zachowania tożsamości kulturowej i religijnej, o prawie Bożym nauczanym w Ewangelii. Tego zadania jednak nie sposób pogodzić ze służalczością wobec możnych tego świata, dążących do wyniszczenia zarówno kultury i cywilizacji chrześcijańskiej, jak też suwerennych narodów i państw. Powoływanie się w tym kontekście na powszechność Kościoła i miłość bliźniego jest conajmniej nieporozumieniem, jeśli nie wręcz zamierzonym zakłamaniem i obłudą. Jest to szczególnie wyraźne w kwestii przyjmowania imigrantów obcych kulturowo i religijnie, którzy stanowią realne zagrożenie dla pokoju społecznego, a nawet dla bezpieczeństwa życia konkretnych ludzi. Kościół nigdy nie zachęcał i nie może zachęcać do mieszania kultur i religij. Każdy rozsądny, trzeźwo myślący czy przynajmniej znający fakty człowiek wie, jakie to może mieć konsekwencje i rzeczywiście ma. Już w Starym Testamencie ideałem szczęścia i pomyślności miłej Bogu, nawet stanowiącym Bożą obietnicę jest zamieszkiwanie na własnej ziemi, w społeczności zjednoczonej więzami naturalnymi i religijnymi. Jakim więc prawem osoby określające się katolikami mają tupet popierać i zachęcać do tworzenia społeczeństwa wielokulturowego i wieloreligijnego?
Na koniec jeszcze jedna uwaga, dość istotna. Ostatnio często pojawia się powoływanie się na słowa Jana Pawła II w jego książce „Pamięć i tożsamość”, gdzie jest zawarte odróżnienie i zarazem zróżnicowanie w wartościowaniu nacjonalizmu i patriotyzmu. Po pierwsze należy mieć na uwadze, że ta książka i zawarte w niej wypowiedzi w żaden sposób nie stanowią nauczania papieskiego, gdyż nie jest to urzędowy dokument Magisterium Kościoła, lecz jedynie prywatne myśli. Tym samym słowom tym nie przysługuje żadna ranga w znaczeniu nauczania Kościoła i tym samym można i należy je rozpatrzyć według odpowiedniego znaczenia.
Po drugie, jest oczywiste, że czym innym jest patriotyzm, a czym innym nacjonalizm. Pierwszego nie można zastąpić drugim i odwrotnie.
Po trzecie, Jan Paweł II w żaden sposób nie przedstawił użytego w tym kontekście pojęcia nacjonalizmu, tym bardziej go nie rozwinął, nie opisał i nie uzasadnił negatywnej oceny. Wobec tak daleko idącej niejasności jest po prostu bardzo nieuczciwym zabiegiem powoływanie się na te słowa w kontekście i w odniesieniu do konkretnego programu politycznego oraz określonej kwestii, mianowicie przyjmowania imigrantów ekonomicznych.
Jest natomiast sporo oficjalnych, bez wątpienia papieskich wystąpień Jana Pawła II, gdzie można dostrzec przynajmniej zręby czegoś takiego jak teologia narodu i tym samym teologia nacjonalizmu. Podam kilka jedynie przykładów:
– W encyklice „Redemptor hominis” (15, 17) jest mowa o poszanowaniu praw „zarówno człowieka, jak narodu i ludu”, wbrew „celom imperializmu”.
– W encyklice „Laborem exercens” (10) o pracy ludzkiej mówi: „To wszystko sprawia, że człowiek swoją głębszą tożsamość ludzką łączy z przynależnością do narodu…”.
– W encyklice „Slavorum Apostoli” (18) mówi: „Każdy człowiek, każdy naród, każda kultura i cywilazacja mają swoją rolę do wypełnienia i swoje miejsce w tajemniczym planie Boga i w powszechnej historii zbawienia.”
Przykładów jest znacznie więcej. Jeśli Pan Bóg pozwoli, będzie czas na ich szerszą prezentację. Tymczasem niech wystarczą.
Źródło: Pytania do teologa katolickiego