8 i 9 maja 2018 r. przyniosły nam dwie ważne decyzje prezydenta USA Donalda Trumpa, jedną o znaczeniu ogólnoświatowym, drugą o znaczeniu przede wszystkim dla Polski. Pierwsza, to wycofanie USA z międzynarodowej umowy z Iranem (8.05.18) dotyczącej programu atomowego tego kraju, druga, to oczywiście podpisanie ustawy JUST Act S.447 (9.05.18) ws. m.in. wspierania przez USA roszczeń organizacji żydowskich odnoszących się do tzw. własności bezspadkowej ofiar holokaustu.
I choć polityka historyczna obecnej ekipy rządzącej w Polsce i IPN przedstawia zwycięstwo nad Niemcami w 1945 r. dla Polski w najczarniejszych barwach, jako otwarcie istnej czeluści piekieł, to w obecnych okolicznościach trudno oprzeć się wrażeniu, że decyzje Trumpa, także wizerunkowo, fatalnie współgrają z zachodnią i wschodnią datą obchodów dnia zwycięstwa nad III Rzeszą. Jej bezwarunkowa kapitulacja przynosiła długo wyczekiwany pokój Europie i nadzieję na pokojową przyszłość, będąc jednocześnie symbolem upadku systemu agresji i zbrodni, zwłaszcza dla Polski, która od tego systemu ucierpiała najwięcej.
I oto dzisiaj, w 2018 r., prezydent darzonego ślepą miłością przez dużą część klasy politycznej i miliony Polaków sojusznika, podpisuje ustawę, która wystawia Polskę na potencjalny szantaż ze strony tegoż sojusznika i na ewentualne konsekwencje, które mogą podciąć ekonomiczne i biologiczne podstawy funkcjonowania państwa i narodu polskiego, a to wszystko w sytuacji, kiedy za nieszczęście Żydów, za którymi USA mają się ująć, odpowiada ten pokonany w 1945 r. potwór – niemiecka III Rzesza, w obecnej postaci RFN, patrząca na sprawę jako niezaangażowany obserwator. To istny chichot historii i symboliczna zemsta zza grobu hitlerowskich Niemiec na Polsce, wykonana rękoma naszego wielkiego „sojusznika”.
W Dzień Zwycięstwa, który jest nie tylko symbolem końca wojny, ale i świętem pokoju, Donald Trump zafundował światu również wycofanie USA z umowy atomowej z Iranem, co jest ruchem bezdyskusyjnie katalizującym napięcie wojenne a nie odwrotnie. Trzeba sobie powiedzieć jasno – Trump przegrywa z Deep State i Partią Wojny, staje się powoli już nie tylko zakładnikiem neokonserwatystów, ale i ich narzędziem. Decyzja Trumpa spotkała się z powszechnym poparciem tych wszystkich, od których takiego poparcia należało oczekiwać. Swój entuzjazm wyrazili nie tylko senatorowie i deputowani znani z poparcia dla Partii Wojny, ale i instytucje z USA oraz przywódcy i instytucje ze świata. M.in. : prezydent i premier Izraela, ambasador Arabii Saudyjskiej, minister spraw zagranicznych Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Republikańska Koalicja Żydowska, Centrum Szymona Wiesenthala, Światowy Kongres Żydów itp.
Niezrównany Pat Buchanan ostrzegał tuż przed zerwaniem porozumienia „Nie wyrzucajcie nuklearnego układu do kosza!”. PJB wskazywał: „Iran nie wysuwa żadnych żądań pod adresem USA, jego łodzie patrolowe przestały wchodzić w drogę naszym okrętom w Zatoce Perskiej, jego wojska nie przeszkadzają naszym w Iraku, Syrii i w operacjach przeciw ISIS. Wg opinii inspektorów ONZ Iran przestrzega układu. Iran nigdy nie testował instalacji nuklearnych, i nie wzbogacał uranu do poziomu, w jakim mógłby być użyty jako broń. Iran pozbył się 95% zasobów uranu, a do obiektów zajmujących się przetwarzaniem uranu dopuścił inspektorów i zainstalował kamery. Dlaczego Iranowi zależy na przestrzeganiu układu? Bo to dla niego znakomity układ. W 2003 r. zdecydował o przerwaniu programu budowy bomby. Następnie rozpoczął negocjacje z USA w sprawie zwrotu zamrożonych od czasów Szacha 100 mld dolarów i udowodnił, że nie robi niczego, czego by nie potwierdziły wszystkie amerykańskie agencje wywiadu. I teraz miałby powrócić do programu atomowego, żeby ściągnąć sobie na głowę naloty? Kiedy Izrael ma własny arsenał atomowy i środki jego przenoszenia w postaci lotnictwa, rakiet Jerycho, czy rakiet wystrzeliwanych z okrętów podwodnych. Dlaczego więc Trump chce zerwać porozumienie? Nazywając układ ‘szalonym’ Trump zapędził się w kozi róg.
To Izraelczycy, Saudyjczycy i Partia Wojny chcą zniszczenia porozumienia, gdyż pragną wciągnąć USA w konflikt z Iranem. Oni się nie boją wojny. Obawiają się za to, że Trump mógłby wyplątać USA z Bliskiego Wschodu przed spełnieniem naszych historycznych obowiązków i przed dokonaniem zmiany reżimu w Iranie. Jakie są motywy Izraelczyków? Izrael obawia się, że Irańczycy, wspomagając Asada w jego zwycięstwie w wojnie domowej, pozostaną w Syrii, zbudują tam bazy i stworzą kanały przerzutowe broni dla Hezbollahu w Libanie. Netanyahu pragnie, aby USA jak najmocniej zaangażowały się w wojnę w Syrii. Ale o ile Izrael może mieć interes w niedopuszczeniu Iranu do Syrii, o tyle Iran nie stanowi żadnego zagrożenia dla żywotnych interesów USA”. Już po zerwaniu układu przez Trumpa Buchanan dodał: „Kto zdopingował Trumpa do wyrzucenia układu do kosza? Neokoni, którzy w 2016 r. pragnęli jego politycznej śmierci, Bibi Netanyahu i [irański] Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej, który przestrzegał Irańczyków, że Amerykanie są wiarołomni. (…)
Trump stwierdził, że ‘Iran jest na drodze do zdobycia broni atomowej, i że jeżeli nic nie zrobimy, w krótkim czasie ten największy sponsor światowego terroryzmu o krok od uzyskania najgroźniejszej broni’. Ale gdzie są dowody na to stwierdzenie w stylu Busha? Dlaczego 17 amerykańskich agenci stwierdziło w 2007 i 2011, że Iran nie ma nawet programu atomowego? Saddam Hussein nie mógł nas przekonać, że nie ma broni masowego rażenia, bo ta nie istniejąca broń była tylko pretekstem do inwazji na Irak, o której zdecydowano wcześniej. (…) Dlaczego nie zapytano szefów agencji wywiadowczych, czy Iran ma aktywny program atomowy, czy jest to kolejna porcja kłamstw, która ma nas wkręcić w kolejną wojnę? (…)
Europejczycy błagają Iran, aby nadal przestrzegał postanowień układu, nawet jeśli USA już tego nie robią. Ale reżim Hassana Rouhaniego, który dwukrotnie pokonał kandydatów ajatollahów, jest w kłopocie. Układ atomowy i otwarcie na Zachód dały mu poparcie w wyborach, ale teraz, ten sam układ może stać się przyczyną jego klęski, jako głupca, który uwierzył Amerykanom. Upadek Rouhaniego może oznaczać przejęcie władzy przez Strażników Rewolucji, co nie ucieszy nikogo poza Partią Wojny, która otrzyma kolejny pretekst do wojny. Co będzie dalej, trudno powiedzieć. Iran nie chce wojny z Izraelem, której nie może wygrać. Hezbollah nie chce wojny z Izraelem, która może przynieść zagładę Libanu. Rosja nie chce wojny z Izraelem i z USA. Ale czy Putin będzie bezczynnie patrzył na niekończące się ataki na Syrię? (…) Raporty mówią, że podpuszczamy Kurdów do aktywności na pograniczu syryjsko-tureckim, pomimo tego, że Erdogan żądał wycofania sił kurdyjskich. Pomagamy także Saudyjczykom w Jemenie. (…) W międzyczasie dochodzą niemal same złe wiadomości z Afganistanu, naszego punktu wejścia w bliskowschodnie wojny prawie generację temu. Czy polityka zagraniczna wyrażana hasłem ‘America First’, na którą glosowali wyborcy Trumpa, została zastąpiona bliskowschodnią agendą Netanyahu i neokonserwatystów? To się okaże”.
Z kolei Paul Craig Roberts nie przebiera w słowach: „Możemy porzucić wszelką nadzieje, że obietnice Trumpa z kampanii wyborczej o wycofaniu z Syrii, o unormalizowaniu stosunków z Rosją (…), staną się kiedykolwiek polityką USA. Poprzez podeptanie słowa danego przez rząd i wyprowadzenie USA z umowy z Iranem (…), Trump potwierdził, że jego reżim znajduje się w rękach syjonistycznych podżegaczy wojennych. To już wcześniej było ewidentne, ale ponownie podsycany przez Amerykę sfabrykowany konflikt z Iranem, jest dowodem na to, że polityka zagraniczna USA znajduje się w rękach Izraela. Wystarczy popatrzeć na Nikki Haley, ambasador USA przy ONZ jak płaszczy się przed AIPAC (American Israel Public Affairs Committee), na sekretarza stanu Pompeo jak wije się u stóp Netanyahu, na grymas radości na twarzy neokonserwatywnego agenta Izraela Johna Boltona, Doradcy prezydenta ds. Bezpieczeństwa Narodowego, kiedy dotarło do niego, że agenda konfliktu zwyciężyła. (…) Europejscy wasale Waszyngtonu [Wielka Brytania, Francja, Niemcy], stwierdzili że będą trzymać się porozumienia. Zobaczymy, czy zniosą presję i nie ulegną pokusie pieniędzy, jakie zaoferuje się im, by zmienili zdanie. (…) Oznacza to też nowy test dla Rosji. Czy rząd rosyjski zaakceptuje destabilizację Iranu w większym stopniu niż zaakceptował destabilizację Syrii? Czy będzie w stanie wykrzesać z siebie determinację do obrony swojej południowej flanki?”
Rosja zareagowała na decyzję Trumpa stanowiskiem wyrażającym rozczarowanie. Wygląda jednak na to, że władze Rosji przeżywają mocniej porażkę prestiżową, jaką przy tej okazji poniosły. Trump miał czas do 12 maja, aby wycofać się z umowy z Iranem. Uczynił to jednak już 8 maja. 9 maja w Moskwie odbyły się tradycyjne obchody Dnia Zwycięstwa, na które przyjechał premier Izraela Netanyahu, entuzjasta zerwania porozumienia. I tak się (przypadkowo?) złożyło, że pojawił się on w Moskwie już po ogłoszeniu decyzji Trumpa, stawiając Rosję w niezręcznej sytuacji. Wziął udział w uroczystościach na Placu Czerwonym oraz spotkał się z prezydentem Putinem. Po spotkaniu stwierdził, że rozmowy były jak zwykle głębokie i efektywne, ale uchylił się od odpowiedzi na pytanie, czy Putin poprosił go o powstrzymanie lotnictwa Izraela od naruszania przestrzeni powietrznej Syrii, natomiast powiedział prezydentowi Rosji, że „prawem Izraela, a w istocie obowiązkiem jest podjęcie wszelkich kroków potrzebnych do zagwarantowania bezpieczeństwa państwa”.
A jeszcze 11 kwietnia w rozmowie telefonicznej z Netanyahu Putin podkreślił fundamentalne znaczenie jakie ma respektowanie suwerenności Syrii i zaapelował o powstrzymanie się Izraela od wszelkich akcji, które mogłyby pogłębić destabilizację kraju i stanowić zagrożenie dla jego bezpieczeństwa. Tymczasem, zaraz po moskiewskiej wizycie premiera, w nocy z 9 na 10 maja lotnictwo Izraela przez dwie godziny bombardowało cele w Syrii (irańskie cele wojskowe i syryjską obronę przeciwrakietową) na południe od Damaszku. Rosja poniosła podwójną porażkę prestiżową – po pierwsze, będąc orędownikiem utrzymania porozumienia z Iranem, gościła na obchodach Dnia Zwycięstwa, jawnego wroga tego porozumienia i agitatora za jego zerwaniem, który pojawił, się w Moskwie dodatkowo w glorii sukcesu w postaci decyzji Trumpa, po drugie, jak pokazał nocny atak samolotów izraelskich, „partner” Netanyahu, ma w głębokim poważaniu sugestie i prośby Rosji. Mówiąc niedyplomatycznie, Netanyahu gra Rosji na nosie. Mając na uwadze, że w praktyce mówimy o tandemie Izrael-USA, Rosja została podwójnie prestiżowo upokorzona także przez „partnera” amerykańskiego.
W poprzednim tekście pisałem o liście otwartym emerytowanych generałów i admirałów wzywającym Kongres do odrzucenia nominacji Giny Haspel na dyrektora CIA. Wydaje się jednak, że sprawa jest przesądzona. Haspel to kandydatka nie tyle prezydenta, co Partii Wojny. Mnożą się głosy jej poparcia, zaś wszelkie „wątpliwości” (ze sprawą tortur na czele) z jej 33-letniego okresu służby w CIA zbywane są stwierdzeniami, że nie wiedziała o nich, lub za nie nie odpowiada. Jej postawa i dotychczasowe dokonania w CIA są idealizowane i podkreślane z entuzjazmem. 72 oficerów CIA wyraziło dla Haspel swoje poparcie. Senator Tom Cotton uważa, że jest ona doskonałym wyborem dla USA, podkreślając jej cechy charakteru, profesjonalizm i etykę (!) pracy. Matthew Heiman z Instytutu Bezpieczeństwa Narodowego stwierdził, że Haspel jest dokładnie tego typu liderem, jakiego CIA dzisiaj potrzebuje.
Z kolei linia obrony Haspel przed oskarżeniami za udział w torturowaniu więźniów i jeńców opiera się na stwierdzeniu, że program przesłuchań (z dopuszczeniem tortur) został potwierdzony jako legalny przez Biuro Doradztwa Prawnego Departamentu Sprawiedliwości w 2002 r., a oficerowie go wykonujący działali na jego podstawie, czyli legalnie. Znamy ten rodzaj tłumaczenia z historii. W tym wypadku to jednak nie tylko usprawiedliwianie przeszłości, ale i przyszłości.
Portal „Politico” pisze, w kontekście poparcia stanowiska UE i europejskich sygnatariuszy umowy, że zerwanie przez Trumpa porozumienia z Iranem, to klęska Europy. Ja widzę to szerzej, to klęska wszystkich tych sił na świecie, których celem jest pokój na świecie, i które uważają, że powinien on być rezultatem międzynarodowego porozumienia, w którym główną rolę, nadającą autorytet takiemu porozumieniu, siłą rzeczy grać będą światowe potęgi. Nie ma to nic do rzeczy z pacyfizmem, z jakimś naiwnym „kochajmy się!”, lecz wynika z prostego faktu, że pokój szybciej zapewni światu zgodne stanowisko kilku, czy nawet dwóch mocarstw, niż wielkie ilością uczestników porozumienie 220 pozostałych państw.
Niestety, Stany Zjednoczone wybierają inną drogę – kierowania się wyłącznie interesem własnym i interesem Izraela oraz, przez bezceremonialne metody realizacji tego celu, potwierdzenia swojej hegemonii nad światem. To polityka prowadząca, mówiąc eufemistycznie, do nikąd. Każdy rozsądny człowiek wie, do czego doprowadziłaby sytuacja, w której pozostałe mocarstwa atomowe także zaczęłyby kierować się wyłącznie swoim własnym, wąskim interesem. Mimo wszystko nie sposób z pewnością stwierdzić, że USA prą do fizycznej konfrontacji (atomowej) w walce o swoją hegemonię – mają zbyt wiele do stracenia i byłoby to zwyczajne szaleństwo, ale bez wątpienia również wszystko to, co obserwujemy ostatnio, dowodzi sondowania, jak daleko mogą posunąć się na drodze do upragnionej pozycji jedynego żandarma światowego. A to również niezwykle niebezpieczna gra.
Źródło: Myśl Polska