Adam Śmiech – Nie chcemy się uczyć od Orbana

Wystąpienie premiera Węgier Wiktora Orbana podczas majowego Zgromadzenia Parlamentarnego NATO w Warszawie z memorandum do rządów państw Paktu w sprawie Ukrainy, jest bez wątpienia jednym z najważniejszych posunięć tego polityka, które pokazuje czym są Węgry Orbana, jakim jest on politykiem, a pośrednio także rzutuje na postrzeganie polityki polskiej, nie tylko na podnoszonym przez premiera naszych bratanków, kierunku ukraińskim.

Powiedzmy sobie od razu, że refleksji krótkoterminowej po polskiej klasie politycznej spodziewać się nie należy. Zgodnie odrzuciła ona tezy Orbana, jednocześnie oskarżając go o „retorykę kremlowską”. Widoki na jakąkolwiek refleksję w dłuższej perspektywie czasu także oceniam jako wyjątkowo marne. Czy jednak można było oczekiwać refleksji od obsesjonatów żyjących kilkoma zgranymi aksjomatami z przeszłości, których stosunek do Rosji warunkuje głębokie uczucie nienawiści do niej, mistycyzm i poczucie misji, u źródeł którego leży z kolei świadomość dziejowej porażki na Wschodzie i chęć odegrania się za wszelką cenę?

Polityka polska na kierunku wschodnim stała się po drugim Majdanie i w oparach Smoleńska bardziej prosta od konstrukcji cepa i bardziej przewidywalna od reakcji psa na kota. Występy polskich, kh…, kh…, polityków na arenie międzynarodowej są najzwyklejszą stratą czasu dla odbiorców. Równie dobrze mogliby oni sobie w notesach pozaznaczać, że teraz miał przemawiać przedstawiciel Polski, ale „wiadomo, więc poprosiliśmy o przekazanie tez na piśmie, żeby nie tracić cennego czasu przerwy obiadowej”. Nic więc dziwnego, że również ukraińskie memorandum Orbana spotkało się z nie tyle prostą, co raczej prostacką reakcją o wpisywaniu się Węgier w propagandę Kremla. Ale po kolei.

Memorandum

Dokument zatytułowany „Memorandum: Inicjatywa mająca na celu ustalenie nowej polityki NATO wobec Ukrainy” powstał po ukonstytuowaniu się czwartego rządu Wiktora Orbana 18 maja 2018 r. i został przekazany jako nota dyplomatyczna szefowi NATO Jensowi Stoltenbergowi oraz szefom państw członkowskich Paktu. Najistotniejsze stwierdzenie Orbana to teza, że Ukraina w obecnej sytuacji, to państwo upadłe. Premier Węgier argumentuje m.in., że „Ukraina stała się tak słaba, że nie jest w stanie zapewnić najbardziej podstawowych funkcji państwa jak rządy prawa. Nie potrafi już efektywnie prowadzić polityki w żadnym zakresie. W efekcie stała się zagrożeniem dla bezpieczeństwa swoich sąsiadów. (…) Brak reform połączony z ustawicznymi atakami na prawa mniejszości (…) zrodziły niebezpieczny poziom niestabilności (…) Kijów określił drogę, która prowadzi do pogwałcenia istniejących praw mniejszości. (…) Mimo niespotykanej w przeszłości rangi politycznej i finansowej pomocy dostarczonej przez NATO, UE, MFW, Bank Światowy i dużą grupę państw, rządowi ukraińskiemu brakuje woli politycznej i zdolności do wykonania podstawowych reform reorganizujących system gospodarczy, polityczny i społeczny wymaganych przez międzynarodowych donatorów. (…) Ukraina nie jest w stanie spełnić swoich zobowiązań wobec różnych organizacji międzynarodowych”. Konkludując stwierdza „W celu zapewnienia stabilności w regionie na wschodniej flance Sojuszu, NATO powinno dostosować politykę wobec Ukrainy do nowych okoliczności”.

Komentarz do memorandum jest w zasadzie zbyteczny. Jest ono pisane naturalnie z węgierskiej perspektywy i kładzie nacisk na obronę mniejszości węgierskiej, co jest zupełnie zrozumiałe, ale jednocześnie porusza zagadnienia ogólne i formułuje takież wnioski, z którymi każdy rozsądny człowiek musi się zgodzić. W stosunkach międzynarodowych przeforsowanie swojego poglądu wobec opozycji partnerów jest rzeczą bardzo trudną, ale są sytuacje – i memorandum węgierskie do nich należy – kiedy inny kraj podaje nam dłoń, a nawet całe rozwiązanie na tacy, niejako gratis, bez naszego zaangażowania. To jest właśnie taka sytuacja. Tak w ostatnich latach czyniła Rosja, odtajniając i publikując szereg dokumentów związanych ze zbrodniczą działalnością OUN/UPA. Tak czyni dzisiaj Orban.

Polska ma doskonałą okazję, by bez jakiegokolwiek własnego wysiłku połączyć swe siły z Węgrami i uzyskać konkretne rezultaty, przy umiejętnej grze nawet posiłkując się stanowiskiem grupy kongresmanów USA, którzy nie dawno (pisaliśmy o tym) wyrazili po raz pierwszy tak ostry sprzeciw wobec gloryfikacji banderowców na Ukrainie. Ale do podjęcia takiej akcji nie wystarczy chęci, której nie ma po stronie polskiej – trzeba przede wszystkim przeorientowania myślenia polskiego o Ukrainie jako o bezalternatywnym sojuszniku i o Rosji jako o nienawistnym wrogu. Odpowiedź Państwo znają – nic takiego nie nastąpi.

Znów po stronie Ukrainy

Ostatnie wydarzenia pokazują jednoznacznie, że rząd PiS powraca – po pewnym zahamowaniu jeszcze za Waszczykowskiego – do twardej polityki proukraińskiej. Mateusz Piskorski zostaje oskarżony m.in. o działanie polegające na „kształtowaniu opinii publicznej poprzez prowokowanie antyukraińskiego nastawienia Polaków i antypolskiego nastawienia Ukraińców, dążenie do pogłębiania podziałów między Polakami i Ukraińcami i między Polską i Ukrainą”. Pod podobnymi zarzutami wyrzuca się z Polski Rosjan, zaś z konferencji naukowej eliminuje „pogłębiających podziały” naukowców (w istocie to sygnał dla wszystkich naukowców uczciwie zajmujących się historią ukraińskiego integralnego nacjonalizmu).

Ale najważniejsze są wypowiedzi oficjeli. Polska na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ, ustami ministra SZ Jacka Czaputowicza, odpowiedziała na memorandum Węgier w sposób nie pozostawiający wątpliwości co do ocen i intencji. Minister powiedział m.in. o woli Ukraińców, która nie zostanie złamana, woli, by stać się częścią społeczności Zachodu, opartej na demokracji i rządach prawa, kwitnącym społeczeństwie obywatelskim i dobrze zbudowanej gospodarce rynkowej. I obowiązkowo: „Agresywne działania Rosji przeciwko suwerennemu krajowi i nielegalna aneksja Krymu są rażącym przykładem łamania podstawowych zasad prawa międzynarodowego zawartych w Karcie Narodów Zjednoczonych oraz Aktu końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, Karty Paryskiej i Memorandum z Budapesztu”.Czekam, kiedy wreszcie nasi geniusze od prawa międzynarodowego odpowiedzą na pytanie, z czym jest zgodna obecność USA np. w Syrii. Dodajmy, że było to pierwsze od posiedzenie RB poświęcone Ukrainie w nowej kadencji. Zwołane na wniosek Polski…

Prezydent Andrzej Duda 22 maja 2018 r. w liście do laureata nagrody im. Iwana Wyhowskiego prof. Ihora Iliuszyna stwierdził: „Polska z nadzieją i wielką życzliwością odbiera te wszystkie procesy zachodzące na niepodległej Ukrainie, które umacniają ukraińską demokrację, społeczeństwo obywatelskie i wybór proeuropejskiej drogi”.

Zatem Polska powraca do polityki bezwarunkowego poparcia dla kraju „kwitnącej wolności, demokracji i gospodarki rynkowej”, więcej, znowu jest jego adwokatem na arenie międzynarodowej. Na dodatek Przemysław Żurawski vel Grajewski, doradca Prezydenta i członek Narodowej Rady Rozwoju twierdzi, że „kult UPA nie ma charakteru antypolskiego, ale antyrosyjski”. Czy należy rozumieć przez to, że również kult żołnierzy Wehrmachtu i SS, którzy dzielnie stawali przeciw Rosji, jest zdaniem tego pana dopuszczalny?

Memorandum Orbana towarzyszył także „Apel o obronę procesu pojednania Polski i Ukrainy” podpisany przez Aleksandra Kwaśniewskiego, Bronislawa Komorowskiego, Leonida Krawczuka, Leonida Kuczmę i Wiktora Juszczenkę. Jawną kpiną jest tu udział Juszczenki, notorycznego propagatora kultu OUN/UPA, odpowiedzialnego za nadanie Stefanowi Banderze i Romanowi Szuchewyczowi tytułów „Bohatera Ukrainy”. Świetnie na ten kuriozalny apel odpowiedział Leszek Miller. „Byli prezydenci piszą, że nie możemy być zakładnikami historii, ale nie o historię tu chodzi. Idzie o wzorce i wartości, na których wychowywani są młodzi Ukraińcy. O to, że dziedzictwo zbrodniczego nacjonalizmu Bandery, Doncowa i Szuchewycza, tradycje UPA i SS Galizien przy akceptacji ukraińskich przywódców weszło do szkolnych podręczników i staje się wzorcami dla młodego pokolenia. W apelu byłych prezydentów nie ma na ten temat ani słowa”. Nic dodać, nic ująć.

Co z Orbanem?

Memorandum Orbana zostało odebrane przez polskie elity polityczne głównego nurtu jednogłośnie negatywnie. Ponieważ w Polsce obowiązuje od kilku lat uwłaczający zdrowemu rozsądkowi szablon – „jesteś przeciwko Rosji albo jesteś rosyjskim agentem”, również oceny wystąpienia Orbana sprowadzają się do tej prymitywnej zbitki pojęciowej. Zbigniew Parafianowicz (Dziennik Gazeta Prawna, 30.05.18) ocenia, że Orban „sięgnął po argumenty, które od zwycięstwa Majdanu są systemowo promowane w rosyjskich mediach”. Ten sam autor dzień wcześniej napisał: „Orbánowska narracja o Ukrainie jako niepraworządnym państwie upadłym, które nie potrafi chronić zamieszkujących na jej terenie mniejszości, jest spójna z przekazem budowanym od czasu Rewolucji Godności przez Rosję”.

Parafianowicz zwraca uwagę, że Polska znalazła się w trudnym położeniu zaś polityka Waszczykowskiego „czarnej listy” dla osobistości ukraińskich, została – mocą faktów (Polska była zmuszona wpuścić objętego zakazem inicjatora wstrzymania polskich ekshumacji na Ukrainie Światosława Szeremetę) – wrzucona do kosza przez Czaputowicza.

Takie są efekty niewolniczego trwania w błędnej polityce. Ekshumacji nie wznowiono, poza efektem taniej propagandy dla Kresowian wciąż wierzących w PiS, nie osiągnięto nic, wobec czego Polska powróciła do bezwarunkowego wspierania Ukrainy. I to w czasie, kiedy nasi nieudolni politycy otrzymali taki prezent od Orbana…

Elżbieta Jakubiak, była szefowa kancelarii prezydenta Kaczyńskiego stwierdziła (dla telewizji wpolityce.pl, 29.05.18): „W słowach Orbana, jako polityka, który chce być politykiem o randze międzynarodowej jest egoizm i pewne nierozumienie wielkich celów w Europie. On bardzo dba o swój kraj, ale wykazuje się pewną naiwnością, że dbając tylko o swój kraj można zachować jego powodzenie. Orban nie widzi tego, co musi widzieć prezydent czy premier Polski”. Co ciekawe, dalej stwierdziła, że „Dla nas Ukraina w sferze wpływów europejskich oznacza jedno: Polska przestaje być krajem flankowym. Wielkim nieszczęściem dla Polski jest to, że jest krajem flankowym i krajem, na terenie którego zawsze rozgrywał się teatr wojny”.

Trzeba powiedzieć, że trudno zrozumieć, o co chodzi PiS-owi. Przecież cała polityka tej formacji doprowadziła właśnie do tego, że Polska stała się krajem flankowym, a zapowiedzi umieszczania w Polsce kolejnych wojsk USA tylko te rolę pogłębiają. Czy Ukraina Janukowycza, nie nazbyt europejska, ale też nie złączona z Rosją, bez jednoznacznego zaangażowania po którejś ze stron, nie była najlepszą strefą buforową dla Polski? Czy z kolei Ukraina flankowa, nasycona wojskiem NATO, a może i jako członek NATO, zagrażający bezpośrednio interesom Rosji, które najwyraźniej dla polskich polityków antyrosyjskich nie istnieją, będzie bezpieczną flanką, bezpieczną dla siebie i otoczenia strefą buforową? Pani Jakubiak niestety sama sobie zaprzecza, nie mówiąc już o roli jaką przewiduje dla Ukrainy – ciekawe co by na takie dictum powiedzieli Ukraińcy? O mentalności p. Jakubiak świadczy inna wypowiedź: „Rosja zawsze będzie dla nas niebezpieczna, a ona boi się tylko siły (…) Dziś [Putin] pokazuje nam, jak daleko jest się w stanie posunąć. Myślę, że nigdy na takie posunięcia nie powinniśmy się godzić”.

No, więc, ja pytam – co takiego pokazał nam Putin i jak daleko się posunął? Zajął oczywiście rosyjski Krym, kaprysem Chruszczowa włączony do Ukrainy, do którego nie mógł dopuścić Amerykanów, tak jak oni nie mogli dopuścić rakiet ZSRR na Kubę. Nie zajął nawet Donbasu i zapewnił jedynie dalsze trwanie Osetii i Abchazji. Cóż za potworna agresja, zwłaszcza mając świadomość, że ma środki, które w każdej chwili pozwalają na natychmiastowe zajęcie nie tylko Gruzji, ale i całej Ukrainy.

Adam Bielan głosi: „Zachód powinien uderzyć tam, gdzie Putina zaboli najbardziej”. „Rosja jest rzeczywiście jednym z najpoważniejszych zagrożeń dla pokoju na świecie. Natomiast nie jedynym. Podkreślanie roli Rosji jest o tyle istotne, że Rosja poza fizycznym zagrożeniem może stanowić zagrożenie polityczne. Hybrydowe, fake news itd.” – twierdzi Piotr Apel z Kukiz ’15.

Nie tylko „dobra zmiana” atakuje Orbana. Gazeta Wyborcza, piórem Michała Kokota (30.05.18) w tekście „Orban mówi Kremlem” pisze: „Węgry z każdym kolejnym rokiem rządów Orbána stają się coraz bardziej podatne na wpływy Rosjan (…) Budapeszt, chcąc zamrozić współpracę Kijowa z NATO, realizuje scenariusz Kremla.”.

Spójrzcie Państwo – środowiska, które na co dzień oskarżają się wzajemnie o bycie agenturą Rosji, w temacie Ukrainy mówią jednym głosem.

W istocie żadne z nich nie jest oczywiście agenturą Kremla – to po prostu cyrk dla ubogich w licytowaniu się na to, kto jest bardziej antyrosyjski, a to wymaga natychmiastowego powalenia przeciwnika w myśl mentalności zerojedynkowej. Wszyscy oni razem stanowią jedno środowisko rusofobiczne wychowane i żyjące mitem potwornego zagrożenia rosyjskiego, pielęgnujące swoje fobie i dbające o to, żeby w każdej chwili podsycić ogień nienawiści. Polityka polska uległa degradacji intelektualnej w stopniu niespotykanym w historii. Utraciliśmy zdolność prowadzenia jakiejkolwiek polityki poza polityką agresji propagandowej i szkodzenia Rosji na każdym kroku. Tak nie było nigdy w naszej historii.

Polityka wschodnia sanacji, która nie jest moim faworytem, to były szczyty mądrości przy współczesnej polityce karła, Polski sprowadzonej do wasalnego echa neokonserwatystów amerykańskich, walczącej o cudzy interes wbrew interesowi własnemu. Żeby tylko ponosiła klęskę na kierunku wschodnim, ale także hegemon zza oceanu traktuje nas jak popychadło. Pani Mosbacher, przyszła ambasador USA w Polsce, już zdążyła się krytycznie wypowiedzieć o ustawie o IPN (nie możemy tolerować żadnego fanatyzmu”) i zapowiada, że będzie walczyć o przyjęcie przez Polskę uchodźców.

Jarosław Gowin kaja się przed środowiskami żydowskimi, Czaputowicz zapowiada konieczność korekty ustawy o IPN. Czy Państwo nie przecierają oczu ze zdumienia? Czy to ci sami dzielni koryfeusze walki z Rosją o Ukrainę, czy to ci sami szermierze prawdy, rzucający na prawo i lewo slogany o prawie międzynarodowym? A przed hegemonem uszy po sobie. Jeśli po to była ustawa o IPN, żeby pokazać światu jak Polska nic nie znaczy, to udało się to doskonale. Ale ona nie była po to. Inicjatorzy w swym zadufaniu i przekonaniu, że są pępkiem świata, nawet nie pomyśleli o konsekwencjach, wyobrażając sobie, że oto przed nimi kłania się cala społeczność międzynarodowa, w imię frazesu o obronie godności narodowej, rzecz jasna.

To, czego nie widzą polscy rusofobi, zauważyła, bynajmniej nie pokojowo nastawiona do Rosji Anna Applebaum przy okazji operetkowej prowokacji SBU z rzekomym zamordowaniem dziennikarza Babczenki. Applebaum, przychodząc w chyba niezamierzony sukurs Orbanowi, twierdzi w Washington Post, że „fikcyjna śmierć, zainscenizowane publiczne raporty – jeszcze bardziej obniżą mikroskopijnie niski poziom zaufania, jaki Ukraińcy mają do swoich rządzących (…) Nikt nie myślał o skutkach ubocznych, nikt nie zapytał, czy ktokolwiek teraz uwierzy ukraińskim służbom bezpieczeństwa, gdy następnym razem powiedzą nam, że dziennikarz nie żyje. W kraju, w którym żurnaliści rzeczywiście są mordowani, nie jest jasne, czy ktokolwiek uwierzy dziennikarzom, a na pewno nie Babczence. Nie jest jasne, czy zagraniczni dyplomaci, którzy masowo komentowali tę mistyfikację, zaufają ukraińskiemu rządowi”. O jednym możemy p. Applebaum zapewnić – polscy dyplomaci na pewno zaufają, bo oni wiedzą, że Putin, szanowna pani, za tym stoi. To pani o tym nie wie?

Konsekwencje wystąpienia Orbana

Stanowisk Węgier i Polski w kwestii Ukrainy nie da się pogodzić dlatego, że jedno z tych stanowisk oparte jest na rzetelnej i realnej ocenie rzeczywistości, natomiast drugie, oparte jest na politycznym „chciejstwie” i wierze we własne wyobrażenia, a nie w to, co pokazuje świat za tzw. oknem. Rozbieżność ta, dzisiaj publicznie wyartykułowana, trwa w zasadzie od samego początku tego swoistego aliansu między Polską a Węgrami. Oczywiście tutaj musimy oddzielić kwestię propagandy i sposobu, w jaki mediom, przede wszystkim polskim, ale również światowym, sprzedaje się ten sojusz, powołując się na między innymi pojęcia w rodzaju „Polak Węgier dwa bratanki…”.

To jest jednak tylko zasłona dymna w stosunku do rzeczywistej rozbieżności politycznej występującej między Polską a Węgrami. Rząd węgierski w działaniach w polityce zarówno światowej jak i regionalnej, przyjmuje innego rodzaju optykę niż Polska. Premier Orban czy inni przedstawiciele rządu węgierskiego oczywiście bardzo kurtuazyjnie wypowiadają się na temat Polski, na temat kierunku, w którym idzie Polska, ale jest w tym przede wszystkim interes polityczny Węgier i kurtuazja jako taka. Zresztą na poziomie narodów, społeczeństwa itd. są to niewątpliwie bardzo sympatyczne i przyjazne stosunki. Natomiast, jeżeli chodzi o perspektywę polityczną, zwłaszcza polityki zagranicznej, to widzę tutaj dwa zasadnicze problemy.

Po pierwsze, to rozejście ma wpływ na nasz region i na sytuację związaną z NATO, z mnożeniem baz amerykańskich na terenie Europy Środkowowschodniej i stosunek do Rosji. I druga ważna płaszczyzna, to przełożenie na mający być dla obecnej ekipy rządzącej zbawiennym, pomysł Międzymorza/Trójmorza. Jeżeli chodzi o pierwszą kwestię, okazuje się, że będąc członkiem NATO i Unii, co pokazuje przykład Węgier, można jednocześnie nie prowadzić polityki nienawiści wobec Rosji i zaogniania stosunków, tworzenia sytuacji państwa frontowego itd. I tutaj nie będzie zgody dlatego, że końcówka rządów PO i obecnie rząd PiS w sposób intencjonalny zamroziły stosunki z Rosją.

Węgry wybrały inną drogę.

W przełożeniu na drugą płaszczyznę – Międzymorza czy Trójmorza – krytyka tej koncepcji mówi, że jest ona oparta na polskich życzeniach o podstawach niemalże mistycznych. Wspomniany Parafianowicz napisał, że Węgrzy nie podzielają polskiej wiary w mesjanizm Ukrainy, która obroni Europę przed Rosją. Nie należy się spodziewać sukcesu tego pomysłu, ponieważ Polska chciałaby stworzyć blok przede wszystkim polityczny i ostro skierowany przeciwko Rosji. Większość krajów, łącznie z naszym głównym partnerem Węgrami, na to nie pójdzie. Orban jest silnym politykiem, który wie, czego chce. Nie musimy się zgadzać z nim we wszystkich sprawach, ale za dotychczasowa politykę zasługuje on na uznanie i szacunek. Nie pozwoli sobie na zaangażowanie w wizje oparte o coś tak niekonkretnego, jak mesjanizm w wydaniu polskim. Koncepcja Międzymorza/Trójmorza rozbije się o polskie polityczne, antyrosyjskie fobie, które przełożą się, i już się przekładają, na sprzeczności nie do usunięcia, między głównymi partnerami.

Bazy remedium

Polska widzi rozwiązanie swoich problemów bezpieczeństwa w uzyskaniu od USA stałej bazy dywizji pancernej. Pomysł wpisuje się w strategiczny plan bezpieczeństwa dla Polski, jaki środowisko, sprawujące obecnie władzę w Polsce posiada i z tego jest znane. To znaczy, uważa ono, że Polsce zapewni się bezpieczeństwo poprzez stworzenie permanentnego stanu niepokoju i zagrożenia pomiędzy Wschodem a Zachodem. Wschodem rozumianym jako Rosja, a Zachodem jako ten mityczny świat Zachodu, którego granicą będzie Polska. W związku z tym rolą naszego kraju jest pozycja państwa frontowego, przyczółka USA (choć jak wyżej powiedziała Jakubiak, przynajmniej w jej ujęciu, rolę państwa frontowego Polska chce w przyszłości scedować na Ukrainę). Jest to koncepcja błędna w rozumieniu wszystkich ludzi, którzy myślą o bezpieczeństwie światowym i o tym, że zapewnić je może przede wszystkim utrzymanie pokoju. A z kolei pokój oznacza nie zaognianie sytuacji tam, gdzie z góry jest wiadomo, że może zostać zaogniona.

Obecny polski rząd wykazał się cechą, która znana jest w historii naszych zachowań na arenie międzynarodowej, a mianowicie wychodzeniem przed szereg, czyli propozycją, nieuzgodnioną z innymi partnerami z NATO i pokazującą polską nadgorliwość wobec USA. Wychodzenie przed orkiestrę oznacza wychodzenie przed wszystkich pozostałych członków NATO, żeby stać się tym lepszym, równiejszym, najważniejszym partnerem Stanów Zjednoczonych w Pakcie Północnoatlantyckim. To oczywiście wywołuje zaniepokojenie i pewnie skrywaną niechęć do Polski wśród innych partnerów, którzy są jednak przyzwyczajeni do zachowania pozorów w polityce międzynarodowej i w dyplomacji.

Niestety Polska po raz kolejny zachowuje się w sposób politycznie niedojrzały. Jeżeli chodzi o reakcję samych Stanów Zjednoczonych, to mamy wypowiedź byłego dowódcy NATO generała Bena Hodgesa, który sprzeciwia się powstaniu stałej bazy i deklarację ambasador amerykańskiej przy NATO Kay Bailey Hutchison, która stwierdziła, że w najbliższym czasie nie planuje się realizacji takiego pomysłu. Hodges nie wyklucza, że w przyszłości ten pomysł zostanie zrealizowany, a z drugiej strony podkreśla, że powinno się powielać pomysł z bazami rotacyjnymi. Przy czym wymienia nie tylko Rumunię czy Bułgarię, lecz też Ukrainę i Gruzję. A to jest już bardzo niebezpieczne.

Jeżeli chodzi o reakcję pozostałych państw NATO i samego Jensa Stoltenberga, to widzieć ją należy w dwóch aspektach. Po pierwsze, retoryka szefa NATO i poszczególnych krajów należy w ostatnim czasie do wyjątkowo ostrej na kierunku rosyjskim (Skripale, samolot malezyjski, psychoza zagrożenia) i współgra z agresywnymi elementami retoryki USA, z którym to państwem jako hegemonem, pozostali muszą się liczyć. Po drugie jednak, społeczeństwa pozostałych krajów Paktu nie są przygotowane, ani nie chcą konfliktu z Rosją. Dopóki są to utarczki medialne, akceptują je, ale nikt poważny nie myśli o otwartym konflikcie. Za dużo mają wszyscy do stracenia.

Dlatego państwa NATO, poza elementem propagandy medialnej są raczej powściągliwe, a można nawet zaryzykować stwierdzenie, że memorandum Orbana nie jest li tylko jego własną inicjatywą, ale cieszy się cichym poparciem najważniejszych członków NATO kontynentalnej Europy z Niemcami i Francją na czele. Tymczasem Szwecja, ogłaszająca mobilizację i strasząca własnych obywateli zagrożeniem rosyjskim, właśnie zgodziła się na Nord Stream 2. Znów zostaliśmy zdradzeni…