Czas oderwać się chociaż na chwilę od nędzy otaczającej nas polityki polskiej pogrążonej w fobiach, przestarzałych sposobach myślenia, niewolniczo wyznających zwietrzałe pomysły polityczny, a w wymiarze codziennym, pogrążonych w rozrastającym się etatyzmie, który jest fundamentem dla wszechobecnego populizmu.
Nie mogąc pominąć w całości kontekstów polskich, proponuje tym razem spojrzenie na najbliższe nam południe, na Czechy, a konkretnie na aktywność byłego prezydenta republiki – Vaclava Klausa, o którym ostatnio w Polsce cicho.
To już prawie pięć lat minęło od pamiętnej (zwłaszcza dla nas, w Łodzi) wizyty prezydenta Klausa na Wydziale Prawa i Administracji UŁ i jego znakomitego wykładu, który, sam w sobie, może być dla adeptów stosunków międzynarodowych i politologii, wzorem, jak powinno wyglądać wystąpienie zarówno dyplomatyczne i kurtuazyjne, jak i jednoznacznie, punkt po punkcie, referujące bez pozostawienia pola dla dwuznacznych interpretacji, stanowisko prelegenta.
Dzieląc się z P.T. Czytelnikami „Myśli Polskiej” swoimi spostrzeżeniami, napisałem wtedy: „[wykład] jest w zamyśle autora wezwaniem, nie tylko do myślenia, czy też zmiany sposobu myślenia o Unii Europejskiej, ale może najbardziej, wezwaniem do zmiany samej UE, kierowanym w tym wypadku do przedstawicieli świata akademickiego, którzy mają znajomych polityków, przełożenie na polityków lub sami są politykami. Klaus propaguje proste, znane od wieków i bliskie zwykłemu człowiekowi wartości, z wolnością na czele, oraz z wolnością i podmiotowością państwa narodowego, dowodząc radykalnego ograniczania pola ich oddziaływania we współczesnej UE. Czy odbiorcy jego słów podejmą wyzwanie, czy też ulegną pokusie pogodzenia się z utratą wolności (…)?”
Nie odpowiedzieliśmy na ofertę Klausa
Dziś, pozostaje mi odpowiedzieć, że nie wykorzystaliśmy w Polsce obecności Klausa, Jego wykładów i, przede wszystkim, Jego zaproszenia do współpracy w obronie normalnej Europy, obrony państwa narodowego i wolności. Zmarnowaliśmy kolejne lata na bezproduktywną mitomanię i zajmowanie się rzeczami beznadziejnie pozbawionymi ponadczasowego znaczenia. Oczywiście nie ja, nie „Myśl Polska”, zwłaszcza zaś nie Ty, Drogi Czytelniku, ale jednak po części także my nie jesteśmy bez winy, pamiętając oczywiście o ograniczonych możliwościach naszego środowiska. Były podejmowane próby, ale nie zbliżyliśmy się na tyle (a w szerszym kontekście, takie zbliżenie nie nastąpiło także w skali całej UE i sił z różnych krajów broniących państwa narodowego i wolności), aby stworzyć międzynarodowy ośrodek szybkiego reagowania na wydarzenia, chociażby w postaci europejskiego portalu internetowego, który byłby zwornikiem wszystkich wyznających podobne wartości, reagującym natychmiast, publikującym w każdym potrzebnym języku symultanicznie, przekształcającym się z czasem w potężny ośrodek informacji wolnej od propagandy, a może i w medium niezależne od obecnego głównego nurtu w całości będącego na usługach sił politycznych nam przeciwnych.
Tego nie zrobiliśmy my, jednak znacznie więcej nie zrobili ci, którzy byli do tego predestynowani ze względu na możliwości, jakie dało im totalne zwycięstwo w wyborach w 2015 r. – czyli PiS z przyległościami. To oni byli głównymi adresatami oferty Klausa, bez względu nawet na doświadczenie z podpisaniem Traktatu Lizbońskiego przez prezydenta Kaczyńskiego. Byli, ale to się nie mogło udać z nimi z kilku powodów.
Po pierwsze, projekt – nazwijmy go „projektem Klausa”, choć można by o nim mówić „projekt Le Pen”, czy „projekt Salviniego” – w sensie politycznym zakłada zmianę stosunku do Rosji, zatem porzucenie myślenia zimnowojennego, współpracę nie tylko gospodarczą, ale i polityczną z Moskwą. Z natury rzeczy projekt ten sprzeciwia się wszystkim skrajnie anachronicznym aspektom NATO, sprzeciwia się w mniej lub bardziej bezpośredni sposób hegemonii USA i, oczywiście, występuje ostro przeciwko idei superpaństwa europejskiego, idąc równocześnie wbrew UE, tam gdzie ona, małpując USA, prowadzi politykę zwarcia z Rosją. Nie trzeba powtarzać wszystkich argumentów dotyczących ideologii politycznej PiS, aby natychmiast zauważyć niekompatybilność „projektu Klausa” z anachroniczną polityką fobii uprawianą przez PiS. O PO i wszystkich popierających w Polsce Stany Zjednoczone Europy nie warto w tym kontekście nawet wspominać.
Po drugie – „projekt Klausa” to projekt wolnościowy, silnie akcentujący wolność nie tylko jednostki, ale może przede wszystkim państwa narodowego, jednocześnie widzący w UE zagrożenie dla demokracji, brak demokracji w UE a co za tym idzie zagrożenie dla wolności i praw konstytucyjnych, obywatelskich. Kłóci się to nie tylko z obserwowaną od trzech lat praktyką rządów PiS, ale i generalnie z poglądami na ten temat panującymi w Polsce, także na szeroko rozumianej prawicy. Dziś – kiedy Polska atakowana jest przez UE za prawdziwe i wydumane naruszenia demokracji (której deficyt w UE jest oczywistością, tu pełna zgoda z Klausem) – obserwując naginanie instytucji do wymagań jednej partii (czyniących z tych instytucji karykaturę), rosnącą rolę państwa (etatyzm), nadużywanie środków prawnych (jak np. tymczasowe aresztowanie, prawo służb specjalnych do inwigilacji) skutkujących naruszeniami konstytucyjnych praw obywatela, narastające kolesiostwo i powszechne panowanie etyki Kalego (gdzie panuje kategoria „naszych”), przy całej niechęci do UE, całkowicie zniechęca również do obrony obecnego status quo w Polsce.
Po trzecie, co wynika z drugiego, szacunek do instytucji w Polsce, do praw kształtujących te instytucje (konstytucja) i w ogóle do ustroju, stoi na niezwykle niskim poziomie. Jest to wynikiem naszych doświadczeń historycznych, które spowodowały, że nasze myślenie o własnym państwie, o jego ustroju, o szacunku do jednego i drugiego, uległo zwyrodnieniu i degeneracji. Z pokolenia na pokolenie pozbawiamy samych siebie zdolności do abstrakcyjnego myślenia o państwie. Wykolejona demokracja szlachecka stanowi fundament tej tragedii.
Silnie podsycona w czasie rozbiorów pogarda dla różnych form państw zaborczych przeniosła się nieszczęśliwie, po 1918 r., na myślenie o państwie własnym. Zamach majowy był tu kwintesencją tego zwyrodnienia. Zapanowała w umysłach wspomniana kategoria „naszych”. Dzisiaj ujawniająca się w absurdalnych sporach o legalizm i w groźnych, bo uderzających w samo państwo stwierdzeniach publicznych o nieistnieniu Polski czy też permanentnej okupacji w latach 1944-89. Także ogląd ostatnich 28 lat sprowadza się do kondominium i zdrady narodowej, kiedy nie rządzą nasi, lub wręcz do patriotycznego zenitu, kiedy nasi są przy władzy.
Dzisiaj polityczny realizm – jestem o tym przekonany – powinien sytuować nas po stronie „projektu Klausa”, nawet jeżeli nie podoba nam się obecna „demokracja”, czy demokracja w ogóle. Polskie ciągotki do autorytaryzmu (w istocie będącego totalitaryzmem) nie zaprowadzą nas do normalności. Potrzeba nam kultury politycznej, której fundamentem musi być powszechnie uznany zestaw urządzeń ustrojowych, będących obiektywnym i abstrakcyjnym punktem odniesienia, bezwzględnie przestrzeganych i jak Temida ślepym na naszych i nie naszych. Jeżeli w obecnym czasie będzie on miał wymiar zewnętrzny w postaci haseł o demokracji, czy demokratyzacji, należy się z tym – mówię to do tych, którzy mają z tym problem – pogodzić w imię wyższych racji. Kolegom narodowcom chciałbym tu przypomnieć słowa wybitnego endeka, Mariana Seydy, który nie tylko był orędownikiem (i praktykiem w rządzie Sikorskiego) współpracy polsko-czechosłowackiej, ale i autentycznym narodowym demokratą. Tak pisał w październiku 1946 r. do Józefa Winiewicza: „Jeżeli chodzi o stanowisko polityczne, byłem, jestem i zawsze będę narodowcem, ale tak samo byłem, jestem i zawsze będę bardzo zdecydowanym demokratą (…)”.
Po czwarte wreszcie, Czechy, Czesi, czy wcześniej Czechosłowacja, nie cieszą się u nas polityczną popularnością a nawet zwykłą sympatią. Dominuje całkiem wątpliwe poczucie wyższości, czasem nawet pogarda, na pobłażliwości w najlepszym wypadku kończąc. Nad polityczną konieczność współpracy przedkładamy wciąż historyczne spory, nie mające dzisiaj już żadnego znaczenia. Żeby było jasne, nie zamierzam nie zauważać win czeskich, ale nie mogą nam one przesłaniać interesu teraźniejszego i przyszłego.
Jak powiedział Klaus pięć lat temu, że: „zna historię, i że powinno się ją znać, ale zdecydowanie sprzeciwia się graniu historią w polityce, uznając, że to wysoce niebezpieczne, gdyż rodzi nowe problemy we współczesności. Swoje stanowisko w tej sprawie porównuje do sytuacji kierowcy w samochodzie, w którym lusterko wsteczne (historia) pełni bardzo ważną rolę i nie można bez niego bezpiecznie prowadzić auta, ale nie jest i nie może ono być większe od szyb przednich samochodu”.
Vaclav Klaus skończył właśnie 77 lat. Chcę wierzyć, że Jego szacowny wiek jest najmniejszym problemem dla naszej współpracy. O perspektywach i najnowszych wypowiedziach Klausa opowiem następnym razem.