„Myśmy tak odbiegli od innych narodów, że święcimy klęski, gdy tamte święcą zwycięstwa” – Roman Dmowski
Jutro 74. rocznica wybuchu powstania warszawskiego. Po raz kolejny obchody, uroczystości, upamiętnienia…. koncerty, przemówienia i inne wydarzenia. Organizowane najwyraźniej bezmyślnie… albo te rozmyślnie wpędzające Polaków w kult przegranych, tragicznych, krwawych i nieudanych zrywów.
Kult powstania warszawskiego stał się od kilku-kilkunastu lat wydarzeniem ogólnonarodowym, rozpropagowanym przez środowiska tzw. prawicy, zwłaszcza Prawo i Sprawiedliwość i Lecha Kaczyńskiego. Mit kreowany przez środowiska neosanacji zasadza się na przekonaniu o konieczności wybuchu powstania warszawskiego (ależ to trąci marksistowskim determinizmem!), które miało być „ciosem w samo serce Moskwy i Lublina”, a upadło tylko dlatego, że Sowieci, wbrew temu co zakładało dowództwo AK, zatrzymało wojska u bram Warszawy. W tym micie/legendzie jest ziarnko prawdy – ale niezwykle wątłe.
Ale zacznijmy od truizmów: Powstanie było militarną i polityczną klęską. Jego efektem było: zburzenie Warszawy, 200 tysięcy ofiar, głównie spośród ludności cywilnej. Efektem było fizyczne zniszczenie większości warszawskiego garnizonu Armii Krajowej – i nie był to cios, który możemy odbierać w sensie zniszczenia jakiejś jednostki wojskowej. Zniszczenie warszawskiej Armii Krajowej to było zniszczenie polskiej młodej elity. Stare elity w większości wyginęły: na Syberii, w Katyniu, w Palmirach, w Oświęcimiu i na polach bitewnych całego świata. Młode elity też zostały wyniszczone przez pięć lat wojny – ale nie w tym stopniu… Im zagładę przyniósł dopiero tragiczny zryw Warszawy. I to spowodowało gruntowne przetasowania po roku 1944 – po prostu nie było tych ludzi, którzy powinni narzucać pewne wzorce postępowania i przewodzić Narodowi… Represje stalinowskie, w sensie liczbowym, nie były już tak dotkliwe liczbowo – to było po prostu dorzynanie.
Deterministyczne założenie, że „powstanie i tak by wybuchło” jest kompletną aberracją. To założenie powinno upaść wobec jednego i tylko jednego dowodu: tego, że po pierwszej mobilizacji żołnierze Armii Krajowej rozeszli się do domów, karnie i bez cienia protestu. Oskarżanie żołnierzy AK o to, że rzuciliby się do walki na zasadzie jakiejś ruchawki a la rewolucja bolszewicka jest obrazą dla tych młodych, wspaniałych ludzi…
I ostatnia kwestia: „perfidni Sowieci, którzy nie przyszli z pomocą powstańcom”. Otóż wszyscy wiedzą, że nieco ponad tydzień wcześniej, 22 lipca został powołany Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego – zalążek rządu polskiego pod kuratelą Związku Sowieckiego. Łudzenie się w tej sytuacji, że Armia Czerwona będzie pomagać oddziałom AK, które chcą zamanifestować przywiązanie do rządu londyńskiego, było naiwnością graniczącą z głupotą. Postawa Armii Czerwonej wobec akowców wykonujących akcję „Burza”: we Lwowie, w Wilnie, ale też na Lubelszczyźnie, powinna być wystarczającą przesłanką dla – bądź co bądź – doświadczonych oficerów sztabowych.
Nadmieniając: twierdzenie, że trzeba „zadać kłam” propagandzie sowieckiej, że Armia Krajowa „stoi z bronią u nogi” jest równie żałosne. Czy trzeba było rzucać na szalę elitę młodej Polski i kilkaset tysięcy cywilnych warszawiaków dla celów propagandowych? I to przy nikłych szansach powodzenia…
Dość tego wykładu historycznego. Zresztą to jedynie zarys. Literatura „antypowstaniowa” jest wystarczająco liczna – wystarczy sięgnąć do publikacji Zychowicza, Ziemkiewicza, czy choćby fundamentalnego w tej kwestii dla narodowca dzieła „W imię czego ta ofiara? Obóz narodowy wobec Powstania Warszawskiego”. Czas na kilka słów o wymiarze współczesnym kultu powstania.
Otóż uważam, że kult POWSTAŃCÓW, jako tych, którzy wykonali swoje żołnierskie obowiązki na 1000 % jest jak najbardziej uzasadniony. Powstańcy zasługują na upamiętnienie, za swoje bohaterstwo, poświęcenie i niewiarygodne wręcz męstwo. Ignorowanie 1 sierpnia czy 1 marca nie jest rozwiązaniem. Ale trzeba przy tym mówić o szkodliwości takich z góry przegranych zrywów dla Sprawy Polskiej.
Kult powstań i zrywów jako takich (i to często stawiany w opozycji do cyklicznej pracy) wypacza polską świadomość narodową. Kult jest tym bardziej bezsensowny, że tą hekatombę i klęskę obchodzi się… niemal jak zwycięstwo. Koncerty, wielkie słowa o „moralnym zwycięstwie”, wbijanie we wszystkich serwisach informacyjnych przekonania, że powstanie jest czymś wspaniałym, wręcz przeznaczeniem Polaka…. Czy tak obchodzi się rocznicę wielkiej porażki? Rząd RP na Uchodźstwie ogłosił na wieść o upadku powstania żałobę narodową. I właśnie dniem takiej żałoby powinien być każdy 1 sierpnia.
I jeszcze jedno słowo do rozkrzyczanych hurrapatriotów, którzy twierdzą zapewne nie tylko, że wszystkie nasze powstania narodowe były słuszne i potrzebne, ale pewnie każde zachowanie w naszej historii jest ze wszech miar słuszne. Potrzebujemy rzetelnego spojrzenia i merytorycznej debaty o polskiej historii. Jeżeli Polska ma mieć w ogóle jeszcze jakąś historię – to musimy wyciągać wnioski z błędów, które zaowocowały porażkami i umniejszeniem polskiego stanu posiadania.
1 sierpnia o 17:00 pozostaje nam tylko jedno: stanąć w milczeniu i bez fajerwerków oddać hołd bohaterom, którzy stanęli do walki, w której nie mogli zwyciężyć.
Na zakończenie słowa Stefana Kisielewskiego, opublikowane w Tygodniku Powszechnym z 2 września 1945 r.: „(…) szczytowe akty patriotycznego uniesienia, jak powstania, były w gruncie rzeczy szkodliwe dla normalnego rozwoju narodu jako organizmu gospodarczego i cywilizacyjnego. (…) pisał o tym Roman Dmowski, wielki propagator patriotyzmu realistycznego (…). Ten ślepy i bezkrytyczny kult bohaterstwa (…) pozbawił nas stolicy, ten kult stosowany dalej przez popędliwą, politycznie niewyrobioną a spragniona czynu młodzież, może pozbawić nas egzystencji narodowej”.
Bardzo potrzebne szczegolnie dzisiaj w 74 rocznice Powstania Warszawskiego slowa. W pelni zgadzam sie z autorem. Dzien taki jak dzis powinien byc czasem refleksji i zaloby narodowej a nie swietowania. Czesc i chwala Bohaterom Powstania Warszawskiego! Rzetelna ocena jego inspiratorow i przywodcow.