Na zdjęciu: koncert piosenek powstańczych 1 sierpnia w Warszawie na placu Piłsudskiego.
Motto:
Powstanie Warszawskie, które samo w sobie
(…) było zrywem tragicznie bezsensownym.
Koniec z tym szaleństwem! Raz na zawsze!
(Prof. Bogusław Wolniewicz, Powstania a patriotyzm,
kanał YouTube „Głos Racjonalny”)
Jesteśmy po kolejnej rocznicy powstania warszawskiego. Pomimo tego, że to rocznica „tylko” siedemdziesiąta czwarta, przeprowadzono ją z potężnym zadęciem. Z rocznicy straszliwej klęski i tragedii w wymiarze nie tylko ludzkim (straty biologiczne), ale i historyczno-kulturowym (zniszczenie historycznej Warszawy, którą na szczęście w dużej mierze odbudowano, ale tego wszystkiego, co ukradli i spalili Niemcy, zarówno własności publicznej jak i prywatnej, nikt już nigdy nie odzyska) oraz politycznym (decyzja o powstaniu stała się końcem roli politycznej rządu na emigracji), uczyniono pożałowania godną zabawę, piknik ze skocznymi piosenkami, gdzie współcześni młodzi ludzie byli uczeni, że „mieć Visy na Tygrysy”, to coś fajnego (nawiasem mówiąc, Tygrysy były niepotrzebne na nieuzbrojonych powstańców, Visów było tyle, co kot napłakał, a na zdławienie powstania wystarczyły ad hoc organizowane jednostki niemieckie z trzeciego rzędu).
Nie oglądałem wszystkiego, więc nie wiem, ale w tym, co zobaczyłem nie usłyszałem choćby jednego rozsądnego głosu. Nawet nieliczni żyjący jeszcze weterani uwierzyli już chyba w mit stworzony po dziesiątkach lat. Polska jest pogrążona w szaleństwie.
Prof. Witold Kieżun twierdzi, że do powstania musiało dojść, bo w innym wypadku 100 tys. warszawiaków, którzy nie zgłosili się do robót przy wznoszeniu umocnień, zostałoby zamordowanych. Problem w tym, że rozkaz nakazujący zgłoszenie się na kopanie umocnień mówił o 28 lipca. Władze niemieckie przez trzy ostatnie dni lipca i 1 sierpnia do godz. 17 nie podjęły jednak żadnych działań wobec mieszkańców stolicy. Furia władz III Rzeszy i tragiczne rzezie ludności cywilnej w pierwszym okresie powstania, to skutek właśnie jego wybuchu.
Wg szefa Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych Jana Józefa Kasprzyka (wcześniej m.in. prezes Związku Piłsudczyków): „Powstanie Warszawskie było naturalną konsekwencją walki prowadzonej od 1939 roku . Decyzja o powstaniu była trudna, walka tragiczna i zakończona z punktu widzenia militarnego klęską, ale stanowiąca naturalną konsekwencję od momentu, kiedy Polska jako pierwszy kraj w Europie i na świecie powiedziała stanowcze ‚nie’ narodowemu socjalizmowi niemieckiemu i komunizmowi rosyjskiemu. (…) [Powstanie miało] Położyć kres temu obłędowi, jaki był elementem ideologii III Rzeszy. To była walka z obłędem, a nie obłęd, tak jak to niestety niektórzy publicyści czy historycy starają się – niestety przy okazji kolejnej rocznicy – powstania nazywać. – Powstanie musiało wybuchnąć tak jak musiały wybuchnąć wcześniejsze zrywy niepodległościowe”. Sekundował Kasprzykowi prof. Jerzy Majkowski, prezes Okręgu Warszawa Światowego Związku Żołnierzy AK: „Polacy, którzy przez pięć lat okupacji doświadczali ze strony Niemców nieustannego terroru, musieli chwycić za broń. – Powstanie musiało wybuchnąć. Do niego zresztą byliśmy przygotowywani przez polskie siły zbrojne – Polskie Państwo Podziemne, jak również, mimo woli, Niemcy działali w tym kierunku, żebyśmy walczyli i przygotowani byli do tej walki”. Co to znaczy, że musiało? Ppłk Antoni Żurowski, dowódca AK na Pradze 6 sierpnia wygasił powstanie w tej dzielnicy. Gen. bryg. Edward Godlewski, dowódca Okręgu Kraków AK nie wykonał – i chwała mu za to! – rozkazu „Bora” wywołania powstania Krakowie 1 września 1944 r. Zapewne, gdyby powstanie wywołał i z Krakowa zostałyby Błonia w skali makro, dzisiaj kolejny prezydent, prezes, profesor, czy inny urzędnik, kwieciście sławiłby klęskę i mówił, ze powstanie w Krakowie też musiało wybuchnąć. O prawdziwym bohaterze gen. Edwardzie Godlewskim (zamordowanym później przez Niemców) nikt dziś nie pamięta, nikt nie nosi koszulek z jego podobizną, a to tacy jak on i Żurowski powinni być bohaterami współczesnej młodzieży, a nie politykierzy osłaniający swoją nieudolność hekatombą polskiej krwi!
Norman Davies ogłosił, że gdyby nie powstanie, Polska zostałaby 17 republiką ZSRR. Dla mnie to wystąpienie niegodne tego historyka – czysta propaganda obliczona jako paliwo dla współczesnych rusofobów. ZSRR w 1944/45 r. nie zrealizował nigdzie koncepcji inkorporacji, nawet w przypadku Czechosłowacji, gdzie komuniści mieli autentycznie duże poparcie. Poza tym, czyżby p. Davies sugerował, że łatwiej byłoby utrzymać władze PKWN-owi w niezniszczonej Warszawie z jej przedwojenną ludnością, niż w pustym morzu ruin, po powstaniu? Wolne żarty. Nie ma też powodu przypuszczać, że Stalin dokonałby własnej rzezi Warszawy. Nic takiego nie stało się ani w Lublinie, ani w Krakowie, Białymstoku, Poznaniu itd. Były represje, nie było rzezi. Davies twierdzi też, że Monte Cassino to było za mało, że trzeba było pokazać się na najważniejszym froncie II wojny światowej! No i pokazaliśmy. Rząd londyński przestał być podmiotem politycznym, Anglicy byli wściekli, a Stalin uzyskał jeszcze lepsze karty.
Wreszcie najświeższy argument, o tym, jak to dzięki powstaniu zatrzymaliśmy front wschodni na pół roku i uratowaliśmy Europę Zachodnią przed zajęciem przez Armię Czerwoną. To miał być ukryty cel powstania. Co prawda w tym samym czasie Norman Davies mówi, że celem powstania było w 6-7 dni zajęcie newralgicznych punktów stolicy i ułatwienie w ten sposób szybkiego zdobycia miasta przez Armie Czerwoną. Że jedno z drugim się kłóci? Kłóci? Po Smoleńsku nie ma już takiego pojęcia w języku polskim.
Są to wszystko słowa porażające. To niebywałe, że po takiej tragedii jak powstanie warszawskie, dzisiaj ludzie wydawać by się mogło poważni, myślący i z bagażem życiowego doświadczenia, całkowicie swobodnie wypowiadają stek absurdalnych frazesów, podlanych niczym nie uzasadnionymi hipotezami (pseudo)historycznymi, lekkomyślnie w ogóle nie biorąc pod uwagę faktu, że ich słowa przeważnie bezkrytycznie przyjmą młodzi ludzie.
Miłosz, Herbert i powstanie
22 czerwca b.r. wysłuchałem ciekawej audycji z serii „Dwukropek”, (Program II Polskiego Radia, prowadzący Andrzej Franaszek), o konflikcie Czesława Miłosza i Zbigniewa Herberta, z udziałem prof. Joanny Zach z katedry Krytyki Współczesnej UJ i prof. Stefana Chwina z UG, powieściopisarza, historyka i krytyka literatury. Jednym z elementów tego konfliktu był spór o powstanie warszawskie. Wypływał on z odmiennej wizji przedwojennej Polski jaką mieli obaj poeci. Podczas gdy dla Miłosza, Polska międzywojnia była znienawidzoną przez niego „urzędniczo-oficersko-endecko-katolicką” Polską, dla Herberta był to wyidealizowany kraj lat dziecinnych, który autor później mitologizował. Miłosz był konsekwentnie antyendecki, można nawet powiedzieć, że miał obsesję na tym punkcie, jednak zgodnie z rzeczywistością, widział narodowo-katolickie oblicze tamtej Polski pomimo braku endeków u władzy. Ideowy eklektyzm sanacji był dla niego w o wiele większym stopniu do zaakceptowania – nie zgadzał się m.in. na jej biurokratyczny wyraz oraz na kult munduru i wojska. Jeżeli zatem chodzi o codzienny obraz przedwojennej Polski, to nawet bez wartościowania poszczególnych elementów, można uznać słuszność tego określenia Miłosza, w taki sposób w jaki można by określić przedwojenną Łódź, jako miasto o obliczu polsko-żydowsko-niemieckim. Miłosz był także radykalnym krytykiem powstania warszawskiego. Dla niego to zła, a w konsekwencji tragiczna decyzja, zdecydowany błąd polityczny, podczas gdy Herbert powstanie w istocie sakralizuje. W krytyce Miłosz idzie dalej. Klęskę powstania uważa co prawda za tragiczną i krwawą katastrofę, jednocześnie jednak uważa, że miało ono charakter „wyzwolenia”, od tej znienawidzonej Polski narodowo-katolickiej, która na skutek klęski powstania stała się przeszłością. Miłosz brnie w uprzedzenie wobec endecji, nazywając powstanie ostatnim wyrazem Polski sanacyjno-endeckiej. Zdaje się gros odpowiedzialności za powstanie (i za wszystkie wady Polski przedwojennej) zrzucać na endecję, wbrew oczywistym faktom. Można co prawda zrozumieć, że na takie zwichnięcie opinii Miłosza o endecji mógł wpłynąć neoromantyczny nurt ruchu narodowego, szczególnie silnie obecny w latach 30-tych, z którym Miłosz z konieczności obcował i ścierał się w tym czasie, niemniej, tak z punktu widzenia obiektywnego jak i z punktu widzenia samego poety, pretendującego do roli koryfeusza polskiej inteligencji, trzeba forsowanie takiego poglądu uznać, z jednej strony za kompromitację, z drugiej, za złośliwe nieprzyjmowanie do wiadomości ogromnie przeważającej nad epizodem neoromantycznym, endeckiej tradycji przeciwnej powstaniom czy w najlepszym wypadku wobec nich i wobec romantycznego, szerzej – szlachecko-narodowego wzorca polskości (który przecież dla romantyków-powstańców był punktem odniesienia), dalece sceptycznej i krytycznej. Nie miejsce tu na dowodzenie tej tezy, gdyż jest ona powszechnie przyjęta w nauce historii. Summa summarum, miłoszowy i endecki punkt widzenia na powstanie warszawskie łączy ostra krytyka, natomiast dzieli pogląd na przyczyn wybuchu powstania. Dla endecji, to dalszy ciąg, w 1944 r. już wysoce anachroniczny, romantycznej wizji walki o niepodległość; dla Miłosza, to konsekwencja narodowo-katolickiego rządu dusz. Jest to więc wspólnota ocen raczej swoista, niemniej wspólnotą na poziomie samej oceny właśnie pozostanie, podczas gdy Herbert należy bez wątpienia do obozu kontynuatorów tradycji powstańczej. A jak jest dzisiaj? Zbigniew Herbert jest jednym z guru obozu obecnej władzy, który i bez niego byłby wielkim kontynuatorem tragicznej tradycji powstańczej i wyznawcą anachronicznego wzorca polskości. Obóz ten, za pośrednictwem IPN i mediów masowych kształtuje – przede wszystkim w ludziach młodych – wciąż tą samą, prowadzącą do zatracenia wizję walki o niepodległość, szykując, bez wątpienia z premedytacją, potencjalne kadry do przyszłych stosów ofiarnych. Prof. Chwin we wspomnianej audycji zauważa, na przykładzie doświadczeń z obecną młodzieżą akademicką, że: „część moich słuchaczy zajmuje raczej stanowisko zdecydowanie popierające racje Herberta, no, taka jest w tej chwili tonacja. (…) młodzi ludzie głównie stawiają ten moment przeciwko Miłoszowi, że nie wziął udziału w powstaniu warszawskim, że nawet to, że on potępiał powstanie, to jest pół biedy, ale to, że on tam był, był w Warszawie, i nie wziął udziału – wszyscy szli do powstania, a on nie wziął udziału (A. Franaszek: no, nie wszyscy) – ale to rekonstruuje w tej chwili sposób myślenia młodych ludzi, bo to jest znak czasów, ten sposób myślenia”. Prof. Zach skomentowała to następująco:„to, co panowie mówicie świadczy o tym, że ten model, który tutaj reprezentuje Herbert (…) jest wciąż o wiele silniejszy niż model, który reprezentuje Miłosz (…) model takiego postępowania jako postępowania racjonalnego, a zarazem patriotycznego, to znaczy chroniącego substancję, a jednocześnie chroniącego ludzi, to znaczy, to jest taka pokoleniowa odpowiedzialność wobec ludzi, którymi się kieruje, którym się proponuje pewne wartości i pewne strategie [nie mając miejsca na wchodzenie w głębsza dyskusję stwierdzam, że model przypisany przez p. prof. Zach Miłoszowi jest w całej rozciągłości tradycyjnym modelem endeckim – AŚ], więc, jeśli dzisiaj studenci wybierają Herberta w takiej konfrontacji, to znaczy że w naszej rzeczywistości taki model patriotyzmu, jednak oblężonej twierdzy i takiej konieczności natychmiastowego świadectwa, w każdej sytuacji zagrożenia i to świadectwa cnót, to znaczy, każdy się musi wylegitymować tymi cnotami przed współrodakiem, że to jest bardzo silne”. Prof. Chwin dodał: „w tym sposobie myślenia młodych ludzi jest jeszcze jedna rzecz – że większość ma rację, że większość poszła do powstania, zatem ci, którzy nie poszli do powstania są zdrajcami, ponieważ większość się zachowała inaczej, Nie ważne jest, czy ta większość się zachowała racjonalnie, sensownie, czy to, co oni robili w swojej masie przyniosło jakiś rezultat pożądany w punkcie wyjścia, to jest nieistotne, ale powiedzmy, że jest jakiś nurt życia narodowego i ktoś wychodzi poza ten nurt myślenia narodowego kierując się refleksją, co może wyniknąć z tej sytuacji (…) jest zdrajcą, bo wychodzi poza linię patriotyzmu większościowego”. Ta analiza myślenia części społeczności współczesnych studentów prowadzi do smutnego wniosku – oto propaganda obozu „dobrej zmiany” przynosi wymierne skutki. Schemat jest dokładnie taki sam, jeżeli chodzi o Smoleńsk (wątpiący w wersję PiS są zdrajcami), o ocenę PRL, zagrożenie rosyjskie, itp. itd. Dopóki takie poglądy wyrażali ludzie w wieku poważnym na marszach, wiecach starej gwardii pisowskiej, dopóty mogliśmy czuć się bezpieczni. Fakty mówią jednak, że rojenia Sakiewiczów, Macierewiczów, Targalskich i legionu pomniejszych wyznawców ofiarnego stosu, przenikają do głów ludzi młodych. Z tego punktu widzenia koszulki z wyklętymi, kult powstania warszawskiego w połączeniu z ideą Wojsk Obrony Terytorialnej, które mają się m.in. wzorować na Armii Krajowej, to wizja złowroga, która budzi wielki niepokój o nasza młodzież i o nasza wspólną przyszłość. Wyższym oficerom polskim budzonym w noc listopadową też się wydawało, że mają przed sobą tylko młodocianych szaleńców, ale to właśnie oni stali się katalizatorem klęski państwa i narodu. Jesteśmy w o wiele gorszej sytuacji – dziś ze świeczką szukać ludzi dojrzałych, którzy by myśleli o historii i o przyszłości kierując się racjonalnym patriotyzmem, odpowiedzialnością za obecne i przyszłe pokolenia, z myślą o ochronie i ludzi i substancji.
Prof. Wolniewicz i Anna Świrszczyńska
Śp. prof. Bogusław Wolniewicz w jednym z najważniejszych swoich wykładów w ramach Jego kanału YouTube „Głos racjonalny” (odc. 89 i 90 – „Patriotyzm a powstania” i „Heroizm tragicznie bezsensowny”) wyraził swój pogląd m.in. na temat żołnierzy wyklętych i powstań, w tym powstania warszawskiego. Powiedział: „Wszystkie [poza wielkopolskim i śląskimi] nasze powstania były romantyczne i przegrane. ‚Poszli nasi w bój bez broni’. Od Konfederacji Barskiej poczynając po tragiczne Powstanie Warszawskie. Co więcej, po każdym z tych powstań (…) położenie Polaków i Polski stawało się gorsze niż było przedtem. Pora już chyba, by wysnuć z tego wnioski. Za podstawę patriotycznego działania brać nie heroiczny gest, tylko dokładne obliczenie stosunku sil i zaistniałych okoliczności. (…) Polska jałtańska, która z kataklizmu II wojny światowej wynikła, nie była tą, której chcieliśmy. Ale była! A mogło jej nie być. Mogło jej nie być wcale! Nie zapominajmy o tym. A dzisiaj się o tym często zapomina”.
Prof. Wolniewicz przypomina również postać poetki Anny Świrszczyńskiej (1909-1984) i jej twórczość poświęconą powstaniu warszawskiemu. Muszę przyznać, że po obrazoburczym kipiącym nieprawdopodobną energią i emocją wierszu Tadeusza Gajcego „Święty kucharz od Hipciego” (o masakrze setek ludzi na ul. Kilińskiego, po wybuchu czołgu pułapki – pisałem kiedyś o tym wierszu więcej), to właśnie wiersze tej autorki o powstaniu zrobiły na mnie największe wrażenie. Świrszczyńska wydała zbiór poezji – są to wszystko wiersze białe – w całości poświęcony warszawskiej hekatombie 1944 r. pt. „Budowałam barykadę” (Czytelnik, Warszawa 1974). Autorka była pielęgniarką w powstańczym szpitalu, przeżyła 63 dni, choć w pewnym momencie postawiono ją pod ścianą na śmierć. Obserwowała powstanie od początku do końca z punktu widzenia zwykłego człowieka. Chronologicznie opisuje swoje i innych przeżycia, w sposób pozbawiony choćby odrobiny patosu, jednocześnie kreśląc lakonicznymi słowy, obraz czasami porażająco naturalistyczny. Zbiór rozpoczyna wiersz, który przytoczył prof. Wolniewicz, i który powinien być memento dla wszystkich pragnących, bądź tylko godzących się na kolejny ofiarny stos. Niech ten i kilka innych wierszy Świrszczyńskiej pozwolą zapoznać się PT. Czytelnikom z klimatem jej twórczości i tragedia powstania widzianą jej oczami.
„Ostatnie polskie powstanie”
Opłakujmy godzinę
kiedy się wszystko zaczęło,
kiedy padł pierwszy strzał.
Opłakujmy sześćdziesiąt trzy dni
i sześćdziesiąt trzy noce
walki. I godzinę
kiedy się wszystko skończyło.
Kiedy na miejsce, gdzie żyło milion ludzi,
przyszła pustka po milionie ludzi.
„Strzelać w oczy człowieka”
Miał piętnaście lat,
Był najlepszym uczniem z polskiego.
Biegł z pistoletem
Na wroga.
Zobaczył oczy człowieka,
Powinien był strzelić w te oczy.
Zawahał się.
Leży na bruku.
Nie nauczyli go
Na lekcjach polskiego
Strzelać w oczy człowieka.
„Żołnierz niemiecki”
Dziś w nocy płakałeś przez sen.
Śniły ci się twoje dzieci
W dalekim mieście.
Wstałeś rano, mundur, hełm,
Na ramię automat.
Poszedłeś rzucać żywcem w ogień
cudze dzieci.
„Po pijanemu”
Po pijanemu
wlazł na barykadę pod ostrzałem.
Szedł, zataczał się,
krzyczał: Jeszcze Polska!
Trafili go
w połowie drogi.
Czterech klnąc czołgało się na brzuchu,
wlekli ciało
pod ostrzałem.
Powiedzieli matce:
zginął jak bohater.
„Marzenie harcerki”
Kiedy mnie rozstrzelają,
Nie wszystko jeszcze się skończy.
Podejdzie
Żołnierz, co mnie rozstrzelał,
I powie: taka młoda
Jak moja córka.
I spuści głowę.
„Panika”
Ludzie przybiegli do oficera,
trzęśli się, przysięgali, płakali.
– Na rany Chrystusa, tam są szpiegi.
Mamy dowody.
Oficer kazał rozstrzelać
szpiegów. Leżeli rzędem
ojciec, córka, zięć,
tulili się do siebie po śmierci.
Wtedy przybiegli inni ludzie.
Trzęśli się, przysięgali, płakali.
– Na rany Chrystusa, kazałeś rozstrzelać
Niewinnych.
„Major powiedział”
(pamięci Anny Ratyńskiej)
– Rozkaz ma być doręczony w ciągu godziny –
powiedział major.
– To niemożliwe, tam piekło –
powiedział podporucznik.
Poszło pięć łączniczek,
jedna doszła.
Rozkaz był doręczony w ciągu godziny.
„Czekam na rozstrzelanie”
Mój strach potężnieje
z każdą sekundą
jestem potężna
jak sekunda strachu
jestem wszechświatem strachu
jestem
wszechświatem.
Teraz kiedy
stoję pod ścianą
i nie wiem czy zamknąć oczy
czy nie zamykać.
Teraz kiedy
stoję pod ścianą czekając na rozstrzelanie.
Literatura:
1. A. Świrszczyńska „Swir”, Budowałam barykadę, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1979
2. S. Chwin, Czesław Miłosz wobec powstania warszawskiego, „Teksty Drugie” 2011, nr 5, s. 62-81