Kazanie wygłoszone 20 września 2018 roku w kościele garnizonowym pw. św. Jerzego w Łodzi – podczas Mszy św. w 76. rocznicę utworzenia Narodowych Sił Zbrojnych.
Uczony w prawie pyta Jezusa: „Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?” (Mt 22, 36). Dobrze wiedział, że jest wiele przykazań, wiele wymagań Bożego Prawa. Dlaczego pytał? czy dlatego, by wystawić Chrystusa na próbę, zastawić kolejną pułapkę i podchwycić Go na słowie, jak to nie raz czynili Faryzeusze i uczeni w Piśmie? A może rzeczywiście chciał się dowiedzieć. Pan Jezus nie unikał odpowiedzi, ale jasno i dobitnie określił najważniejsze przykazanie: „«Będziesz miłował Pana Boga twego ze wszystkiego serca twego i ze wszystkiej duszy twojej, i ze wszystkiej myśli twojej». To jest największe i pierwsze przykazanie. A drugie podobne jest temu: «Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego»” (Mt 22,37-39). To największe przykazanie posiada nawzajem warunkujące się człony: miłowanie Boga i miłowanie bliźniego.
Dziś mamy sposobność do tego, by to podwójne, najważniejsze przykazanie pogłębić w jego treści. A specjalnym odniesieniem do tego, jest okoliczność naszej modlitwy w intencji żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych. Tych, którzy poświęcili swoje życie w obronie Ojczyzny, a czynili to z miłości Boga i bliźnich.
„Będziesz miłował Pana Boga swego…”.
Co to znaczy: „Będziesz miłował”? To nic innego jak: będziesz żył dla Boga, będziesz przede wszystkim o Nim często myślał. Jeśli się kogoś kocha, to się jest przy nim myślami.
„Będziesz miłował”, to znaczy będziesz poświęcał wszystkie swoje prace, działania, przeżycia radosne i chwile cierpienia – Bogu.
„Będziesz miłował”, to znaczy będziesz wypełniał Jego wolę, to czynił, czego On chce.
„Pana Boga swego”
Bóg, jest naszym Ojcem. Należymy do Niego: wszyscy razem i każdy z osobna. Dlatego mówimy „Ojcze nasz”. To miłowanie Boga winno być najsilniejsze ze wszystkich naszych miłowań, bo mamy Go kochać „całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem”. A więc mamy miłować Boga całościowo, niepołowicznie, nie „jakoś”, trochę! On ma być zawsze na pierwszym planie. Wszędzie obecny w naszym życiu.
To rodzi więc konkretne pytanie: czy Bóg rzeczywiście jest na pierwszym miejscu w moim życiu? Czy możemy z całym spokojem powiedzieć, że kochamy Boga całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem? Okazuje się, że każdy może znaleźć jakieś braki w tym względzie. Bo za mało z Bogiem rozmawiamy. Zbyt mało rzeczy z Nim uzgadniamy i ciągle zbyt mało się z Nim liczymy. A przecież przed Nim nigdzie nie uciekniemy nie ukryjemy się z naszymi planami i zamiarami. To On nas pierwszy umiłował i nigdy tej miłości nie odwołał. Kochajmy Go zatem, odwzajemniajmy Jego miłość i w biedzie, i w powodzeniu, w chorobie i zdrowiu, w swojej młodości i starości, w chwilach szczęścia i w chwilach utrapień.
„Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego”.
Drugim obiektem naszego „będziesz miłował” jest inny człowiek.
Mamy dziś tendencję do horyzontalizmu w tym względzie, czyli do uznania, że Boga mam kochać tylko w człowieku. Nie! Boga mam kochać ponad wszystko. W porządku miłości On jest na pierwszym miejscu. Teocentryzm, Chrystocentryzm ustąpił dziś antropocentryzmowi lub wypranemu z chrześcijaństwa humanizmowi, który w swojej istocie, w końcu, zwraca się przeciwko człowiekowi… Nie wspominając już szerzej o humanizacji zwierząt i animalizacji człowieka…
Zdaje się, że wielu ludzi Kościoła również wpadło w te pułapki światopoglądowe i pewnie stąd mamy dziś tak wiele zamieszania nawet w teologii… Ale to już inny temat…
Jest w tym przykazaniu miłości Boga i bliźniego „Ordo caritatis” – porządek miłości! W przeciwieństwie do napotykanego tak często nieporządku w tym temacie. Ten nieporządek, nieład, choć ubrany w pozory dobra i miłości właśnie, dyktowany jest często przez ludzi nie mających z wiarą nic lub niewiele wspólnego. A chętnie cytują, nam chrześcijanom, wyrwane z kontekstu fragmenty Biblii i przybierają ton pouczający. Jak w tym powiedzonku: Diabeł ubrał się w komżę i na mszę św. dzwoni… To są ci, którzy chcieliby sprowadzić, zepchnąć Kościół i naszą chrześcijańską wiarę tylko do pomocy społecznej i działań charytatywnych.
Tymczasem Kościół jest wspólnotą zbawienia i największą wartością jest zbawienie wieczne. Oczywiście gdyby ktoś umierał przy drodze, to nie będziemy mu głosić kazań, gdy on potrzebuje reanimacji. To oczywiste. Ale nie możemy zapomnieć o tym, by pomagając, ostatecznie głosić Jezusa Chrystusa i to jest priorytetem chrześcijaństwa, naszej katolickiej wiary. Bez miłości Boga, bez tego najważniejszego odniesienia, nie ma prawdziwej miłości bliźniego. Święty Augustyn mówi, że „gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wtedy wszystko inne jest na swoim miejscu”.
Zauważmy, że w przykazaniu miłości, jest mowa o miłości do siebie samego. Ważną miarą miłości bliźniego ma być uporządkowana miłość do siebie samego. Zatem miłować siebie samego jest też miłością zdrową, właściwą, chociaż są fałszywe, grzeszne rodzaje miłości własnej.
Chodzi o troskę, szacunek i odpowiedzialność za siebie. To nie jest egoizm, ale wyraz wdzięczności za dar życia i za inne dary, które człowiek otrzymał od Boga. Kto nie potrafi kochać siebie, akceptować siebie, nie będzie umiał kochać innych.
Co zatem jest przedmiotem najważniejszym w miłowaniu siebie samych? Przede wszystkim mam w sobie miłować obraz Boga. A ten obraz Boży mam także dostrzegać w drugim człowieku. I właśnie dlatego go miłować, bo w nim jest obraz Boga. Mój bliźni to człowiek, którego także Bóg powołał do życia; to człowiek, którego zawsze Bóg miłuje. Skoro Bóg miłuje moich bliźnich, nawet moich nieprzyjaciół i wrogów, to i mnie trzeba czynić podobnie.
A co, jeśli mój bliźni wystąpi przeciwko mnie? Kiedy zagraża mnie i moim bliskim? Kiedy wkracza z przemocą i chce zabić? Jak wtedy pojmować przykazanie miłości? Czy mam pozwolić, aby ktoś odebrał mnie i moim bliskim życie? Wielu współczesnych katolików ma z tym poważny problem.
Trzeba więc wracać do owego „Ordo caritatis” – porządku miłości. Miłość to nie sentymentalizm, nie impuls, polegający na doraźnych uczuciach, ale działanie rozumne, w którym jest zawarty porządek, co więcej: Boży Porządek!
Funkcjonalny pacyfizm, który zagościł w niektórych kręgach teologicznych współczesnego Kościoła wprowadza wystarczająco dużo zamieszania i błędów. Wielu wpada w pułapkę myślenia utopijnego, które można streścić choćby takim stwierdzeniem: każde zabijanie człowieka jest złem i nie potrzeba wojska, żołnierzy, bo wiąże się to z wojną, zabijaniem, a jest to nie do pogodzenia z Ewangelią. Można, dla wzmocnienia takiego przekonania dodać: przecież mamy jeszcze inne przykazanie, które znamy z katechizmu, a które brzmi: „Nie zabijaj”. I co z tym zrobić?
Niestety. Postulatorzy pacyfizmu jakby zapominają, iż sens tego przykazania z Dekalogu dotyczy zakazu zabójstwa człowieka sprawiedliwego i niewinnego. W Starym Testamencie było przewidziane bowiem karanie śmiercią za wykroczenia przeciwko Prawu, temu samemu Prawu, które przecież zawiera w sobie owe „nie zabijaj”.
Niektórzy bibliści zamiast „nie zabijaj” używają w tłumaczeniu mocniejszego sformułowania „nie morduj”, jako trafniej oddającego to, o co w tym przykazaniu chodzi. Odróżniają w konsekwencji przestępstwo zabójstwa, które jest właściwym sensem przykazania, od zabijania człowieka na wojnie, w samoobronie, czy też wymierzając karę śmierci. (…)
Ale ktoś powie: mamy Nowy Testament, a w nim nauka i przykład samego Chrystusa. Czy Chrystus nie wydoskonalił Stare Przymierze?
Okazuje się jednak, że interpretacja niektórych słów Jezusa, które rzekomo mają wykluczać prowadzenie jakichkolwiek wojen nie jest tak oczywista. Tradycja Kościoła, stopniowo wypracowała przekonanie, że istnieją wojny, które po prostu są sprawiedliwe. To znaczy, że, w pewnych określonych sytuacjach, zabicie drugiego człowieka nie jest naruszeniem przykazania miłości bliźniego.
Św. Augustyn, gruntownie i obszernie zajmujący się problemem wojny sądził, że interpretacja słów Jezusa z Kazania na Górze „nie zwalczajcie zła złem” (por. Mt 5, 39) nie oznacza potępienia każdej wojny. Znaczy to więc, że żołnierz lub funkcjonariusz mundurowy (policjant), który, w pewnych określonych sytuacjach i odpowiednim nastawieniu wewnętrznym, zabija drugiego człowieka, nie popełnia grzechu. Nie jest więc tak, w konsekwencji, że wysoki stopień świętości jest z zasady zamknięty dla żołnierzy, którzy biorą czynny udział w walkach i zabijają ludzi.
Współczesny Katechizm Kościoła Katolickiego w interpretacji przykazania „nie zabijaj” w pierwszej kolejności, odwołując się do słów Jezusa, nie potępia samego pozbawienia kogoś życia, lecz przede wszystkim potępia pobudki wewnętrzne, które prowadzą człowieka do zamordowania bliźniego. Potępia więc „zbrodniczy gniew”, który jest pragnieniem odwetu (zemsty): „Jeśli gniew posuwa się do dobrowolnego pragnienia zabójstwa lub ciężkiego zranienia bliźniego, stanowi poważne wykroczenie przeciw miłości; jest grzechem śmiertelnym”.
Na drugim miejscu jest wymieniona nienawiść: „Nienawiść zamierzona jest przeciwna miłości. Nienawiść do bliźniego jest grzechem, gdy człowiek dobrowolnie chce dla niego zła. Nienawiść jest grzechem ciężkim, gdy dobrowolnie życzy się bliźniemu poważnej szkody”.
Istnieją takie sytuacje, kiedy ktoś świadomie i dobrowolnie pozbawia kogoś życia i nie robi tego ani z pragnienia zemsty, ani z nienawiści a czyni to, mając na uwadze obronę tych, którzy sami sobie obrony zagwarantować nie mogą lub nie potrafią się bronić.
Owszem, Katechizm mówi o wartości wyrzeczenia się przemocy jako świadectwie miłości ewangelicznej, z tym, że robi to w sposób warunkowy: „Ci, którzy wyrzekają się przemocy oraz krwawych działań i w celu ochrony praw człowieka odwołują się do środków obronnych, jakie dostępne są najsłabszym, dają świadectwo miłości ewangelicznej, pod warunkiem, że nie przynosi to szkody prawom ani obowiązkom innych ludzi i społeczeństw. Świadczą oni w sposób uprawniony o powadze ryzyka fizycznego i moralnego uciekania się do przemocy, która powoduje zniszczenia i ofiary”.
Innymi słowy świadectwo ludzi wyrzekających się przemocy jest ważne, ale nie może być powszechne. Katechizm wykazuje się zdrowym poczuciem realizmu i znajomością natury ludzkiej.
Jest oczywiste, że Jezus swoją osobą ucieleśniał już tu, na ziemi, sytuację pokoju, która w pełni zaistnieje w niebie. Przeszedł przez ziemię wyrzekając się walki zbrojnej i stosowania przemocy. Trzeba jednak dodać, że to, co pokazał Jezus jest celem, do którego mamy dążyć, a który wymaga jeszcze przejścia stopni pośrednich.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien pragnąć wojny a raczej powinien modlić się ze wszystkich sił o pokój. Chrześcijańska roztropność tym nie mniej nakazuje, by tworzyć odpowiednie instytucje z odpowiednio wyszkolonymi ludźmi, którzy będą gotowi do obrony niewinnych przed niesprawiedliwą napaścią. Przecież nie żyjemy w społecznościach doskonałych, którym obca jest przemoc i zło… Myślenie o tym w kategoriach, jakby tego nie było, jest naiwnością i głupotą, która nie ma nic wspólnego ewangelią.
Katechizm więc z jednej strony wzywa wszystkich ludzi od modlitwy w intencji uwolnienia ludzkości od odwiecznego zniewolenia przez wojnę, z drugiej jednak strony Katechizm cytuje Konstytucję Soborową „Gaudium et spes”, w której znajdujemy słowa: „Tak długo jednak jak będzie istniało niebezpieczeństwo wojny, a równocześnie brakować będzie między narodowej władzy posiadającej niezbędne kompetencje i wyposażonej w odpowiednią siłę… rządom nie można odmawiać prawa do koniecznej obrony, byle wyczerpały wpierw wszystkie środki pokojowych rokowań”.
Kościół katolicki nie potępia więc niektórych sytuacji, w których dochodzi do walki obronnej.
Wiemy to dobrze, że żołnierze na wojnie ryzykują własnym życiem dla dobra rodaków i wartości, których przyrzekli chronić. Wielu z nich w imię tych spraw oddało życie! Czy nie jest więc tak, że żołnierz, na wojnie sprawiedliwej, po spełnieniu wszystkich moralnych warunków, realizuje słowa Pana Jezusa „nie ma większej miłości nad tę, gdy ktoś poświęca swoje życie za przyjaciół?” (J 15, 13).
Nie wolno więc zgodzić się z retoryką podważającą sens ofiary, a wymierzoną w tych, którzy walczyli w obronie własnej lub swoich bliskich, jako zawsze, w mniejszym czy większym stopniu uwikłanej w zło? Należy temu stanowczo zaprzeczyć.
Istnieją też tak klarowne sytuacje, gdzie wyrzeczenie się walki zbrojnej może narazić na niebezpieczeństwo życie niewinnych ludzi. Rezygnacja z wysiłku zbrojnego może być w tym wypadku ciężkim zaniedbaniem a nawet ciężkim grzechem.
Trzeba też dodać, że to właśnie chrześcijańscy żołnierze mogą być tymi, którzy dbają o to, by działania wojenne nie przebrały sprawiedliwej miary i żeby sprawiedliwa wojna nie zamieniła się w jakimś momencie w bezsensowną rzeź.
I wreszcie należy przywrócić służbie żołnierskiej właściwe znaczenie. Wszystkim obywatelom powinno zależeć na tym, by chronili ich ludzie, którzy mają odpowiedni sprzęt, odpowiednie wyszkolenie a przede wszystkim odpowiednią motywację. Nawet jeżeli polskie wojsko na dzień dzisiejszy gdzieś niedomaga, warto się modlić o to, by Pan Bóg dał nam żołnierzy, którzy będą bronić nas i naszych rodzin z pełnym zaangażowaniem i poświęceniem, spełniając przykazanie miłości Boga i bliźniego.
A Tym, którzy z poświęceniem bronili naszej Polskiej Ziemi, naszych przekonań i wiary i oddali za to swoje życie, winni jesteśmy naszą wdzięczną pamięć, cześć i serdeczną modlitwę. Amen.
Bez cytowania wykorzystano fragmenty artykułów zamieszczonych w:
-
„Niedziela” nr: 41/2011, Edycja Świdnicka, Bp Ignacy Dec, „Największe Przykazanie”.
-
Gość Niedzielny, nr: 27/2016, Ks. Dr hab. Antoni Bartoszek, „Porządek w miłości”.
-
Fronda, Marian Pułtuski, „Wojna… Czy można kochać bliźniego i go zabić?”.