Adam Śmiech – Włochy z innej perspektywy

smiechNie napiszę Państwu o pięknych Włoszech, które odwiedziłem z rodziną na początku września. Wycieczka była zorientowana na zwiedzanie i bardzo intensywna, ale wszystkie miejsca to były powszechnie znane klasyki europejskiego dziedzictwa kulturowego, zatem każdy zna je lub może poznać bez wielkiego wysiłku. Chętnie podzielę się jednak z Państwem kilkoma obserwacjami quasi-socjologicznymi (bardzo subiektywnymi, bez materiału porównawczego).

Pierwsza dotyczy oczywiście gorącego tematu imigrantów, których tak wielu Włochy przyjęły w ostatnich latach, że aż w reprezentacji lekkoatletycznej na ostatnich mistrzostwach Europy w Berlinie, Włochów reprezentowało tak wielu czarnoskórych sportowców, że Italia mogła stanąć w tej klasyfikacji do rywalizacji z Francją, Wlk. Brytanią, Niemcami, a nawet Szwajcarią! Od razu pragnę wyjaśnić, że nie mam żadnych uprzedzeń wobec tych sportowców. Na mistrzostwach świata, czy na olimpiadzie często kibicuje Kenijczykom, Etiopczykom i innym Afrykanom.

Rzecz w tym, żeby świat nie stał na głowie. Pławiący się w zachwytach nad multikulturowością Europy zachodniej nie zauważają nawet, że jednocześnie wystawiają pomnik chwały nowej fali postkolonializmu (nawet jeżeli w przypadku Szwajcarii trudno mówić o kolonialnej przeszłości), gdzie dawna metropolia w zmienionych okolicznościach, ale jednak nadal wykorzystuje i eksploatuje tym razem „żywą siłę” dawnej kolonii.

Dokładnie tak samo jest w futbolu. Żałuję, że Niemcy i Szwajcaria nie pozwalają rozwinąć skrzydeł reprezentacjom Albanii i Turcji, choć piłkarze pochodzenia albańskiego (kosowskiego) i tureckiego pokazali, że identyfikują się prywatnie z krajami pochodzenia. Żałuję, że Kongo, Algieria i wiele innych teamów afrykańskich, traci świetnych piłkarzy na rzecz dawnych metropolii, które naturalnie mogą dawne kolonie przykryć pieniędzmi. I afrykański futbol dołuje. Kwintesencją tej sytuacji jest wypowiedź działaczy holenderskich, którzy określili decyzję Marokańczyka, który wybrał grę dla Maroka (a mógł dla Holandii), za zachowanie niespełna rozumu! Czy rozbrajająco naiwnym wyznawcom multi-kulti na pewno chodziło o stworzenie nowego systemu postkolonialnego, drenującego biednych w interesie bogatych?

Ale, ale. Wracajmy do Italii. Imigrantów widać wszędzie, za wyjątkiem San Marino (ale to jakby nie do końca Włochy). Przez imigrantów w ścisłym sensie rozumiem tych, którzy „pochodzą” z przemytu ludzi morzem i lądem, a więc głównie czarnoskórych. Jest ich dużo, zwłaszcza w Rzymie i Wenecji. Dużo, tzn., że praktycznie gdzie człowiek się nie odwróci, tam zobaczy Murzyna. Trudno mówić o pracach, jakie wykonują. Ci widoczni bez ustanku sprzedają wciąż tę samą wodę (potwornie ciepłą zapewne w włoskim, silnym wrześniowym słońcu; zapewne, bo nie skorzystałem). Sprzedają też, lub raczej starają się sprzedać jakieś beznadziejne gadżety, drewniane garnki, paski, sznurki, gumki na rękę. Są namolni i monotonni, podchodzą po kilka razy do tych samych osób… Niektórzy mają swoją „taktykę”.

Niewiele ona daje, ale jest ciekawym przyczynkiem do dyskusji o rasizmie. Na pozór miły czarnoskóry chłopak próbuje wcisnąć mi jakieś zdobione gumki na przegub. Mówi, że daje dwie za darmo. Wciska na rękę. Mówi, że przyjechał z Kenii. Więc pytam o Kilimandżaro, o Jezioro Wiktorii. Wyraźnie nie słucha. Pewnie jest z Kenii, bo tak mu się akurat powiedziało. Przykłada mi swoje przedramię do mojego i mówi „ty biały ja czarny, masz problem z czarnymi?”. Ja mówię że żadnego, On, że jesteśmy braćmi, ja mówię OK., a on wtedy, żebym mu dał coś dla rodziny. Oddaję mu więc gumki i pytam, dlaczego w ogóle przyjechał do Włoch. Nie odpowiada, nie jest już zainteresowany. Idzie do jednej pani z naszej wycieczki. Ta nie jest rozmowna jak ja i od razu słyszę, jak „miły” chłopak mówi do niej „you are racist!”. Ona się broni, a on wskazując na mnie – „he is not racist, you are racist!”. Pani jest zmieszana, nie wie, co powiedzieć. Na szczęście w tym momencie nasza wycieczka rusza. A jak reagują na takie zaczepki ludzie z innych krajów, gdzie biali mają wpajane od dziecka poczucie winy za wszystkie krzywdy świata?

Oprócz czarnych jest też stosunkowo dużo Hindusów sprzedających podobny asortyment. Liczba ciemnoskórych wzrasta jeżeli korzystasz z metra. Czekając na nasz autokar obok peryferyjnej stacji metra (wokół bloki, brudno, walają się śmieci, trawa i krzaki nie koszone), stoimy koło przystanku autobusu miejskiego. Autobus nadjeżdża i nagle zewsząd wybiega do niego chyba z siedmiu Murzynów, których w ogóle wcześniej nie zauważyłem. A dokoła, na murach hasła z sierpem i młotem…

We włoskich miastach najwięcej jest jednak skośnookich Azjatów. Mniejsza, ale poważna część wygląda na stałych rezydentów Italii, ale przytłacza wręcz ilość wycieczek, na ogół starszych Chińczyków i Japończyków. Wszyscy są obowiązkowo bardzo grzeczni. Ubrani kolorowo, trudno zobaczyć dwie osoby ubrane podobnie. I pomyśleć, że towarzysz Mao przez tyle lat budował idealnie anonimowe (modowo i płciowo) społeczeństwo. Kolejna utopia poniosła klęskę. Dla uzupełnienia tego etnicznego obrazu włoskich miast, można jeszcze dodać – jak to określiła pani przewodnik po Rzymie – „cygańską mafię” żebraków na Placu św. Piotra dającą „niezapomniane” efekty estetyczno-węchowe.

Druga obserwacja włoska wiąże się z ogólnym odbiorem włoskich miast przez takiego turystę jak ja, który nie bywa w Italii zbyt często. Jak wyglądają zwykłe włoskie siedliska ludzkie, jak wyglądają samochody, itd.? Włoska zabudowa miejska i wiejska, poza zabytkami i wyjątkami nie imponuje wielkością, wystawnością, ani architektonicznym smakiem. W porównaniu z Polską, Włochy są pod tym względem znacznie bardziej egalitarne. Rezydencje, czy domy powiedzmy 300 metrowe, tak często spotykane u nas, to duża rzadkość. Mówię oczywiście na podstawie obserwacji zza okna autokaru.

Na wsiach dużo zaniedbanych, starych, małych domów (Obwód Kaliningradzki z pewnością prezentuje się lepiej w porównaniu). Trudno wypatrzeć jakiś budujący się dom. To wszystko nie musi świadczyć wcale korzystnie o Polsce. To raczej dowód na duże rozwarstwienie ekonomiczne Polaków, na imperatyw posiadania ogromnego domu dorównującego sąsiadowi, czy znajomemu, bez względu na rachunek ekonomiczny. I także świadectwo mniejszego niż we Włoszech zakorzenienia w małej ojczyźnie…
Jeszcze bardziej jaskrawie wygląda sprawa, jeżeli chodzi o samochody. Nie byliśmy w Turynie i Mediolanie, więc proszę o wzięcie poprawki na to co mówię, ale zaskoczyło nas, że ogromna większość samochodów jest nowa, co najwyżej kilkuletnia (z trudem wypatruję jedynie dwa samochody z czarnymi tablicami, które niegdyś panowały na wschodzie i zachodzie Europy), ale jednocześnie są to w większości samochody małe, powiedzmy wielkości Polo, czy Punto. Nie wiem, czy bogaci Włosi ukrywają swoje auta, ale BMW, Mercedesów, Jaguarów, także SUV-ów (tak u nas dziś popularnych) można ze świecą szukać, a i tak przez siedem dni widzieliśmy może TRZY BMW! Najwyraźniej i tu Włosi nie podzielają polskiego gestu…
I na koniec polski wątek we Włoszech – otwarte kilka lat temu niewielkie muzeum (trochę dużo powiedziane, to raczej ekspozycja zdjęć z epoki na podświetlanych ścianach, na planie koła). Jak zrozumiałem, stworzyła je polska emigracja. Gospodyni muzeum – Polka, w ramach urozmaicenia i uzupełnienia skromnej ekspozycji, toczy swoją opowieść polskim wycieczkom. I naprawdę nie chcę tej pani nic ujmować. Jest ona w całej pełni wyrazem dobrej woli i miłości Ojczyzny. Cóż, skoro sama opowieść jest rusofobiczną (95% opowieści dotyczy zła jakie wyrządził nam Stalin i ZSRR), potwornie jednostronną, nieznośnie polonocentryczną (w wersji Polski wiecznie pokrzywdzonej ofiary, która wszystko robiła słusznie, dobrze i honorowo, a Stalin i czasami alianci wszystko co robili, to brutalnie gwałcili jej niewinność; brak jakiejkolwiek refleksji nad naszymi błędami, przede wszystkim, nad tym największym polskim błędem II wojny, jakim było wyprowadzenie wojska podległego rządowi w Londynie z ZSRR).

smiech31

Opowieść składa się w dużej mierze z kwantyfikatorów „wszyscy”, „nigdy”, „zawsze”, „nikt”. Wywieziono 1,5 miliona Polaków do łagrów (w rzeczywistości ok. 380 tysięcy, w tym ok.70% rdzennych Polaków), gdzie wszyscy mogli zginąć, gdyby nie Anders. Wszyscy chorowali albo na odmrożenia albo na dyzenterię. Stalin nie chciał żadnych wojsk polskich w ZSRR, chciał jednak wysłać na front dywizję, żeby wszyscy zginęli. Anders wyszedł ratując wszystkich przed niechybną zagładą wbrew Stalinowi, który nie dał żadnej broni, ani żywności. Na moje pytanie co w takim razie z tymi co zostali i jak to się stało, że Anders i inni oficerowie nie zostali jednak wymordowani w Katyniu, pani nie potrafiła odpowiedzieć. Nikt nie mógł wrócić do Polski po wojnie, bo wszyscy byliby wymordowani. Itp., itd.

Dmowski pisał wiele razy, jak bardzo niedojrzałym narodem jesteśmy. Odnoszę wrażenie, że jednak za jego czasów sytuacja nie wyglądała aż tak źle. Potwornie uproszczona wizja historii zwłaszcza XX wieku, jaka obecnie obowiązuje, nie jest godna takiego narodu jak polski. To jest wizja ćwierćinteligentów o dziecinnym spojrzeniu na świat, którzy jak coś nie idzie 100% procent po ich myśli, obrażają się, wychodzą do drugiego pokoju i ssą kciuk w ciemności. Potworna niedojrzałość, niezdolność do poważnego politycznego myślenia opartego na rachunku zysków i strat, brak zdolności do antycypowania wydarzeń, na podstawie dostępnych w teraźniejszości danych. Wystarczy.

Na cmentarzu inna wycieczka, o rysie, jak mi się wydaje, nieco smoleńskim, śpiewa „Boże coś Polskę” przy grobie gen. Andersa. Mam ochotę popsuć im uniesienie zwracając uwagę, że to pieśń napisana na cześć króla polskiego Aleksandra II (bo pierwszym był Aleksander Jagiellończyk) z dynastii Romanowych, czyli w ujęciu romantycznym, syna wasilowego, co tę koronę miał ukraść i splamić. Żona mnie powstrzymuje. Odpuszczam dla świętego spokoju.
Odbudowany klasztor i fantastyczne wnętrza kościoła na Monte Cassino, wraz z na poły bizantyjską bazyliką św. Marka w Wenecji robią na mnie największe wrażenie. Asyż, Florencja, San Marino… Lista jest zawsze otwarta. Nic dziwnego – we Włoszech znajduje się podobno 57% europejskiego dziedzictwa kulturowego. Ilekroć jestem w Italii przekonuję się, że to prawda.