W pierwszym tygodniu grudnia dane mi było odwiedzić po raz pierwszy w życiu Sankt Petersburg. Okazja była na pierwszy rzut oka mało petersburska, lecz zacna.
2 września 2017 r. właśnie w Petersburgu brytyjscy i rosyjscy weterani walk morskich na dalekiej północy na konferencji „Znaczenie konwojów arktycznych dla zwycięstwa Sprzymierzonych w II wojnie światowej” przyjęli memorandum, w którym zapowiedzieli powołanie w 2018 r. międzynarodowej organizacji Bractwo Alianckich Konwojów Arktycznych (The Brotherhood of the Arctic Allied Convoys) pod hasłem „Nieśmiertelny polarny konwój” („Immortal polar convoy”), która gromadziłoby zainteresowane organizacje z rożnych krajów, a także indywidualnie żyjących jeszcze uczestników walk na północnej drodze, oraz ich rodziny i innych zainteresowanych, historyków, dziennikarzy itd. Inicjatorami byli: rosyjska organizacja pozarządowa Polarny konwój z Petersburga, The Royal Cruiser Belfast Association (chodzi o lekki krążownik HMS Belfast, obecnie okręt-muzeum stojący na Tamizie w Londynie), The Russian Arctic Convoys Museum z Loch Ewe w Szkocji, skąd m.in. wypływały konwoje do ZSRR oraz Muzeum lodołamacza Krasin z Petersburga. Zamierzenie zostało spełnione w sierpniu 2018 r. podczas konferencji naukowej w Reykjaviku. Do wymienionych organizacji dołączyło islandzkie Museum of War and Peace.
Jeden z działaczy petersburskiej organizacji, kpt I rangi (czyli polski komandor=pułkownik) Siergiej Apieliew zauważył, że „obecny klimat polityczny spowodował, że wiele ważnych organizacji powstrzymało się od przybycia [do Reykjaviku]”, dodając, że tworzona „organizacja będzie poza polityką i nikt nie będzie mógł oskarżyć jej członków o promowanie czyichkolwiek interesów politycznych”. Prezesem został kpt. I rangi Jurij Aleksandrow, na co dzień również szef organizacji petersburskiej, który zaprosił wszystkich na następna konferencję, właśnie do Petersburga.
Konferencja w Sankt Petersburgu
To w tej konferencji wziąłem udział. Odbyła się w dniach 6-7 grudnia w szacownej i pięknej siedzibie wielce zasłużonego dla nauki światowej Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego, którego historia sięga 1845 r., a obecnym prezesem jest minister obrony FR Siergiej Szojgu. Jak się znalazłem na konferencji? Złożyło się na to kilka czynników i wysiłek kilku osób, ale spiritus movens całego przedsięwzięcia był płk w st. spocz. Tadeusz Kowalczyk, działacz Stowarzyszenia Spadkobierców Polskich Kombatantów II Wojny Światowej, człowiek niestrudzenie dążący do realizacji wyznaczonych sobie celów i niezmordowany w pokonywaniu wszelkich przeszkód i problemów. Dowiedziawszy się o powstaniu międzynarodowego Bractwa Konwojów, nawiązał kontakt z twórcami organizacji, zgłosił akces własnej organizacji do Bractwa. Organizatorzy postanowili zaprosić do Petersburga delegację polską, w ramach której dwie osoby mogły wygłosić referaty naukowe. Płk Kowalczyk był jedną z tych osób, ja byłem tą drugą. Powiedzmy sobie szczerze – Tadeusz stanął na głowie, żebym wziął udział w konferencji pomimo różnych kłopotów. Za wybór właśnie mojej osoby, determinację, pomoc i za wszystko inne, serdecznie Mu w tym miejscu dziękuję. Publicznie, bo wiedza o istnieniu w naszych trudnych czasach ludzi o tak wielkim sercu przynosi nadzieję i przywraca wiarę w podstawowe wartości.
Konferencja zorganizowana została w grudniu celem upamiętnienia zwycięstwa Royal Navy w bożonarodzeniowej Bitwie za Przylądkiem Północnym, która zakończyła się zatopieniem niemieckiego pancernika Scharnhorst. 75 rocznica tej bitwy była tematem przewodnim konferencji, jednak dla nas, jako że Polacy nie brali udziału w tej akurat bitwie oraz dla kilku innych, uczyniono wyjątki. Obok uczonych rosyjskich, wystąpili także Brytyjczycy, w tym attache ambasady Wlk. Brytanii kpt. Chris Connolly, attache ambasady Kanady płk Shawn Bindon, zastępca attache ambasady Norwegii płk Rune Breigutu, weteran walk z załogi Belfasta Wally Filby, francuski historyk Alexandre Scheldon-Duplaix. Bardzo ciekawe były wystąpienia Jurija Aliochina z Uniwersytetu w Murmańsku oraz jego dawnej nauczycielki z gimnazjum nr 9 w tym mieście konwojów Jekatieriny Jermoliny, która prowadzi tam szkolne muzeum konwojów polarnych. Tadeusz Kowalczyk, po rosyjsku, przedstawił referat o działalności niszczyciela ORP Garland, zaś ja, po angielsku, opowiedziałem o wojennej służbie rekordzisty polskiej floty pod względem zaangażowania w działalność bojową – niszczyciela ORP Piorun, który przepłynął 218 tys. mil morskich, eskortował 81 konwojów, zasłynął odnalezieniem w decydującym momencie niemieckiego pancernika Bismarck i był szczęśliwym okrętem, na pokładzie którego nikt nie zginął przez całą wojnę.
Bez żadnej przesady i nadmiernej kurtuazji mogę powiedzieć, że w międzynarodowym towarzystwie wszyscy czuli się bardzo dobrze, oficjalni przedstawiciele krajów NATO nie robili żadnych aluzji politycznych, podobnie jak gospodarze, Rosjanie. Pomimo napiętych obecnie stosunków pomiędzy Wielką Brytanią a Rosją, panowała wśród uczestników atmosfera autentycznej sympatii i przyjaźni a sam attache zachowywał się zgodnie z najlepszymi tradycjami dyplomacji. Skupiono się na ważnej sprawie historycznej, na wydarzeniu – na konwojach, które przez kilka lat łączyło narody alianckie w II wojnie światowej, budowało między nimi braterstwo broni i przyjaźń, która, jak było widać po weteranach, przetrwała wszystkie zakręty historii.
Dopowiem jednak Państwu, że w rozmowach prywatnych ze Szkotami poruszałem również tematy bieżące, i, co jest bardzo optymistyczne, okazało się, że w większości ci zwykli Szkoci nie podzielają uprzedzeń rządu JKM. Przeciwnie, ich pogląd – a niczego im nie sugerowałem, mówili od siebie – na obecny stan stosunków międzynarodowych jest bliski naszemu spojrzeniu w „Myśli”. Organizatorzy zapewnili nam również ciekawy program pozakonferencyjny. Najpierw byliśmy w Smolnym z jego pamiątkami po Leninie, rewolucji, ale i po Instytucie dla dobrze urodzonych dziewcząt.
Odwiedziliśmy memoriał poświęcony obrońcom Leningradu i ofiarom 900 dni blokady w czasie II wojny św., gdzie wśród wielu innych tablic jest również ta poświęcona Polakom – obrońcom miasta. W szkole morskiej im. adm. Siepana Makarowa, pod pomnikiem marynarzy konwojów, wraz z gospodarzami i przedstawicielami państw NATO składaliśmy kwiaty, odwiedziliśmy statekmuzeum, lodołamacz Krasin (zbudowany jako Swiatłogor jeszcze za carskich czasów), aby zakończyć program przedstawieniem baletowym. Wśród gospodarzy rej wodził prezes Bractwa Jurij Aleksandrow, pełen wigoru 90-latek, który, epatując znakomitym humorem, nie odpuścił nam ani jednego toastu.
Kiedy Państwo czytają powyższe, zapytam, czy mogliśmy być tam, jako Polacy nieobecni? Czy istnieje życie poza polityką, poza uciążliwą monotonną, negatywną propagandą, która atakuje nas od rana do wieczora? Czy można być oficjalnie z różnych obozów, ale zapominać o tym przy okazji tak ciekawej inicjatywy, bez ciągłych uprzedzeń i chorej nienawiści? Oczywiście odpowiedź na dwa ostatnie pytania brzmi TAK, sprawdziliśmy to empirycznie. Musieliśmy tam być, choćby jako najbardziej nieoficjalna i najmniej umocowana reprezentacja Polski. Byliśmy to winni naszym wspaniałym marynarzom, ale z drugiej strony było nam smutno, że zacietrzewienie w nienawiści tak bardzo zaślepia polskie czynniki oficjalne…
Z ujawnionych przez organizatorów planów na przyszłość można domniemywać, że również konwoje atlantyckie zostaną objęte działaniem organizacji, jako te, które były organicznie związane z arktycznymi (sprzęt wojenny w ramach umowy „lend-lease” wypływał przecież najpierw z USA i Kanady). Wielkie przedsięwzięcie przygotowywane jest na rok 2020. To wtedy w związku z 75-leciem zwycięstwa nad III Rzeszą ma wypłynąć z szeregu miejsc m.in. z Petersburga, Edynburga, „Immortal convoy” złożony z żaglowców i jachtów żeglarzy pragnących uczcić ten jubileusz. Miejscami docelowymi będą oczywiście Murmańsk i Archangielsk, ale także Halifax i Reykjavik, zaś na trasie części współczesnych konwojów ma znaleźć się również Gdynia. Cały rok 2019 ma być poświęcony przygotowaniom do tego wydarzenia. Obecnie zaangażowani są Brytyjczycy, Rosjanie, Kanadyjczycy, Norwegowie, Francuzi, Amerykanie. Byłoby rzeczą karygodną, gdyby wśród Bractwa zabrakło Polaków, którzy oddali wielkie zasługi sprawie zwycięstwa nad Kriegsmarine na konwojowych trasach Atlantyku, Morza Barentsa (i oczywiście na Morzu Śródziemnym, choć merytorycznie zakres działalności omawianego Bractwa nie obejmuje). Nie wiem, czy i jakie stowarzyszenia działające w Polsce koncentrują się wokół walki Polskiej Marynarki Wojennej w czasie II wojny światowej, jest jednak wysoce prawdopodobne, że wiele takich środowisk po prostu nie wie o inicjatywie „Polarnych konwojów”. Jest to zresztą szerszy problem. Walka PMW znajduje się na marginesie marginesu obecnej polityki historycznej wręcz paranoicznie eksploatującej ponad wszelką miarę temat UB, „wyklętych” i wszelkich nieszczęść, rzeczywistych i urojonych, jakie przyszły do nas ze wschodu. Oczywiście skłamałbym, gdybym powiedział, że temat nie jest opisany. Począwszy od legend polskiej marynistyki, jak śp. Jerzy Pertek i wciąż aktywny Andrzej Perepeczko, a skończywszy na autorach współczesnych spośród których najmocniejszą pozycją cieszy się chyba Mariusz Borowiak, pisano o PMW bardzo dużo. Ale to wciąż literatura zamknięta w zaklętym kręgu pasjonatów marynarki wojennej i wojen morskich. Tak naprawdę do dzisiaj historia PMW nie uzyskała statusu naukowego, czy chociażby stempla IPN, który woli opisywać kolejne powiatowe Urzędy Bezpieczeństwa niż chwalebną historię polskich marynarzy.
W ten sposób my sami, jako Polska i Polacy oddajemy walkowerem nasze miejsce w historii innym. Po moim wystąpieniu o ORP Piorun – Brytyjczycy, a ściśle rzecz biorąc Szkoci, co podkreślali, mówili, że nie zdawali sobie sprawy z tak dużego zaangażowania okrętów PMW, że jest to kwestia zapomniana i pytali, dlaczego się o tym nie mówi więcej. Fragmenty filmów z m.in. Piorunem, z archiwów Instytutu Władysława Sikorskiego w Londynie, pokazane przeze mnie uczestnikom tej zamkniętej konferencji, wywarły ogromne pozytywne wrażenie. A przecież praktycznie nie istnieją dziś w świadomości Polaków, i te zupełnie rewelacyjne oryginalne filmy z lat wojny, leżą nie wykorzystane w archiwach. Wraz z rozwojem pomysłu „Polarnego konwoju” będę na bieżąco informował o kolejnych inicjatywach z tym związanych.
Petersburg ekspresowo
Będąc pierwszy raz w Petersburgu chciałem oczywiście zobaczyć jak najwięcej. Niestety szczupłość czasu wolnego poza konferencją pozwoliła mi tylko na dalece pobieżne przyjrzenie się dawnej stolicy carów. Pogoda była dość sprzyjająca, bo poza dominującym zachmurzeniem było zaledwie ok. zera stopni i praktycznie bez opadów. Niestety w grudniu w Petersburgu ciemno jest prawie do 9 a po 16 już jest znowu ciemno. Rajd pieszy wspomagany taksówką i metrem zajął mi kilka godzin i to było wszystko, co mogłem zrobić. Ale absolutnie nie żałuję, że było ciemno, gdyż na głównych ulicach Pitera, jak mówią mieszkańcy, jest widno jak w dzień, od latarń, ozdób, iluminacji i neonów, a przede wszystkim od podświetlonych, na ogół ogromnych secesyjnych i neoklasycystycznych, imperialnych monumentalnych pałaców, cerkwi i kamienic. Zabytkowe centrum miasta to jeden wielki pomnik historii. Wspaniale prezentowały się oświetlone kamienice na nabrzeżach zamarzniętej (pomimo zera stopni) pierwszym, niezbyt grubym lodem Newy, także mosty i twierdza Pietropawłowska. Trudno wyróżniać cokolwiek w mieście tak wypełnionym zabytkami, ale jego perłą jest z pewnością 4,7 kilometrowy Prospekt Aleksandra Newskiego, wyglądający w rozmaitych, różnokolorowych iluminacjach, jak iście bajkowa aleja. W wiele miejsc nie udało mi się dotrzeć. Zaledwie rzuciłem okiem na Pałac Zimowy, na prawdziwe skarby architektury sakralnej w postaci Soborów Kazańskiego i św. Izaaka. Ogromną kolekcję sprzętu wojennego państwowego muzeum wojskowego (naprzeciwko twierdzy Pietropawłowskiej) zobaczyłem w ostatni wieczór przed powrotem późną już nocą. Na szczęście udało mi się dojść do krążownika Aurora, na którego pokład nie było już możliwości wejść, ale za to jego oświetlenie jest tak potężne, że amator dawnych okrętów najbardziej delektuje się widokiem całego okrętu, dodatkowo stojącego w lodzie. Osobną sprawą są obserwacje współczesnego Pitera i jego mieszkańców. Chodząc po ulicach w godzinach wieczornych, poza Prospektem Newskiego można było powiedzieć, że ruch pieszy jest umiarkowany. Wystarczyło jednak wejść do metra (w moim przypadku była to stacja Gorkowskaja, która na zewnątrz ma kształt spodka), aby przeżyć szok. Po pierwsze głębokość metra (do 86 m pod powierzchnią) i niekończące się schody ruchome, ale przede wszystkim wręcz nieprawdopodobna ilość ludzi w metrze. Po schodach, na peronach i w wagonach ludzie poruszają się będąc ściśniętymi jak sardynki w puszce. I w pewnym momencie, na jednym z zatłoczonych peronów staję koło dziewczyny, ot tak po prostu, czytającej Remarque’a! W metrze czuć, że w mieście żyje 5,4 mln ludzi. Obserwując takie masy ludzi można wyrobić sobie opinię o obliczu ludności Petersburga. Znacząco różni się ona już nie tylko, co oczywiste od Paryża i Londynu, ale nawet i od Warszawy. Wycieczki skośnookich Azjatów są i tu bardzo liczne, ale pośród najpewniej stałych mieszkańców zauważyłem tylko nieliczną mniejszość nie białych, prawdopodobnie przybyłych z południowych stron Rosji i dawnych republik islamskich. Z kolei jadąc taksówką zupełnie nie mogłem zrozumieć, jak można tak jeździć i w ogóle jeździć po tak zapchanej samochodami metropolii. Programy wspomagające kierowcę powodowały, że ciągle skręcał, kluczył, ale wydaje się, że dawało to pożądane rezultaty. Samochody w Piterze, to w większości wielkie SUV-y i limuzyny, ale i pozostałe, mniejsze auta wyglądają na znacznie młodsze niż w Polsce. A benzyna wciąż w przedziale 2,40 – 2,80 zł za litr… Ponownie, obserwując ruch drogowy i zasady w nim panujące, zauważam niezwykle istotną pozytywną rolę liczników czasu przy światłach na skrzyżowaniach, zarówno dla pieszych, jak i dla samochodów, jak również pulsujące zielone światło, zwiastujące żółte, które pozwala samochodom szybciej opuścić skrzyżowanie, bez konieczności gwałtownego hamowania, jak u nas. Główne ulice „pękają” od sklepów najbardziej znanych firm światowych. Nie widać najmniejszych śladów sankcji, czy ich konsekwencji. Petersburg w swoim centrum oddycha konsumpcjonizmem. Nie różni się w tym aspekcie od innych wielkich światowych metropolii. Czy to źle? Może powinniśmy raczej starać się, aby wymiar tego konsumpcjonizmu był bardziej ludzki, niż walczyć z nim, co jest bardzo trudne wobec skłonności każdego człowieka każdej narodowości, zwłaszcza w sytuacji, kiedy bogactwo stało się udziałem mniejszych lub większych grup ludności.
Przemieszczając się po centrum Petersburga czuję się nie raz, jak w znanym sobie mieście. Bardzo szybko rozpoznaję w wielu miejscach, i w secesji petersburskiej i w kamienicach, odbicie Łodzi, oczywiście przy zachwianiu proporcji. Wynika to oczywiście z architektonicznego rozwoju obu miast w II poł. XIX wieku, który dokonywał się wówczas w ramach jednego organizmu państwowego i w czasie obwiązywania przecież i tu i tam tych samych stylów. Na zakończenie spotykam się z przyjacielem mieszkającym w Piterze. Spotkanie też niezwykłe, jeśli chodzi o okoliczności. Mając na głowie mnóstwo spraw przed wyjazdem, nawet nie poinformowałem znajomego o przyjeździe do jego miasta. Tymczasem będąc już w Petersburgu odebrałem od niego maila, z pytaniem, czy będę mógł pójść na spotkanie, które ma się odbyć w…Pabianicach! I dopiero wtedy, po mojej odpowiedzi dowiedział się, że jestem na jego terenie. Ale i tak zdążyliśmy się spotkać późnym wieczorem ostatniego dnia. Ale już nie będę państwa dobijał opisem kulinarnych wspaniałości, które zaproponował mi mój przyjaciel…
Zatem polecam Państwu wizytę w Sankt Petersburgu. Jak każda podróż dobrze spędzona, pozwala poszerzyć horyzonty, widzieć więcej, rozumieć bardziej itd. Jak dojechać do miasta Piotra Wielkiego? Oczywiście są loty z Warszawy (z przesiadką w Mińsku lub Rydze), ale dość drogie (ok. 900 zł w dwie strony). Są pociągi i autobusy, ale ja wybrałem drogę bardziej karkołomną, ale taką, którą mogę z czystym sercem polecić. Pojechałem pociągiem do Olsztyna, potem wraz z grupą zostaliśmy zawiezieni do Kaliningradu, a stamtąd samolotem do Petersburga. Normalnie z Olsztyna i Gdańska kursują busy do Kaliningradu. Wbrew pozorom, jest to trasa i szybsza od pociągu i autobusów, i znacznie tańsza od lotów z Warszawy. Przy wyborze najtańszej linii lotniczej Pobieda z Kaliningradu, wraz z kosztami dojazdu do Olsztyna/Gdańska i stamtąd do Kaliningradu można zapłacić 45% kwoty za lot z Warszawy! My lecieliśmy Rossiją i koszty były na poziomie 55%. Na granicach nie było absolutnie żadnego problemu, nawet nie otwierałem walizki. Jedyny kłopot zdarzył się na przejściu po stronie polskiej przy powrocie, gdzie czekaliśmy bardzo długo z nieznanych przyczyn. Wyglądało to na jakiś protest celników polskich, bo kontrole nie były jakoś szczególnie długie i dogłębne, ale samochody stały niemiłosiernie długo.