W zeszłym tygodniu milcząco wystąpiłem na konferencji prasowej katolickiego myśliciela z Parlamentu Europejskiego i energicznego przedsiębiorcy z Sejmu, czyli dwóch panów Marków, marszałka Jurka i posła Jakubiaka. Tego samego dnia bez słowa komentarza zamieściłem fotografię z tej konferencji jako swoje zdjęcie profilowe, na którym stoję u boku założyciela Federacji dla Rzeczypospolitej w trakcie wystąpienia założyciela Prawicy Rzeczypospolitej.
Nie zabierałem głosu ani ustnie, ani pisemnie, czekając także na reakcje. Były one ciekawe, choć przyszły niejako bocznym torem. Gdy prezes Ruchu Narodowego zamieścił kolaż (collage) z galerią kolorowych zdjęć dotyczących Jacka Bartyzela juniora, w ramach komentarzy odezwał się kierujący opolskim Ruchem Narodowym Michał Maliński piszący, jak rozumiem, bez złości, ale z zawodem i rozczarowaniem: „szkoda kol. Zawiszy”, który to komentarz polubiło 176 osób. Znalazły się komentarze nie wyrażające żalu, a złość w stylu „nie szkoda, od razu trącił naftaliną z czosnkiem”, ale wygląda jakby były w mniejszości.
Mogę jednak domniemywać, że niektórzy gorętsze komentarze mogli zostawić sobie na bardziej prywatne grono, a zresztą z innych miejsc docierały one do mnie, więc ustosunkuję się do całej sytuacji. Odnosząc się do co bardziej krewkich dyskutantów, posłużę się formułą, że nie ma co słuchać krzykaczy, którzy następnego dnia nie pamiętają, o czym krzyczeli. Przez ponad trzydzieści lat działalności narodowej napotkałem zbyt wielu takich, by dzisiaj przejmować się szantażami moralnymi różnorakich gołowąsów.
Zacznę od tego, że przecież ta konferencja prasowa wbrew pozorom o niczym nie przesądziła. Zarówno przed nią, jak i po niej partie w niej uczestniczące mają swobodę decyzyjną. Nie można wykluczyć poszerzenia grona tam występującego o wymieniane postaci (jak choćby profesorowie Piotrowski i Gwiazdowski), nie można wykluczyć pozostania w węższym gronie opartym o dwóch panów Marków, ale nie można też wykluczyć reintegracji ze środowiskami narodowymi i wolnościowymi pod pewnymi mądrymi warunkami. Niektórym jednak świat się zawalił przed oczyma jakby to była apokalipsa.
Kluczową tezą, jaką tutaj postawię, jest uspokojenie gorących głów, że to tylko polityka. W tych tygodniach nie rozstrzyga się ani zbawienie wieczne, ani niepodległość kraju, ale podejmowane są decyzje polityczne, czyli oparte na roztropnej trosce o dobro wspólne. Kładę akcent na wymogu roztropności, co jeszcze rozwinę.
Tymczasem wielu rwie szaty, jakby Roman Dmowski bezwzględnie nakazywał zwalczać korwinizm przez lata, ale zawierać z nim sojusz w roku 2019, jakby nakazywał kandydować z list Kukiz’15 w roku 2015, ale nigdy więcej, jakby nakazywał pożyczać pieniądze od Marka Jakubiaka w stosownym czasie, ale w innym czasie oceniać go jako WSI i temu podobne, jakby nakazywał widzieć w Marianie Kowalskim wskrzesiciela ojczyzny w roku 2014, ale tępego osiłka w roku 2019, jakby nakazywał akceptować kandydaturę Jacka Bartyzela juniora w sytuacji współpracy wyborczej z Federacją dla Rzeczypospolitej, ale hejtować tego młodego patriotycznego liberała w sytuacji braku takiej współpracy. To nie jest poważne.
Przecież mogłoby nie dojść do współpracy politycznej Ruchu Narodowego i partii Wolność/KORWiN. Wtedy dowiedzielibyśmy się, że Janusz Korwin-Mikke jest od zawsze kosmopolitycznym libertarianinem, że jest darwinistą społecznym wbrew nauczaniu społecznemu Kościoła, że wstąpił do paramasońskiego Stronnictwa Demokratycznego za Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, że jego ekstrawagancja odrzuca od niego jakichkolwiek konserwatywno-narodowych partnerów w Parlamencie Europejskim, że jego mizoginizm przeradza się z wady osobistej w patologię ideologiczną sprzeczną z chrześcijańską wizją człowieka. Tych analiz jednak nie usłyszymy, gdyż wyposażona w subwencję budżetową partia jest sponsorem koalicji narodowo-wolnościowej. A przecież nie gryziemy ręki, która nas karmi, nieprawdaż?
Natomiast plemiennością jest postawa, w której młody narodowiec czuje się bardziej odległy od chrześcijańskiego konserwatysty Marka Jurka niż od ekscentrycznego liberała, bo akurat z tym drugim zawarł koalicję wyborczą. Można na to powiedzieć, że „to też tylko polityka”, ale wtedy należy tłumaczyć się politycznie i nie dorabiać do tego fałszywej eschatologii ani sentymentalnej moralistyki. Natomiast istnieje obowiązek uznawać w każdym jego zalety i szukać części wspólnych, ciesząc się z ich wielości. Czy narodowców ucieszył marszałek Jurek mówiący o konieczności środkowoeuropejskiego Traktatu Wyszehradzkiego jako odpowiedzi na niemiecko-francuski Traktat Akwizgrański, mówiący o potrzebie promowania przez Rzeczpospolitą Polską projektu Międzynarodowej Konwencji Praw Rodziny, mówiący o wymogu potwierdzania przez władze publiczne przywiązania do normy konstytucyjnego stanowiącej o polskiej walucie narodowej? Nawet nie chcieli tego słuchać, bo byli wkurzeni, że Jurek i Jakubiak kombinują coś razem…
Owszem, podłość zdegenerowanej demokracji polega na tym, że najbardziej nienawidzi się tego, który ideowo (czyli wyborczo) jest najbliżej nas. Jednak ja zachęcałbym do takiego spojrzenia na rzeczywistość, które respektuje odkryte dobra. Podać przykład? Występowałem z Klubu Parlamentarnego PiS w roku 2007 w konflikcie politycznym z partią Jarosława Kaczyńskiego, zaś ministrowie Platformy Obywatelskiej są odpowiedzialni za policję strzelającą do mnie gumowymi kulami podczas Marszu Niepodległości. A jednak bardzo doceniam fakt, iż w naszym kraju zarówno premier rządu, jak i lider opozycji wywodzą się z tej samej radykalnie antykomunistycznej organizacji, jaką była Solidarność Walcząca. Jeden zapewne jest bardziej, a drugi mniej wierny tamtemu dziedzictwu, ale w pewnym sensie jest to zwycięstwo zza grobu Armii Krajowej, Jana Pawła II i Solidarności. Nie chodzi o to, aby z totalną opozycją obalać rząd ani też o to, żeby z cielęcym zachwytem dołączać się do rządu, ale żeby rozumieć świat wokół siebie i być sprawiedliwym.
Sprawiedliwym także dla Marka Jakubiaka. Jest czymś wręcz obrzydliwym, żeby zapraszać go i nawoływać do koalicji wyborczej, widząc w nim narodowo zorientowanego przedsiębiorcę, miłośnika polskiej tradycji husarskiej i zwycięzcę na rynku piwowarskim, a w przypadku braku porozumienia stygmatyzować go jako PZPR, LWP czy WSI. Otóż Marek Jakubiak był największą szansą na sukces wyborczy koalicji narodowo-wolnościowej. Z całym szacunkiem dla reżysera filmów czy działaczki pro life, ale poruszają się oni po podobnych do reszty koalicji obszarach społecznych. Dopiero akces narodowego pragmatyka w osobie piwowara z wąsem i w fularze otwierałby tę koalicję na tzw. normalsów. Nie dlatego, żeby sam Marek Jakubiak był depozytariuszem tych głosów, ale dlatego, że jego akces uruchomiłby dynamikę, w której przy urnach wyborczych spotkałaby się Polska bardziej radykalna z Polską bardziej pragmatyczną. Liderzy koalicji narodowo-wolnościowej dobre o tym wiedzą, ale sądzili też, że poseł Jakubiak nie ma pola manewru.
Dlatego też nasi niewinni czarodzieje zorganizowali w grudniu separatystyczną konferencję prasową dwóch partii bez udziału Marka Jakubiaka, a potem zgłosili do Państwowej Komisji Wyborczej koalicyjny komitet wyborczy dwóch partii znowu nie konsultowany ze środowiskiem wokół Marka Jakubiaka. Gdy zaczął on kwestionować te działania obliczone na jego marginalizację w ramach koalicji, uruchomiono ataki żądnych krwi trolli, mających zepchnąć go do defensywy moralnej. Jasno tu trzeba napisać, że była to próba negocjacji, jak na przykład generała Sierowa z Bolesławem Piaseckim, czyli z pozycji brutalnej siły. Wszystko to dało do myślenia także mnie osobiście.
Nie wstydzę się swojej drogi politycznej. W Zjednoczeniu Chrześcijańsko-Narodowym przez całe lata byłem w wewnętrznej opozycji wobec prezesa Wiesława Chrzanowskiego, współpracując z Janem Łopuszańskim i Markiem Jurkiem. Dopiero prezesura Mariana Piłki pozwoliła mi sprawować funkcję sekretarza generalnego, dzięki czemu tworzyliśmy mniejszościowy biegun chrześcijańsko-narodowy w ramach Akcji Wyborczej Solidarność. W Prawie i Sprawiedliwości znaleźliśmy się jako najbardziej antykomunistyczna część ZChN, żądająca od PiS poszanowania dla linii narodowo-katolickiej. Wbrew stanowisku partii uczestniczyliśmy w kampanii przeciw akcesji Rzeczypospolitej Polskiej do Unii Europejskiej w tamtym czasie, na tamtych warunkach i pod tamtym rządem. Wystąpiliśmy z PiS (między innymi ze śp. poseł Małgorzatą Bartyzel, matką Jacka Władysława) ze względu na wyłamanie się tej partii z zaangażowania na rzecz konstytucyjnej gwarancji prawnej ochrony życia ludzkiego.
Jako poseł PiS nie wahałem się interpelować w obronie prześladowanych członków Narodowego Odrodzenia Polski, jako były poseł nie wahałem się bronić w mediach działaczy Obozu Narodowo-Radykalnego mimo ponoszonych później przez mnie konsekwencji, jako współorganizator Marszu Niepodległości nie wahałem się cytować słów wiersza z roku 1944 autorstwa poety Jana Lechonia o Lwowie i Wilnie, które „usłyszą krok naszych żołnierzy”, a jako członek władz Ruchu Narodowego nie wahałem się odwiedzać otoczonego przez policję Festiwalu Orle Gniazdo i spać tam pod gołym niebem.
Natomiast w roku 2016 z powodów zawodowo-osobistych zawiesiłem swoją aktywność w Ruchu Narodowym, którego zresztą wiceprezesem już wówczas nie byłem. Mimo to niejednokrotnie publicznie deklarowałem sympatię i wsparcie dla działań dawnych partyjnych kolegów (dawnych, bo w międzyczasie partia została wyrejestrowana i zarejestrowała się na nowo już bez mojego udziału). Nota bene, nie wracałem do sytuacji z początku pomarszowego Ruchu Narodowego, gdy bardzo szybko wyeliminowano z niego środowisko KUL-owskiego VadeMecum z takimi postaciami, jak Andrzej Mańka (Lubelszczyzna), Andrzej Szlęzak (Podkarpacie) czy Mariusz Siwoń (Śląsk) ze względu na nieumiejętność zarządzenia pracą międzypokoleniową; do sytuacji z roku 2014, gdy nagle wykreowana kandydatura prezydencka Mariana Kowalskiego miała w dużej mierze na celu zablokowanie dyskusji nad innymi kandydaturami spełniającymi kryterium wiekowe, czyli na przykład posła Sylwestra Chruszcza i moją; do sytuacji z zeszłego roku, gdy jako wiceprezes Stowarzyszenia Chrześcijańsko-Narodowego nie mogłem być mówcą kongresu Ruchu Narodowego, gdy był nim pewien profesor, którego nie można posądzać o mądrościowe przywiązanie do idei katolicko-narodowej.
Kiedy poseł Marek Jakubiak wystąpił z Klubu Parlamentarnego Kukiz’15, uznałem, że tworzy to szansę dla nie-pisowskiej prawicy. Znana jest seria moich wypowiedzi z listopada i grudnia zeszłego roku, gdy niekiedy dzień po dniu zachęcałem strony właśnie do koalicji narodowo-wolnościowej z reżyserem Braunem i raperem Liroyem na skrzydłach, a sarmackim piwowarem Jakubiakiem na przedzie jako sui generis taranem. Przez kolejne tygodnie miałem nadzieję i pracowałem dla takiej koalicji, lecz potencjalni koalicjanci zachowywali się, jak było opisane powyżej. Do tej pory nie wiem, czy celem było mieć w koalicji zmarginalizowane i bezwolne środowisko Marka Jakubiaka, czy też tymi prowokacjami wypchnąć go i zwalić winę na niego. Niezależnie od intencji sprawy zaszły daleko i delikatna nić porozumienia jest cieńsza niż kiedykolwiek. Niektórzy nawet nie widzą jej w ogóle.
Ze swej strony chętnie uczestniczyłem w rozmowach pomiędzy znanym mi od czasów aktywowania Ruchu Narodowego posłem Markiem Jakubiakiem a znanym mi od prawie trzydziestu marszałkiem Markiem Jurkiem. Z przyjemnością obserwuję twórcze napięcie pomiędzy dwiema tak różnymi osobowościami z dwiema tak różnymi drogami życiowymi. Już widać, że z tej maki będzie chleb!
Krytycy Marka Jakubiaka mówią, że to niepełny narodowiec i nie zawsze głosuje tak, jak życzyliby sobie. Oczywiście o wszystkim można dyskutować tylko ja odpowiem inaczej. Jeden z drugim, zbudujcie na rynku opanowanym przez zagraniczne koncerny oraz w warunkach biurokratycznej i fiskalnej opresji sieć regionalnych browarów nawiązujących do polskiej tradycji piwowarskiej, odnosząc przy tym sukces rynkowy! Naprawdę wstyd mi za niedorobionych młodzieniaszków, którzy mądrzą się mniej czy bardziej impertynencko, a mają do czynienia z tytanem polskiego przemysłu spożywczego. Mają do czynienia z narodowcem czynu i narodowcem sukcesu, co doprawdy warto sobie głębiej przemyśleć.
Krytycy Marka Jurka mówią, że to siwowłosy nudziarz, który nikogo nie porywa. Cóż, jeśli ktoś ma niezaspokojone potrzeby emocjonalne, to rozważna mądrość zapewne do niego nie przemówi. Naturą polityki nie jest zaspokajać potrzebę wyobrażonego przełomu narodowego, który jednak kończy się nazbyt często bylejakością w zetknięciu z rzeczywistością. Proszę jednakowoż spojrzeć, że rzekomo niepraktyczny i marzycielski Marek Jurek jest jednym z najskuteczniejszych polityków polskich. Poseł wybierany na Sejm w roku 1989, w roku 1991 i w roku 2001, przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji nominowany w roku 1995, marszałek Sejmu wybrany w roku 2005 i poseł do Parlamentu Europejskiego wybrany w roku 2015.
Na koniec porozmawiajmy o Adamie Andruszkiewiczu. Dlaczego? Ano dlatego, że ta pożałowania godna kariera może okazać się symptomatyczna dla subkultury krzykactwa. Tam, gdzie rzetelny namysł zastąpiony jest przez pseudoideowe zaklęcia, tam największym bohaterem staje się ten, kto wyżej na beczkę wskoczy i głośniej krzyknie: zdrada wszędzie! To już jest bardzo niedobrze, ale jeszcze gorzej, gdy subkultura krzykactwa przeradza się na koniec w cichą kapitulację. Czy rzeczony kolega jest wypadkiem przy pracy czy może koniecznym skutkiem promocji postaw nie wystarczająco refleksyjnych? Czy losy znanego rosłego mecenasa to też wypadek przy pracy czy może inny odcień podobnej promocji postaw? Czy w Ruchu Narodowym obecni są liczni posłowie Ligi Polskich Rodzin wywodzący się z organizacji młodzieżowej i będący obecnie w kwiecie wieku? Skoro nie są, to czy może leżą na cmentarzach polegli w walce zbrojnej z demoliberalnym reżimem? A jeśli nie, to co się z nimi dzieje, a był ich legion? Gdzie są przywódcy Obozu Narodowo-Radykalnego z lat dziewięćdziesiątych XX wieku, sprzed lat kilkunastu i nawet sprzed lat kilku? „Gdzie są moi przyjaciele, bojownicy z tamtych lat?”
Legia Warszawa wygrała z płocką Wisłą (brawo Jędza za zwycięską główkę!), a ja następnie przez pół niedzielnego wieczoru pisałem trochę do kolegi Malińskiego z Opola, a trochę do wszystkich zainteresowanych, jeśli tacy się znajdą. Walka trwa!
Habent sua fata libelli