Miniony Wielki Tydzień i Wielkanoc spędziłem na Podkarpaciu. Nie przypuszczałem, że ten świąteczno-majówkowy wyjazd zmusi mnie do pracy nad prawem. Pruchnik to miasteczko gminne, doskonale mi znane, jako że kilka kilometrów na południe od niego mieszka moja kochana, stuletnia babcia. Dziś Pruchnik jest miastem, po czym jak prawa miejskie, zabrane mu przez reżim sanacyjny, przywrócono mu kilka lat temu. Sienkiewicz wymienia je na kartach Potopu, jako dostarczyciela kup zbrojnych stronnikom Jana Kazimierza.
Do spotkania z rodziną planowałem dołączyć udział w kultywowanym w tym mieście nad Mleczką od niepamiętnych czasów obrzędzie ludowym „wieszanie Judasza”. Niestety przed wyjazdem w internecie żadnych informacji na ten temat nie znalazłem, a kiedy przejeżdżałem przez Pruchnik w Wielki Piątek ok. godz. 14, chciałem jak najprędzej zakończyć prawie 8 godzinną podróż i umknęła moim oczom dziwna postać zawieszona na słupie energetycznym, nieopodal sklepy Stary Kufer i siedziby burmistrza i Rady bądź, co bądź Miejskiej. Onegdaj, ekspozycja starych fotografii, umieszczona na witrynie tego sklepu przypominała mi o tym odwiecznym, pruchnickim, jakże pięknym obyczaju. Jedna z nich przedstawia „sąd nad Judaszem” wykonany w 1960 r.
Dopiero któreś wiadomości sobotnie poinformowały mnie, że ten, jakże piękny obrzęd już się odbył. Niestety ton tych wiadomości był dla mnie niezwykle przykry. W zasadzie nie była to relacja z samego obrzędu, lecz samo jego napiętnowanie. I tak w wieczornych wiadomościach w telewizji publicznej, red. Edyta Lewandowska bardzo szybko przeszła do komentarzy, a w zasadzie do napiętnowania „sądu nad Judaszem” dokonanego przez organizację międzynarodowego żydostwa. Na ten sam temat wypowiedział się polski biskup katolicki, odpowiedzialny za stosunki z tymże, jak i z krajowym. Nie ważne, co było, ważne, by to skrytykować, oto filozofia publicznych mediów, wyartykułowana ustami m.in. red. Edyty Lewandowskiej.
Do Pruchnika wybrałem się we Wtorek Wielkanocny. Spacerując uliczkami tego uroczego miasteczka, jak i głównym traktem: ciągiem ulic św. Jana Pawła II i bł. Bronisława Markiewicza (który tamże urodził się), mijając jego mieszkańców odniosłem wrażenie, że ludzie ci czuli się zaszczuci, rzecz jasna rozpowszechnianymi przez publiczne, a do tego prorządowe media, napiętnowaniami kultywowanego przez nich od stuleci obyczaju do których posunęło się światowe żydostwo, a zwłaszcza Episkopat Polski. W okolicach Magistratu (co ciekawe, wieść miasteczkowa niosła informację, że pruchnicki burmistrz jest w Izraelu) kręciły się ekipy filmowe różnych stacji, nie tylko krajowych ale także zagranicznych. Natomiast ludzie zagadani o wyjawienie opinii, na temat tego co się dzieje w ich mieście, ze spuszczonymi głowami, oddalali się w pośpiechu, a co poniektórzy rzucali na wiatr określone słowa, powszechnie mające pejoratywne znaczenie. Jeden z odważniejszych, po zapewnieniu, że nie jestem im wrogiem, skomentował: to po co ta nagonka na nas. My jej nie potrzebujemy. Ucichł, zauważywszy policyjny radiowóz, penetrujący uliczki prastarego grodu nad Mleczką.
Odpowiedziałem mu, że nagonka ta potrzebna jest wyłącznie tym, którzy ją rozpętali, by się dowartościowali. Że idzie w tej nagonce katolicki biskup ramię w ramię ze światowym żydostwem to tylko o nim świadczy, gdzie ma naród polski i jego obyczaje.
Tydzień po wielkopiątkowych, pruchnickich wydarzeniach lokalne Nowiny doniosły, że mają go, że złapali i że posuną się do ukarania przez jarosławski sąd głównego prowodyra i sprawcę sądu nad Judaszem. Ponoć ten ludowy, od wieków kultywowany obrzęd podpada pod kodeks wykroczeń. Burmistrz zaś wypowiedział się internetowo, jakoby gorszono dzieci.
Inaczej uczono mnie. Uprawianie odwiecznych tradycji ludowych nie wyczerpuje znamion czynu zabronionego. Można mówić tu o sui generis kontratypie. Ani nieobyczajnego wybryku (bo odwieczne obyczaje ludowe nieobyczajnymi być nie mogą, a kto twierdzi przeciwnie, ten lży Naród polski) tu dopatrzeć się nie mogę, ani też innego wykroczenia, ani w ogóle żadnego czynu zabronionego.
O zagrożeniu pożarem mówić nie ma co, skoro kukła Judasza, a tak w ogóle, uosabiająca wszelkie zło, została spalona w korycie rzeczki Mleczki, podobnie jak Marzanny na pożegnanie zimy.
Sama zaś kukła przedstawiająca Judasza, wyglądała jak stary siennik słomiany, do którego przyczepiono głowę, bardziej przypominającą głowę starego bociana (czerwony nos, niczym dziób) niż człowieka, a jeżeli człowieka, to mającego długotrwałe problemy z alkoholem i to niewiadomego pochodzenia. Tym bardziej dziwić musi protest zarówno starozakonnych, skupionych w ogólnoświatowej organizacji, jak i Episkopatu Polski. Wszak walka z pijaństwem jest oczkiem w głowie tej ostatniej. Czyżby przeszli na pozycję piętnowania walki z pijaństwem.
Z kolei wypchany siennik, służący jako korpus Judasza, obrazować może skłonności do nadmiernego ukochania wartości materialnych, a w kontekście postaci Judasza, gotowość do zdrady ideałów za cenę otrzymania sutych gratyfikacji materialnych. Np. ideałów polskich za judaszowe, unijne srebrniki. Dobrze się stało, że pruchnickiego Judasza, symbolizującego pijaństwo i zdradę skopały pruchnickie dzieci.
Kiedy wspinam się drogą Na Korzenie, wiodącą na pobliskie wzniesienie mijam stacje drogi krzyżowej, a pierwsza z niech to Sąd nad Jezusem. To bardzo wymowne w kontekście ostatnich wydarzeń i dające wielorakie świadectwo o religijności pruchniczan, którzy w Wielkim Tygodniu wspominają zarówno ten sąd, jak i dokonują sądu nad Judaszem. Zagaduję mijane dzieci, co o tym wszystkim sądzą i czy chcieliby, by obrzęd, którym od stuleci słynie miasto Pruchnik nadal był kultywowany . Chłopak odpowiada, że chcieliby lecz pod warunkiem, że żaden Żyd, ani też biskup, ani żadna dziennikarka nie rozpęta przeciwko nim nagonki.