Adam Śmiech – Wyklęty, powstań!


Za nami kolejny 1 marca – dzień ustanowionego w 2011 r. święta tzw. żołnierzy wyklętych. Z premedytacją piszę powyższe słowa z małej litery, gdyż nie celebruję tego święta, bo uważam jego przesłanie za wysoce szkodliwe. Zresztą podobnie jak święto powstania warszawskiego również ustanowione niedawno. Razem z obchodami rocznicy powstania styczniowego wpisują się w polską pedagogikę klęski – tradycję celebracji klęsk i cierpiętnictwa, ofiarniczego stosu, gdzie życie ludzkie ma znaczenie drugorzędne, gdzie hasłem naczelnym jest „wszystko albo nic”, gdzie wreszcie są elitarni bohaterowie i zdradziecka masa. Święto żołnierzy wyklętych przybrało formę obchodów co najmniej tygodniowych z ciągłym powtarzaniem mantry o „jedynej drodze”, jaką oni wybrali etc. etc.

Żeby wszystko było jasne – pamięć, godny pochówek i pośmiertna wdzięczność za ofiarę życia dla Ojczyzny należy się wszystkim ofiarom okresu stalinowskiego, zamordowanym przez sądy i bez sądu, może szczególnie takim osobom, które nie widziały możliwości walki zbrojnej po 1945 r., jak gen. Fieldorf, czy Adam Doboszyński. Popełnione na nich i na wielu innych niewinnych ludziach mordy sądowe obciążają władze Polski okresu stalinowskiego bez żadnego usprawiedliwienia. Przy okazji omawianego święta nie mamy jednak do czynienia z hołdem dla niewinnych ofiarach, lecz z ideologiczną ofensywą obozu celebracji klęski, która ma służyć wielorakim celom politycznym, a którą, dla ułatwienia sobie zdeprecjonowania przeciwników, ubrano w wygodną formę kultu. Kult zaś, z samej istoty, wyklucza krytykę, wyklucza obiektywne badania historyczne, wyklucza dyskusję. Ci, którzy ośmielą się mieć inne zdanie od głosicieli kultu, otrzymują, bez wysłuchania racji, miano zdrajców, odszczepieńców narodu.

Kult żołnierzy wyklętych służy obecnej ekipie rządzącej, wspomaganej przez historyków IPN, do osiągnięcia celów politycznych w dwóch najważniejszych aspektach.

Po pierwsze, w aspekcie historycznym. Aspekt znajduje dwojaki wyraz. Z jednej strony, dochodzi do całkowitego zanegowania Polski istniejącej w latach 1944-89, o której mówi się tylko i wyłącznie źle, podkreślając i wyolbrzymiając wady, zaś w najlepszym wypadku stosując wyniosłą kpinę. Pomijaniu takich faktów, jak spontaniczna odbudowa kraju, jak rozwój przemysłu i wielki skok cywilizacyjny np. mieszkańców wsi, likwidacja analfabetyzmu, czy może najważniejsze kwestie, jak objęcie i zagospodarowanie Ziem Odzyskanych i podpisanie układów granicznych z państwami niemieckimi i dziesiątki innych niepodważalnych pozytywów tamtej Polski, towarzyszy, z drugiej strony, tworzenie political fiction o niespotykanej dotąd skali. Czarny obraz rzeczywistych i wyolbrzymianych wad zostaje „doprawiony” historycznymi konfabulacjami, które byłyby tylko śmieszne i żałosne, gdyby nie wypowiadały ich najważniejsze osoby w państwie, jak wypowiedź Prezydenta RP, który mówi o „19 lat trwającym powstaniu antykomunistycznym”!?! Doprawdy, strach pomyśleć, o czym się jeszcze dowiemy w przyszłości. Już tylko krok dzieli Pana Prezydenta od emigracyjnej aberracji, takiej jak fragment oświadczenia NKW PSL w Londynie z 8 stycznia 1982 r.: „Dnia 13 grudnia 1981 r. zbankrutowany i znienawidzony reżym komunistyczny wypowiedział wojnę narodowi polskiemu. (…) Polska stała się jednym wielkim obozem koncentracyjnym. (…) Tysiące niewinnych ludzi, nie wyłączając kobiet – matek małoletnich dzieci, zostało pozbawione wolności i osadzone w nieludzkich warunkach w obozach koncentracyjnych według sowieckich wzorców. Setki zostało pomordowanych oraz ciężko rannych na skutek ataków milicji, bezpieki i wojska. (…) Wszystko to zostało opracowane i zarządzone przez Moskwę, wykonane przez zdrajców”

Czy 19 lat (czyli do 1963 r.) trwające powstanie nie należy do tej samej kategorii konfabulacji i absurdu? Moim zdaniem, jak najbardziej. Rodzą się co prawda pytania, jak to się stało, że podczas powstania 13-letni bracia Kaczyńscy nie nosili meldunków, ale brali udział w kręceniu lekkiego, łatwego i przyjemnego filmu dla dzieci „O dwóch takich, co ukradli księżyc”? Co robił śp. Ojciec braci Kaczyńskich podczas owego powstania, skoro wg Wikipedii: „Rajmund Kaczyński, Po wojnie, w 1945 podjął studia na Oddziale Technologicznym Politechniki Łódzkiej, które ukończył w 1947 z tytułem magistra inżyniera. Podczas studiów pracował w Zakładach Samochodowych w Głownie, a po uzyskaniu dyplomu i przeprowadzce do Warszawy w marcu 1947 pracował w Polskich Zakładach Optycznych w Warszawie, a od grudnia 1947 jako kierownik robót w Społecznym Towarzystwie Budowlanym. Od 1947 był zatrudniony na Politechnice Warszawskiej z przerwami do emerytury w 1987. Prowadził również wykłady z termodynamiki na tzw. Sorbonie przy Politechnice Warszawskiej, głównie jako skrócone studia dla wyższych członków PZPR. W 1948 ożenił się z Jadwigą z Jasiewiczów, poznaną na jednym z balów karnawałowych na Politechnice Warszawskiej. W latach 1956-1957 pracował również w Biurze Projektów Zaplecza Technicznego. W 1958 uzyskał pełny etat na Wydziale Inżynierii Sanitarnej PW. Służbowo przebywał krótko w Belgii, Holandii, Republiki Federalnej Niemiec (w związku z budową ambasady amerykańskiej) oraz służbowo kilka dni w Libii w 1966 i Mińsku w ZSRR w 1977. W 1961 i 1966 prywatnie na zaproszenie rodziny wyjeżdżał do Anglii. Projektował instalacje sanitarne w budynku Ambasady USA w Warszawie. Jeszcze przez wiele lat pracował w rozmaitych pracowniach projektowych„.

Prawda, że imponujące? Ale to typowy życiorys człowieka o zdroworozsądkowym podejściu do powojennej rzeczywistości, a jednocześnie nietypowy, bo dotyczy kogoś utalentowanego, a takich nie była większość. Kiedy był czas walczyć, walczył, a potem uczył się i pracował dla kraju, takiego, jakim on wtedy był. Jak widać, mógł uciec spod dzisiaj głoszonej okupacji, ale nie uciekł. Współtworzył osiągnięcia kraju, Polski, która jest zawsze tylko jedna. Takich życiorysów (choć w większości mniej imponujących) są miliony. Dlaczego Jarosław Kaczyński dzisiaj z premedytacją pozwala na szaleństwo historyków IPN i na nieprawdopodobne political fiction Pana Prezydenta RP???

Po drugie, kult żołnierzy wyklętych ma aspekt teraźniejszy. Służy uzasadnieniu obecnej agresywnej polityki Polski wobec Rosji. Współczesna Rosja w tym ujęciu stanowi naturalną kontynuację stalinowskiego ZSRR, a sam Putin, wiadomo… Z premedytacją głosiciele kultu przerzucają pomost pomiędzy owym wyimaginowanym powstaniem a obecną sytuacją polityczną na kierunku rosyjskim. To w tym kontekście sprowadza się do Polski wojska amerykańskie. Co jednak najistotniejsze, kult wyklętych ma także konkretny wymiar i przełożenie na kwestię ukraińską. Nie przypadkiem Jerzy Targalski atakuje Kresowian i endeków (im zawsze będzie za mało!) za niepowodzenia w polityce wobec Ukrainy, ubolewa, że jeszcze nie bronimy Donbasu w tamtejszych okopach. Nie przypadkiem Waszczykowski właśnie teraz jeździ na Ukrainę i ogłasza zagrożenie dla Donbasu. Nie przypadkiem też w Rzeczpospolitej z 27 lutego b.r. deputowani ukraińscy Hanna Hopko Wiktor Romaniuk przekonują nas (po co? ktoś jeszcze w to wątpi, po codziennej dawce obłędnej antyrosyjskiej propagandy w mediach w Polsce) o zagrożeniu rosyjskim i nawołują do zawarcia pomiędzy Polską a Ukrainą sojuszu obronnego! O jakiej formule? Proszę bardzo. Deputowani piszą bez ogródek: „Wydaje się, że pod uwagę powinniśmy wziąć np. zawarcie umowy wojskowo-politycznej między Ukrainą a Polską w sprawie wzajemnej pomocy wojskowej (na podstawie której atak na każdy z krajów uważany byłby za agresję na oba państwa), a w oparciu o ukraińsko-polski tandem moglibyśmy w przyszłości stworzyć regionalny sojusz obronny z udziałem innych zainteresowanych krajów. Negocjacje w tej sprawie można by rozpocząć już dziś”.

To już nie są żarty, Drodzy Państwo! To nie epigońskie przestrogi zatwardziałych endeków. To realna zapowiedź wciągnięcia Polski w wojnę z Rosją w interesie Ukrainy! I nie przypadkiem propozycja ta wypływa w tygodniu poświęconym apologii żołnierzy wyklętych, tych bohaterów straceńczej walki z Rosją. 

Jak widać wysoka szkodliwość kultu, którego narastanie obserwujemy codziennie, na obu omawianych płaszczyznach jest oczywista. Najgorsze, że faszeruje się nim młodzież, a więc tych, którzy z samej natury, jako właśnie młodzi ludzie, są skłonni do czynu bez zastanowienia się nad skutkami, są w dużej mierze bezkrytyczni i łatwowierni. I łatwo przyjmują kult wyklętych jako własny. Owładnięci agresywną rusofobią i uwielbieniem dla Ukrainy starzy gracze polityczni bez rozsądku i refleksji wychowują sobie nowe pokolenie tych, których w razie czego popchną na rzeź. A potem będą wiersze, o wierności, honorze i o wyprostowanych ofiarach. Motyw „wyprostowania” obecny w poezji smoleńskiej i w ostatnim wystąpieniu Pana Prezydenta RP, zagadkowy sam w sobie, to moim zdaniem pozostałość psychologii byłego niewolnika u obecnych „dumnych Polaków”.

O tych sprawach miałem okazję dyskutować z Kol. Kol. Tomaszem Kostyłą Marcinem Janowskim w piątkowy wieczór 3 marca w łódzkim biurze poselskim p. Michała Marusika. I choć różniliśmy w niektórych ocenach historycznych, zgodziliśmy się co do ocen i wniosków przedstawionych wyżej. Dużym plusem jest, że spotkanie organizował Klub im. Romana Dmowskiego z Łodzi (Kol. Kamil Klimczak). Nie ma co ukrywać, jest to środowisko, które jeszcze niedawno walczyło werbalnie z komuną i czciło żołnierzy wyklętych. Coś jednak zaczyna się zmieniać, co konstatuję z wielką radością, jako – powiedzmy – rutynowany endek. Ostatniego 13 grudnia młodzi koledzy nie atakowali już mitycznej komuny, ale PiS, bo to rocznica podpisania Traktatu Lizbońskiego. A teraz, przy okazji tygodnia żołnierzy wyklętych zaproponowali i zorganizowali tak radykalnie kontrastujące z ich kultem spotkanie. Dziękuję im za to i liczę na więcej. Jeden ze starszych uczestników spotkania ubolewał, że PiS przejął ideę kultu żołnierzy wyklętych od narodowców-organizatorów Marszu Niepodległości. Zwróciłem w związku z tym uwagę, że było to do przewidzenia nie tylko ze względu na większe zdolności i doświadczenie ludzi PiS-u, ale i ze względu na to, że kult ten dla obozu insurekcyjno-niepodległościowego jest czymś organicznie tkwiącym w samej jego istocie, zaś dla narodowców, jest istotowo obcy. Nie jest on zakotwiczony w tradycji ideologicznej i historycznej (w sensie spojrzenia na historię) Obozu Narodowego. Zaistniał na jego marginesie w 1945 r., wśród ludzi, którzy często w NSZ, czy NZW znaleźli się przypadkiem.


Podsumowując spotkanie i ten felieton posłużę się jako pointą jakże celnymi słowami, wypowiedzianymi przez Stefana Kisielewskiego w Tygodniku Powszechnym z 2 września 1945 r.: „(…) szczytowe akty patriotycznego uniesienia, jak powstania, były w gruncie rzeczy szkodliwe dla normalnego rozwoju narodu jako organizmu gospodarczego i cywilizacyjnego. (…) pisał o tym Roman Dmowski, wielki propagator patriotyzmu realistycznego (…). Ten ślepy i bezkrytyczny kult bohaterstwa (…) pozbawił nas stolicy, ten kult stosowany dalej przez popędliwą, politycznie niewyrobioną a spragnioną czynu młodzież, może pozbawić nas egzystencji narodowej„.