Adam Wielomski, politolog i profesor nauk społecznych tłumaczy dlaczego PiS faworyzuje w mediach publicznych skrajną lewicę kosztem głosu dla Konfederacji. Jego zdaniem lewicowa opozycja ma ofertę programową kierowaną do wąskiej grupy Polaków, w tym przede wszystkim do mniejszości seksualnych, które dla przeciętnego wyborcy nie mają większego znaczenia. Co innego Konfederacja, która „zachodzi PiS od prawej strony”.
„Sednem polityki Jarosława Kaczyńskiego od zawsze była eliminacja fizyczna, oczywiście w polityce, wszystkiego co znajduje się na prawo od PiSu” – zauważa Wielomski i dodaje – „Opozycja w mediach, w świecie współczesnym, który jest światem medialnym, nie istniejąca, liczy na to [J. Kaczyński – przyp. red.], że nie będzie również istniała w wynikach wyborczych”.
Tymczasem Konfederacja zawzięcie krytykuje PiS za rozwiązania gospodarcze, których lewica nie ośmieliłaby się podważyć. Mowa tu m.in. o pomyśle podniesienia pensji minimalnej, o co od dawna zabiegają lewicowi aktywiści żądający skrócenia tygodnia pracy i likwidacji tzw. „umów śmieciowych”. Pomysł PiSu, aby Polacy otrzymywali minimum 4 tys. zł pensji przyniósłby jednak odwrotny efekt. Większość małych i średnich firm byłaby wówczas zmuszona do zmiany formy zatrudnienia swoich pracowników na umowy-zlecenie lub umowy o dzieło. W przeciwnym razie tak wysokie świadczenia mogłyby doprowadzić rodzimych przedsiębiorców do bankructwa.
Wielomski nie wierzy jednak, aby ten postulat został kiedykolwiek zrealizowany. „Trzy miesiące po wyborach nikt o nim nie będzie już pamiętał, a Jarosław Kaczyński, na szczęście dla Polski, nigdy do tego programu już nie wróci chyba, że przed następnymi wyborami mówiąc, że PiS potrzebuje jeszcze kolejnych czterech lat, aby ten program wcielić w życie”.
Zapytany o hasło PiSu „dobrobyt albo postkomuznim” politolog stwierdza, że polityka społeczna i gospodarcza obecnego rządu, określana przez Jarosława Kaczyńskiego jako „dobrobyt” w zasadzie niewiele się różni od komunistycznych rozwiązań implementowanych na tym gruncie. Co prawda wyborcy rzeczywiście mogą chwilowo odczuwać polepszenie sytuacji materialnej, ale efekt ten jest krótkotrwały i minie, gdy pieniądze w budżecie po prostu się skończą. Wówczas władza będzie musiała radykalnie podnieść podatki, przyśpieszyć inflację lub zaciągnąć pożyczki za granicą kraju. Rozwiązania te mogą być dotkliwe dla wyborców, ale wówczas będzie już za późno na odwrót.