Na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat trudno byłoby znaleźć przykład, gdzie przywódca demokratycznego państwa w otwartych słowach przyznałby się do wydania decyzji o zamordowaniu przedstawiciela innego kraju. Tymczasem w nocy z czwartku na piątek światem wstrząsnęła wiadomość, że zginął irański generał Kasem Sulejmani, a do zamachu na jego życie przyznali się Amerykanie! Co więcej Sulejmani zginął na terytorium Iraku, gdzie przebywał z oficjalną wizytą, a wraz z nim śmierć poniosło kilku dowódców szyickich milicji będących pośrednio pod kontrolą sił rządowych. Wśród nich był Abu Mahdi Al-Muhandis, zwolennik zacieśniania współpracy z Iranem i jednoczenia szyickich bojówek przeciw terrorystom z Kalifatu.
Po tym zdarzeniu Iran ogłosił trzy dni narodowej żałoby i zapowiedział odwet na Amerykanach, natomiast w Iraku kondukt żałobny z trumnami zamordowanych zgromadził tysiące ludzi, w tym m.in. byłego premiera Iraku oraz lidera szyitów z bloku al-Fatah.
Decyzja prezydenta Trumpa może okazać się kluczowa w wyparciu amerykańskich wpływów z regionu. Ponad połowa Irakijczyków to sympatyzujący z Iranem szyici, natomiast 20% populacji kraju stanowią Kurdowie, których kilka tygodni temu Stany Zjednoczone upokorzyły i zdradziły dając zielone światło Turcji na rozprawienie się z siłami YPG (Kurdyjskie Powszechne Jednostki Ochrony) operującymi na północy Syrii.
Dziś (5 stycznia) iracki parlament zagłosował za natychmiastowym wydaleniem amerykańskich i koalicyjnych, w tym także polskich, wojsk z kraju.