Gdy policja wkracza do akcji, zazwyczaj robi się nieprzyjemnie. Bez policjantów bywa jednak jeszcze gorzej, choć nie wszyscy zgodziliby się z tym twierdzeniem. Zwłaszcza w Polsce, gdzie dekady PRL utrwaliły obraz ludzi w mundurze będących elementem aparatu opresji. Do dziś słychać zatem na wiecach w kraju hasła wznoszone przeciw funkcjonariuszom, których pogardliwie nazywa się mianem ZOMO, a nawet Gestapo. Choć to oczywiście przesadne porównania, nie można zaprzeczyć, że policja dopuszcza się nadużyć i to nawet tych najcięższych z pobiciem, czy nieuzasadnionym użyciem broni palnej włącznie.
Zazwyczaj ma to jednak charakter incydentalny i dotyczy lokalnych patologii, a nie ogólnopolskiego zjawiska. Gorzej, gdy na działania policji zaczynają wpływać politycy, którzy często oczekują radykalnych rozwiązań, a nawet prowokacji. Tak było w czasach rządów koalicji PO-PSL, gdzie służby mundurowe brutalnie obchodziły się z uczestnikami Marszu Niepodległości oraz protestującymi górnikami. W 2015 r. premier Beata Szydło oświadczyła, że pod rządami PiS praktyki te nie powrócą, jednak ostatnie obostrzenia wprowadzone przy okazji epidemii Covid-19 dały policji nowe narzędzia, po które funkcjonariusze chętnie sięgają. Chodzi tu przede wszystkim o możliwość pacyfikacji społecznych protestów oraz legitymowaniu i zatrzymywaniu każdego kogo policjanci uznają za podejrzanego, nawet jeśli nie prowadzą czynności operacyjnych, a sam zainteresowany nie bierze udziału w żadnym zgromadzeniu. Bez wątpienia zatem służby mundurowe przyczyniają się do utrwalania autorytaryzmu w Polsce, którego oblicze jest coraz bardziej czytelne i dotkliwe.
Pozostaje jednak pytanie, jak wyglądałby nasz kraj, gdyby nikt, choćby w teorii, nie strzegł prawa? Ostatnie dni podsuwają parę przykładów i nie są to obrazy, na które normalny człowiek patrzy z przyjemnością. W Stanach Zjednoczonych doszło bowiem do takiego chaosu wywołanego ulicznymi zamieszkami, że kilka wielkich miast wprowadziło godzinę policyjną i poprosiło o pomoc Gwardię Narodową po tym, jak tłum splądrował wiele sklepów, wdarł się do siedziby telewizji, demolował posterunki policji i podpalał radiowozy. Wszystko to było reakcją na śmierć 46-letniego mieszkańca Minneapolis, który zmarł w wyniku brutalnych działań policji. Nie można jednak zaprzeczyć temu, że protesty przyciągnęły też rabusiów i anarchistów, którzy po prostu wykorzystali sytuację, by niszczyć i kraść. Gdyby ktoś jednak uznał, że wydarzenia zza oceanu to za duża egzotyka, by porównywać ją do sytuacji w Polsce, warto przypomnieć jeszcze incydent sprzed kilku dni, gdzie na przedmieściach stolicy Ukrainy doszło do strzelaniny, w której udział wzięło kilkadziesiąt osób. Rozczarowani postawą lokalnych władz przedsiębiorcy postanowili samodzielnie wymierzyć konkurencji sprawiedliwość i zatrudnili bandytów, aby ci w odpowiedni sposób „przetłumaczyli”, że w interesach nie wszystkie chwyty są dozwolone. W efekcie na spokojny osiedlu rozgorzała walka, której odgłosy przypominały regularną wojnę.
Czy istnieje zatem złoty środek między nadużyciem władzy, a kompletną anarchią? Odpowiedź może wydawać się banalna, lecz tylko w teorii. Praktykę zazwyczaj dyktuje rzeczywistość, która nigdy nie jest jednorodna i przewidywalna. Na jakim etapie więc jesteśmy i gdzie kończą się prawa funkcjonariuszy, a zaczyna zwykła umundurowana przemoc? O tym już dziś w „Komentarzu Koniecznym!” Na program zaprasza Piotr Korczarowski i Kamil Klimczak.