Premier Mateusz Morawiecki ogłosił, że suwerenność Polski jest zagrożona! Otóż Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej ma po raz kolejny rozpatrzeć sprawę „niezależności” polskich sądów. W związku z tym do Trybunału Konstytucyjnego wpłynął wniosek premiera o zbadanie sprawy kolizji norm prawa europejskiego z prawem polskim – w szczególności z konstytucją. Sprawa jest spóźniona przynajmniej o 12 lat, a obecne, koniunkturalne zachowania władzy nie przyniosą żadnych skutków na arenie międzynarodowej. Ale żeby to zrozumieć trzeba się cofnąć o kilkanaście lat.
Obrona polskiej suwerenności w Unii Europejskiej w zasadzie została pogrzebana przez ratyfikację przez parlament i prezydenta Lecha Kaczyńskiego tzw. traktatu lizbońskiego, który to proces został zakończony w 2009 roku. To traktat lizboński wprowadził możliwość ingerencji struktur europejskich w polskie prawodawstwo. To traktat lizboński wprowadził zasadę pierwszeństwa prawa unijnego nad krajowym (nawet jeśli wszyscy udają, że jest inaczej). Co prawda Trybunał Konstytucyjny w 2010 roku uznał że traktat jest zgodny z konstytucją, ale to konstytucja jest najwyższym prawem Rzeczypospolitej Polskiej. Ale od tego czasu była to fikcja: struktury unijne swoje, a władze polskie swoje. Do momentu gdy rządziła Platforma Obywatelska i potulnie realizowano dyrektywy z Brukseli – nie stanowiło to problemu. Gdy Prawo i Sprawiedliwość rozpoczęło zmianę ustroju państwa na swoją modłę, a co bardziej istotne – zmieniło geopolitycznego protektora z Berlina na Waszyngton – to broń dana do ręki Brukseli w 2007 i 2009 roku została włączona do akcji.
Także obecną ingerencję w sprawy ustrojowe państwa polskiego – skandaliczną bez względu na to czy uważamy działania rządu PiS za reformy czy pseudo-reformy – można było zatrzymać w Sejmie i Pałacu Prezydenckim w latach 2008-09. I wtedy Prawo i Sprawiedliwość zawiodło na całej linii, ignorując zastrzeżenia pochodzące zarówno ze swoich szeregów, jak i spoza nich, głosując za ratyfikacją traktatu i potem wspierając ratyfikującego go Lecha Kaczyńskiego.
Czy PiS przejrzał na oczy? Postawienie takiej hipotezy oznaczałoby głęboką naiwność tego, kto taką teorię by wysnuł. Postawa Mateusza Morawieckiego podczas negocjacji nad tzw. funduszem odbudowy, czy wcześniejsze wycofanie się z części zmian w Sądzie Najwyższym (w 2018 roku) pokazują, że ostatecznie partia rządząca ma zwyczaju wycofywać się pod naciskiem struktur unijnych czy też innych tworów ponadnarodowych. Prawdopodobnie jest to próba ugłaskania i/lub pacyfikacji Solidarnej Polski, która póki co wykazuje upartą postawę w kwestii braku zgody na ratyfikację wspomnianego już Funduszu Odbudowy. W niedawnym czasie dzięki postawie niesfornych koalicjantów większość rządowa przegrała kilka głosowań w parlamencie.
Czy jednak partia Zbigniewa Ziobry będzie nieugięta do końca? To dość wątpliwe. Ziobro i jego ludzie doskonale wiedzą, że próba zdecydowanego oporu może skończyć się wcześniejszymi wyborami, a to oznacza dla nich jedno: katastrofę, utratę wpływów i stanowisk, a także miejsc w Sejmie. Zresztą dotychczasowa postawa tej formacji daje podstawy do przypuszczania, że sprzeciwia się pewnym założeniom polityki rządu tylko wtedy gdy dostanie na to zgodę Jarosława Kaczyńskiego.
Oczywiście dla tzw. „twardego elektoratu” PiS jest to bardzo dobre propagandowe zagranie, które pozwala pokazać twardą, nieugiętą twarz wobec złej Unii, grożącej sankcjami finansowymi, tak samo zresztą jak w przypadku zamykania świątyń, gdy opozycja od Hołowni do lewicy chce kościoły zamykać, a „ludzkie pany” z rządu chcą tylko limitu 1 osoby na 20 metrów kwadratowych. Realnie ten wniosek nie ma żadnego znaczenia, gdyż prawdopodobnie tak samo jak w sprawie aborcji czy kadencji Adama Bodnara, wniosek ten może być przez wykonujący dyrektywy płynące z Nowogrodzkiej Trybunał Konstytucyjny trzymany bardzo długo pod suknem, a nawet orzeczenie wpisujące się w propagandową linię rządu może być różnie interpretowane lub po prostu nieopublikowane. Linia frontu walki o suwerenność Polski przebiega w tym momencie zupełnie gdzie indziej i obóz narodowy nie powinien dawać się wciągać w dyskusje i wojny „o pietruszkę” będące dywersją stworzoną przez strategów stronnictwa żydowsko-amerykańskiego.