Te trzy daty: 17, 18 i 20 marca 1921 roku są niepodzielne, gdyż dwie pierwsze miały przekonać Ślązaków, iż Polska jest państwem poważnym, stabilnym wewnętrznie i zewnętrznie i że warto na takie państwo oddać swój głos w trakcie aktu plebiscytowego w niedzielę 20 marca 1921 roku.
W czwartek w Warszawie polski Sejm przyjął konstytucję Polski Odrodzonej, w piątek w Rydze, stolicy Łotwy, delegaci Polski i dwie sowieckie delegacje – „reprezentujące” Rosję i Ukrainę podpisały pokój kończący wojnę, której nikt nigdy nie wypowiedział, co nie oznacza że w jej trakcie nie było kontaktów między stronami walczącymi.
Cofnijmy się o kilka miesięcy. Oto dzień 12 października – i nie chodzi tutaj bynajmniej o rocznicę dnia odkrycia wysp należących do kontynentu amerykańskiego – lecz o ponowne wkroczenie oddziałów polskich do Mińska Litewskiego. Jak rok wcześniej, we wrześniu 1919 roku, mieszkańcy miasta gorąco witają wkraczające oddziały polskie. Wolność wróciła do miasta, które przez stulecia było w granicach Rzeczypospolitej. Ale już następnego dnia polscy dowódcy otrzymują polecenie wycofania się z miasta. Wielu z nich nie wie, jak to przekazać tym, którzy dwukrotnie przeżyli jego wyzwolenie z rąk rosyjskich. Ale muszą to powiedzieć i wycofać się, są oficerami i sami decyzji politycznych podejmować nie mogą.
Do dzisiaj historycy są podzieleni co do zasadności oddania bolszewikom szerokiego pasa ziemi, pasa o powierzchni 100 tys. km2, biegnącego z północy na południe, pasa ojczystej ziemi bronionego w przeszłości przez liczne pokolenia obywateli Rzeczypospolitej.
W swoich zbiorach mam białoruską publikację z 1984 roku „Mińsk na starych pocztówkach (koniec XIX – początek XX stulecia)”, trochę rok wydania zbiega się z najsłynniejszym utworem Orwella, ale białoruska publikacja pokazuje, jak bardzo Mińsk w tym czasie przełomu wieków był polski. Wystarczy obejrzeć kolejne strony i kolejne reprodukcje starych widokówek, by zobaczyć, jak wiele z nich ma polskie opisy. A wśród nich także Dom Szlachecki, znany z tego, że to przed nim w drugiej połowie września 1919 roku doszło do spotkania delegacji społeczeństwa białoruskiego z Komendantem Józefem Piłsudskim. Przewodniczący delegacji, białoruski poeta o lewicowych przekonaniach, który za caratu kilka lat spędził na syberyjskim zesłaniu, wygłosił płomienne przemówienie powitalne w swojej mowie i w tej samej mowie zebrani usłyszeli przemówienie polskiego przywódcy.
Egoizm wielu polskich polityków w 1920 roku, chociaż po operacji warszawskiej, rozegraliśmy w końcu września także znakomicie przeprowadzoną operację niemeńską, doprowadził do tego, że poza polską granicą pozostało w bolszewickiej Rosji 1,5 mln osób o pełnej polskiej świadomości narodowej i miliony tych – chociaż nie należeli do etnicznych Polaków lub mieli rozmytą świadomość – dla których polskie panowanie było zdecydowanie milsze od bolszewickiego. Siedemdziesiąt lat od tamtych wydarzeń, około 1990 roku, Mikołaj Iwanow, badacz rosyjski z Białorusi, osiadły we Wrocławiu w Polsce, szacował liczbę Polaków mieszkających na wschód od granicy jałtańskiej aż po rosyjski Daleki Wschód na 9 mln osób o różnym stopniu zachowania polskiej świadomości narodowej. Niestety ci ludzie o bardzo pozytywnym stosunku dla Polski, dla wielu polskich polityków, w roku 1920 nie zasługiwali na to, by otrzymać polskie obywatelstwo.
Strona polska, na podstawie rozejmu z 12 października 1920 roku, zobowiązała się do rozbrojenia ochotniczych sojuszniczych oddziałów ukraińskich, co po pewnym czasie wykonano, aczkolwiek niejednokrotnie z wielkim bólem i z moralnym kacem.
Generał major Stanisław Bułak-Bałachowicz, dowodzący wieloetniczną bitną formacją białorusko-rosyjską (w której zdecydowanie dominowali Rosjanie) o nazwie Ochotnicza Sprzymierzona Armia, odmówił zaprzestania działań wojskowych. Armia ta z polecenia swojego dowódcy 5 listopada 1920 roku podjęła samodzielne działania na terenach oddanych w porozumieniu rozejmowym bolszewikom. W wyniku tych działań 10 listopada zajęto Mozyrz, w którym wkrótce generał ogłosił niepodległość Białorusi i powołał rząd Republiki Białoruskiej, ale wkrótce wobec silnego naporu oddziałów bolszewickich musiał wycofać się do Polski, przekraczając linię rozejmową 28 listopada 1920 roku. Ciekawym i ważnym zarazem epizodem jego bogatego i konsekwentnego w wyborach życia był udział w wojnie domowej w Hiszpanii po stronie oddziałów generała Francisco Franco a przeciwko tworzonej tam bolszewickiej Republice. Generał w okresie międzywojnia mieszkał w Warszawie, chodził w mundurze oficerskim, chociaż nie został przyjęty do polskiego wojska.
Wspomniane wcześniej ochotnicze oddziały ukraińskie, dowodzone od kwietnia 1920 roku przez Symona Petlurę, po rozbrojeniu stały się poważnym wyzwaniem dla władz polskich, albowiem wielu z ochotników nie zamierzało wracać na wschód, by tam oddać się pod władzę bolszewików. Formalnie należało ich jednak internować, co też zrobiono. Poważnym ośrodkiem ich pobytu stał się m.in. Kalisz. W tamtejszym ośrodku próbowano przystosować ich do życia w warunkach powojennych. Niektórzy zdecydowali się na wyjazd do Francji i tam najprawdopodobniej wstąpiło do Legii Cudzoziemskiej. Bardzo nielicznym dano możliwość służby zawodowej w wojsku polskim, w której niektórzy dotrwali aż do roku 1939, biorąc udział w wojnie z Niemcami. Większość z tych, którzy dobrowolnie pozostali w Polsce po traktacie ryskim nie miała takich szans, albowiem po roku 1920.ym w szybkim tempie – przynajmniej z dwu ważnych powodów – odsyłano do cywila tysiące polskich uczestników wojny.
Ośrodek utworzony w Kaliszu odegrał dużą rolę w społecznym przystosowaniu Ukraińców do życia w Polsce. W warunkach obozowych zapewniono im kształcenie zawodowe w niektórych przydatnych rzemiosłach, jak stolarstwo, ale wiele osób bardziej uzdolnionych przeszło warsztaty malowania obrazów olejnych i potem w okresie Drugiej Rzeczypospolitej jeździli oni po kraju, sprzedając pejzaże lub martwe natury na jarmarkach w różnych miejscowościach. Dwa takie olejne obrazy, całkiem dobrej jakości, zakupili moi rodzice na Wileńszczyźnie. Najwięcej kłopotów było z prostymi żołnierzami, często bez żadnego wykształcenia i bez zawodu, a zważywszy, że byli to samotni mężczyźni, to trudno było im znaleźć miejsce do zamieszkania. Część z nich imała się pracy dorywczej po wioskach, niektórzy nawet pożenili się z Polkami. Władze wojskowe starały się osiedlać ich po wioskach prawosławnych, m.in. na Podlasiu, czy też na Wołyniu. Warto też pamiętać, że w gronie kilku tysięcy Ukraińców z ochotniczych oddziałów Petlury, udało się odszukać osoby uzdolnione wokalnie i utworzyć chór, który przez kilka lat z dużym powodzeniem koncertował od czasu do czasu w różnych miastach Polski przy pełnych salach, wypełnionych w większości przez Polaków.
Odrębnym problemem po wojnie 1920 roku byli emigranci rosyjscy, dawni oficerowie jeszcze z armii carskiej, ale ci w większości dobrze wykształceni, potrafili łatwiej zintegrować się ze społeczeństwem polskim. Wielu z nich pożeniło się z Polkami. Dużym ośrodkiem ich osiedlenia stała się Łęczyca. Na Wileńszczyźnie, w miejscowości położonej nieopodal jeziora Narocz, moi rodzice zetknęli się i zaprzyjaźnili z Rosjaninem o nazwisku Krukowski, człowiekiem pełnym kultury i dobrze wykształconym, mającym kilka ukończonych fakultetów, byłym oficerem carskim, którego dziad dla kariery porzucił polskość i katolicyzm. W wyniku wcześniejszych działań wojennych stracił wszystkie dokumenty, a być może nawet sam je zniszczył w pewnym momencie dla własnego bezpieczeństwa. Nie zamierzając wracać do Rosji, udał się do archireja i powiedział mu, że chciałby zostać duchownym, na co wyrażono zgodę, chociaż archirej głową kręcił, widząc że ma już swoje lata i jedynie zapytał, dlaczego tak późno przyszło powołanie. Bywając u moich rodziców, łzy mu się sączyły, gdy słyszał utwory Fryderyka Chopina.
Kontrowersyjny w zapisach traktat pokojowy, pozornie obustronnie korzystny, w wielu kwestiach dawał Rosji bolszewickiej nader duże możliwości mieszania się przez całe lata w wewnętrzne sprawy Rzeczypospolitej, przy równoczesnym niedotrzymywaniu przez Rosję zobowiązań w odniesieniu do poszanowania praw Polaków mieszkających poza ryską granicą. Dzisiaj wielu bezrozumnie pyta, dlaczego ci Polacy nie przesiedlili się „do Polski”, skoro w traktacie przyjęto zasadę możliwości wyboru zamieszkania po wytyczeniu linii granicznej. Pokazuje to, jak bardzo ludzie nie rozumieją istoty związku z ziemią i swoją lokalną ojcowizną. I ten proces niezrozumienia wielkiego przywiązania do ziemi, miasteczka, czy też większego miasta, w obecnym kosmopolitycznym świecie, będzie raczej wzrastał, niż malał.
Dzisiaj nader wielu tego nie rozumie, ale należy postawić pytanie, czy w 1920 roku – gdy większość Polaków nadal związana była z ziemią uprawną w wymiarze ojcowizny i w wymiarze ekonomicznym – także tego nie rozumiano? W to należy wątpić, bo sto lat temu doskonale rozumiano, że polskość powiązana jest z umiłowaniem ziemi ojczystej, ziemi dającej poczucie sensu i będącej źródłem utrzymania. Tak też do tego podchodzili polscy mieszkańcy wiosek, zaścianków, miasteczek i miast. Co więcej, jeszcze do 1915 roku, tam na Kresach, nadal panowali Rosjanie a przecież Polacy przez pokolenia trwali przy swej mowie i wierze.
Mimo zawarcia pokoju, przez szereg kolejnych lat nadal trwały napady bolszewickich band na polskie miejscowości leżące w granicach Drugiej Rzeczypospolitej. By to zakończyć w 1924 roku zapadła decyzja utworzenia Korpusu Ochrony Pogranicza, oryginalnej polskiej formacji policyjno-wojskowej, która dość szybko osiągnęła liczebność 25 tysięcy funkcjonariuszy i przyczyniła się do skutecznej obrony długiej polsko-sowieckiej granicy. Placówki KOP realizowały szereg zadań. Chroniły pas graniczny pod względem wojskowo-politycznym (w szczególności chodziło o wyłapywanie szpiegów i dywersantów) oraz celno-skarbowym a także rozwijały poczucie państwowości i patriotyzmu zarówno w samych placówkach, jak też w miejscowościach nadgranicznych, dając przykład zaangażowania społecznego w terenie.
Traktatowa rezygnacja z pasa ziem kresowych od Mińska po Kamieniec Podolski ułatwiła bolszewikom rozliczne działania antypolskie, poczynając od prób bolszewizacji i kolektywizacji polskich osad i okolic szlacheckich (z klęską głodu w tle), poprzez ludobójczą operację polską w latach 1937-1938 (która ilościowo kilkakrotnie przewyższyła zbrodnię katyńską), aż po łatwiejszą do ataku na Polskę linię wyjściową w 1939 roku. W 1992 roku, w czasie małej, ale dobrze zorganizowanej wyprawy po Wschodniej Małopolsce, dotarliśmy do Żwańca, leżącego tuż za Zbruczem. Weszliśmy do tamtejszego niewielkiego kościoła. W środku pięć starszych kobiet. Dwie z nich zaraz powiedziały, że są Polkami. Jedna z nich przepraszała, że słabo mówią po polsku (chociaż tak nie było), bo tylko przez trzy lata chodziły do polskiej szkoły, ale potem szkołę zamknięto a w czasie operacji polskiej zostały wywiezione do Kazachstanu. Udało im się wrócić po wielu latach. Moi rodzice w latach 1938 i 1939 odwiedzali siostrę mojej matki, która była wówczas kierowniczką poczty w Krzywczu koło Barszczowa. Niedaleko biegła granica polsko-sowiecka, była więc okazja do pieszej wycieczki w jej kierunku. Zbrucz, rzeka graniczna wedle ryskiego traktatu, wyglądała odmiennie z obu stron. Zasieki po stronie sowieckiej i brak drutu kolczastego po stronie polskiej. I to co najbardziej zadziwiało i przerażało: w południe tylko na godzinę otwierano wrota, by okoliczni wieśniacy mogli w rzece napoić krowy. Bardziej na północ Zbrucz był znacznie węższy i kilka lat wcześniej bez większego trudu można było przedostawać się na drugą stronę. W latach trzydziestych, w okresie zaplanowanego przez Stalina głodu, wielu wieśniaków zarówno Polaków, ale zwłaszcza Rusinów, starało się pokonać rzekę, by zachować życie. Widma wychudzonych ludzi-szkieletów, szukających w Polsce ratunku od śmierci głodowej musiały być wstrząsem dla mieszkańców. Dla rządzących w Polsce te ucieczki na stronę polską były zaś wielce kłopotliwe, skoro dziesięć lat wcześniej tak wielu potomków mieszkańców Pierwszej Rzeczypospolitej w kontrowersyjnym traktacie pozostawiono poza granicami Odrodzonej Polski.
W przeddzień wybuchu wojny powszechnej w Mińsku mieszkało około 100 tys. ludzi, w Kamieńcu Podolskim około 50 tysięcy. Pod Mińskiem urodził się Stanisław Moniuszko, w Mińsku zapoczątkował swoją pracę muzyka, jako organista w kościele, nim ruszył do Wilna a później do Warszawy. Kilkanaście lat temu w czasie, zarządzonej przez Aleksandra Łukaszenkę, wymiany dowodów osobistych, okazało się że pod Mińskiem mieszka najstarsza kobieta na świecie. To był news, zjechali się dziennikarze, prezydent cieszył się, że to w jego kraju mieszka najstarsza kobieta na kuli ziemskiej, zaś staruszka powiedziała dziennikarzom mieszanym językiem: „Jestem Polką, my tutaj wszyscy jesteśmy katolikami”.
Sowiecka operacja polska, Kuropaty – ta krwawa rana w lesie, w miejscu leżącym kiedyś na północ od Mińska (w realiach 1920 roku), sowiecki najazd na Polskę i kilkadziesiąt lat zależności, to są wszystko wydarzenia, które nastąpiły już po ratyfikowaniu traktatu ryskiego sto lat temu.
Nie był szczęsny także finalny los ochotników rosyjskich i ukraińskich z 1920 roku, gdy ćwierć wieku później, w 1944 i 1945 roku NKWD przeszukiwało nasz kraj, by ukarać zdrajców, którzy walczyli u naszego boku przeciwko sowieckiej Rosji.
Czasu nie da się cofnąć, wydarzeń odwrócić, ale zawsze jest pora, by zastanowić się, czy na pewno wszystko zrobiliśmy „tak jak trzeba”.