20 stycznia w Parlamencie Europejskim miała miejsce debata poświęcona sytuacji w Polsce i rzekomego „zagrożenia demokracji” w naszym kraju. A wszystko w związku z wszczętą tydzień wcześniej tzw. procedurą kontroli praworządności.
Środowiska narodowe od czasu wejścia w życie traktatu lizbońskiego wskazywały na śmiertelne wręcz zagrożenie dla suwerenności Polski wynikające m.in. z wprowadzonej w tym traktacie zasady nadrzędności prawa unijnego nad krajowym. Przy okazji ostatnich zmian w funkcjonowaniu Trybunału Konstytucyjnego i rozpętanej przez opozycję – mimo wszystko dalej dość wpływową w Brukseli – ogólnej histerii związanej z rzekomym „obalaniem demokracji” przez rząd PiS, okazało się, że niebezpieczeństwem jest też zawarta w artykule 7 Traktatu o Unii Europejskiej „procedura ochrony praworządności.
Czytając wyżej wymieniony traktat okazuje się, że tak naprawdę… wszystko zależy od interpretacji. Bo trudno określić co jest naruszeniem zasad poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości. Nieco światła rzucają przepisy zawarte kilka zdań później, w których mowa o społeczeństwie opartym na pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn.
Te sformułowania co prawda brzmią cokolwiek niegroźnie…z tym wszakże zastrzeżeniem, że każdy, kto obserwuje polską i europejską scenę polityczną, zdążył się zorientować, że europejskie lewactwo bardzo zręcznie takowe przepisy potrafi naginać i dowolnie interpretować dla osiągnięcia swoich celów politycznych.
Unia Europejska jest bardzo zręcznym narzędziem zniewalania narodów Europy, bo przy zachowaniu całego kostiumu pseudodemokracji główni gracze na arenie europejskiej (czytaj: Niemcy) przejmują stopniowo kontrolę nad polityką państw członkowskich… a na te, które będą nieposłuszne zawsze znajdzie się bat: „nietolerancja” „nierówne traktowanie kobiet” czy „naruszanie zasad demokracji”. Warto zauważyć, że obok Polski pod podobnym ostrzałem są Węgry, z tym że nie jest to na tyle kluczowy kraj, aby wywoływać ogólnoeuropejskie zamieszanie, a i węgierska opozycja nie jest dość silna.
Abstrahując od działań władz unijnych – wynikających wprost z istoty UE, która stała się pasem transmisyjnym niemieckich interesów w Europie – to wprost skandaliczne jest zachowanie polityków opozycji, którzy półgębkiem wzywali Unię na pomoc w obronie „zagrożonej demokracji”.
Analogie, jakie zawarłem w tytule nasuwają się same. Co zrobią unijni decydenci i czy PO i Nowoczesna „demokracji będą bronić jak niepodległości” – czas pokaże….