Sporo zamieszania wywołały przypisywane początkowo Przemysławowi Czarnkowi, a jak się później okazało wypowiedziane przez jego doradcę Pawła Skrzydlewskiego, słowa o „wychowaniu do cnót niewieścich”. Wypowiedź powszechnie wyśmiano jako moralizatorską i staroświecką. Zarzuty te są zupełnie niesłuszne a ich powtarzanie na prawicy świadczy intelektualnej i ideowej słabości autorów takich krytyk.
Cnota oznacza coś dobrego. Jest przymiotem charakteru i elementem postawy należącym do etosu jakiejś grupy bądź kategorii społecznej, choć możemy wskazać też cnoty niemal uniwersalne, o czym jednak więcej niżej Większość krytyków słów ministerialnego doradcy rozumienie „cnoty” odnoszonej do kobiet sprowadza do czystości płciowej, która w naszej kulturze należy oczywiście do etosu kobiecego, choć bynajmniej się on do niej nie sprowadza i nawet w najbardziej moralizującej literaturze XIX-wiecznej „cnoty niewieście” pojmowano dużo szerzej niż tylko przez odniesienie do czystości płciowej. Również w myśli i dyskursie współczesnym znaczenie pojęcia „cnota” pozostaje w relacji, generalnie, do walorów moralnych i zachowania prospołecznego, by wspomnieć choćby dwie ważne, choć powstałe na zupełnie różnych polach, teksty: „Dziedzictwo cnoty: studium z teorii moralności” filozofa Alasdaira MacIntyre’a oraz „O pochodzeniu cnoty” socjobiologa Matta Ridley’a.
Wyśmiewanie odwoływania się do cnót jest więc tym samym co wyśmiewanie odwoływania się do moralności – coraz częściej, niestety, samo powołanie się na kategorię norm moralnych i moralności jest już odbierane jako „świętoszkowate”, „staroświeckie” i w jakiś sposób żenujące. To element rozleglejszego procesu moralnej atrofii, będącej następstwem liberalizmu. Liberalizm, dążąc do równouprawnienia dyskursów, z konieczności musi relatywizować ich wartość – równouprawnienie fałszu i chaosu z prawdą i porządkiem byłoby przecież bezzasadne. Liberałowie dokonują zatem relatywizacji wartości i rozchwiewają znaczenie zastanych kategorii – wskazują na negatywne aspekty społecznych instytucji i elementów społecznie konstruktywnych, zaś w odniesieniu do treści patologicznych i rozkładowych starają się „odkryć”ich pozytywne strony. Rodzina zatem staje się „patologiczna”, męskość „toksyczna”, kobieta cnotliwa jest „cnotką-niewydymką” itp. Kobieta rozwiązła staje się za to „kobietą wyzwoloną”, zboczeniec „kochającym inaczej”, a mężczyzna zniewieściały kojarzonym jeszcze kilka lat temu w kręgach liberalnych pozytywnie „metroseksualistą”.
Wyczuleni na nastroje społeczne w cywilizacji postmodernizującego się liberalizmu z łatwością zauważyć mogą, że wszystkie pojęcia i kategorie którym w tradycyjnej kulturze europejskiej nadawano wagę pozytywną, stają się dziś coraz bardziej „śmieszne” i „staroświeckie”. Rycerskość, cnotliwość, skromność, wierność, czystość płciowa stają się w dominującym dziś społecznie dyskursie coraz mocniej „trącącymi naftaliną” i przez to coraz bardziej śmiesznymi. „Dama”, „kawaler”, „niewiasta”, tak więc określenia tradycyjnie odzwierciedlające wartość osoby, nabierają dziś wydźwięku coraz bardziej ironicznego. Powodem do wyśmiewania i deprecjacji nie są za to określenia w sposób oczywisty zniekształcające rzeczywistość lub opisujące patologię: nikogo nie śmieszy mówienie o rzekomych kilkudziesięciu płciach i wybieraniu sobie spośród nich każdego dnia innej; nikogo nie śmieszy nazywanie relacji romantycznej lub małżeńskiej przejętym z języka biznesowego mianem „partnerstwa”; nikogo nie śmieszy nazywanie „singlami” pragnących hedonistycznego życia bez zobowiązań „niebieskich ptaków”; niedługo zaś zapewne śmieszne przestanie być piętnowanie słów „ojciec”, „matka”, a na końcu zapewne nawet „rodzic”, jako odzwierciedlających autorytarną hierarchię.
Te same wnioski co do kategorii cnoty odnieść należy do określenia „niewiasta”; prawdą jest, że zakorzenione jest ono w zamierającej tradycji kulturowej społeczeństwa feudalnego i arystokratycznego. Dlatego właśnie jednak kojarzyć się nam powinno z czymś nobilitującym, eleganckim, wzniosłym, szlachetnym. Z dziedzictwem świata arystokracji, w którym hierarchia społeczna odzwierciedlać miała hierarchię etyczną a nie hierarchię pieniądza jak w kapitalizmie. Z dziedzictwem świata sprzed zapanowania wulgarności będącej efektem demokratycznego równania w dół. Świata arystokracji, w którym jakość znaczyła więcej niż ilość, jak ma to miejsce w demokracji. To, że historycznie ukształtowana w Europie społeczna hierarchia, wraz z nią zaś tworzona na bazie tej stratyfikacji kultura wysoka, historycznie się załamały, nie oznacza że powinniśmy porzucić nasze dziedzictwo i zerwać więź kulturową z cywilizacją naszych przodków. Osobiście, sięgam do kanonów historycznej kultury, gdy tylko spodziewam się ze zostaną one zrozumiane – zwracając się niekiedy do bardziej kulturalnych kobiet i dziewcząt również mianem „panny”, „panienki”, „niewiasty” itp. Za śmieszne uważam nie te tradycyjne formy kulturowe, lecz poddawanie się w tej dziedzinie demokratycznemu dyktatowi egalitarnego prostactwa i wulgarności oraz liberalnemu dyktatowi relatywizmu i poprawności politycznej.
Właśnie jednak z punktu widzenia zachowania kultury europejskiej, doceniam wypowiedzi w jej duchu na szczeblu rządowym. Jeśli bowiem mówienia o „cnotach” i „niewiastach” wstydził się będzie minister i jego doradca, to wstydził się ich też będzie nauczyciel w szkole, kapłan w kościele, ojciec w rodzinie, a także każdy mężczyzna i wreszcie również sama dziewczyna. Jeśli zaś dziewczyna będzie się wstydziła bycia nazywaną „cnotliwą niewiastą”, to tym bardziej osuwać się będzie w relatywistyczne i permisywne bagno dzisiejszego postmodernizmu. Porządek zawsze buduje się od góry, żeby zatem istniały cnotliwe niewiasty, to mężczyźni muszą najpierw zacząć cenić je w ich niewieścich cnotach. A mężczyźni będą je takimi cenić, jeśli będą one takimi cenione w formowanym przez inteligencję i władzę polityczną panującym społecznie dyskursie.
Nie będący bynajmniej tradycjonalistą badacz archetypicznej męskości Robert Bly zauważył w swojej książce „Żelazny Jan: rzecz o mężczyznach”, że do odbudowy męskości potrzebne jest odnowienie patriarchalnej rodziny i figury ojca, do tego zaś z kolei potrzebne jest odnowienie figury króla – w tradycji indoeuropejskiej będącego w swojej domenie politycznej, jako ojciec sobie poddanych, najwyższym ucieleśnieniem ideału męskiego i patriarchalnego. Gdy zatem pośród inteligencji i na poziomie politycznym idee, pojęcia i kategorie tradycyjnej kultury europejskiej przestaną być uznawane za „śmieszne” i „przestarzałe”, to przestaną takie być również w świadomości „prostego ludu”, którego siatka mentalna i świadomość są wszak formowane przez te właśnie dwie grupy.
Tymczasem zajmijmy się wspomnianym wyżej zagadnieniem „cnót uniwersalnych”. Piotr Sztompka w swojej pracy „Socjologia: analiza społeczeństwa” wskazuje na dwa jedynie aktualne we wszystkich społeczeństwach kuli ziemskiej społeczne tabu: zakaz kazirodztwa i zakaz mordowania członków własnej grupy. Cała reszta norm moralnych przynależeć ma do społecznie relatywnych, będąc adaptacją do zróżnicowanych przestrzennie i zmiennych w czasie warunków życia ludzi. Zwróćmy jednak uwagę, że dwa wymienione społeczne tabu są funkcjonalnym następstwem wymogów stwarzanych przez naszą przynależność do jednego gatunku: służą zachowaniu naszej puli genetycznej, której zagrażałoby zarówno mordowanie krewniaków jak i rozmnażanie wsobne. Te grupy ludzkie i rody gdzie przez niesprzyjające warunki lub przez kulturowe dewiacje tabu tych nie w pełni się przestrzega, ulegają z czasem degeneracji i wreszcie zanikowi jak izolowane grupy osadnicze (np. wikingowie na Grenlandii) i niektóre rody arystokratyczne.
Pytając o uniwersalne cnoty, pytamy więc o postawy odpowiadające wymogom naszej biologii. Takim wymogiem w odniesieniu do kobiet jest rodzenie i wychowanie dzieci. Czy się to komuś podoba czy nie, jesteśmy „wehikułami” naszych genów. Rozmnażanie płciowe jest ewolucyjnym przystosowaniem służącym zwiększeniu szans na powielenie się naszych genów. Rozwinięta ludzka erotyka ma związać ze sobą rodziców do czasu odchowania dzieci wymagających w przypadku ludzi długoletniej i kosztownej opieki obojga rodziców. Jak wyjaśnia Jared Diamond w swojej książce „Dlaczego lubimy seks?”, u podłoża ludzkiej erotyki leży rozmnażanie i utrzymanie struktur społecznych służących odchowaniu potomstwa. To, co temu nie służy, jest z punktu widzenia naszej biologicznej konstytucji dewiacją. W tym kontekście, istnienie kobiet „uzasadnia” niejako fakt rodzenia przez nie dzieci i opieki nad nimi w pierwszych latach życia. Wyprowadzanymi z biologicznej konstytucji naszego gatunku uniwersalnymi cnotami kobiecymi będą więc płodność i opiekuńczość. Wszystkie inne cenione u kobiet cechy jak młodość, zdrowie i uroda, są warunkami lub uszczegółowieniem tych dwóch elementarnych.
Idąc tym tropem dalej, zadać możemy pytanie o warunki płodzenia i opieki nad dziećmi. Wymieniony wyżej Jared Diamond, w swojej innej książce „The World Until Yesterday: What Can We Learn from Ancient Societies” wskazuje na trzy typy organizacji społecznej: hordę, wodzostwo i państwo. Tę pierwszą ma cechować niewielka liczebność, bliskie pokrewieństwo członków oraz brak rozwiniętej struktury i organizacji. Bliskie równowagi więzi poziomych i pionowych są też wodzostwa. W grupach takich dziećmi opiekuje się cała społeczność lub cały klan, więzi rodzinne i małżeńskie niejako zaś „roztapiają” się w klanowych i szczepowych. Niewielka jest tam waga czystości płciowej, nie jest też najważniejsze kto jest biologicznym ojcem dziecka, gdyż i tak ono i matka cieszą się opieką i ochroną całej społeczności. Stąd też relatywny promiskuityzm seksualny panujący w hordach i plemionach o prostej strukturze wewnętrznej, co już od czasów Oświecenia próbowali przeciwko kulturze europejskiej angażować propagandowo najpierw pisarze-utopiści a potem liberałowie, nie rozumiejąc jednak socjologicznego i ewolucyjnego kontekstu dla tak uformowanej seksualności przywoływanych społeczeństw archaicznych.
Wraz z datującym się od rewolucji neolitycznej wzrostem sił wytwórczych niektórych społeczeństw, mogły one jednak zwiększyć swoją liczebność i pozwolić sobie na utrzymanie nieproduktywnych gospodarczo grup. Społeczeństwa te wewnętrznie różnicowały się i funkcjonalnie i hierarchicznie uwarstwiały. Wyłaniały się z nich rody i arystokracje dbające o zachowanie autonomii na tle reszty grupy i czystość krwi. Wzmocniła się instytucja rodziny, w której znaczenia nabrały więzi mężczyzn z kobietami oraz rodziców z dziećmi. Pojawiła się kwestia tego, czy dany mężczyzna łoży swoje zasoby na wychowanie swoich dzieci. Pojawiła się więc kwestia przedmałżeńskiego dziewictwa kobiet i ich wierności małżeńskiej. Dostrzec da się ją w każdej grupie genealogicznej dążącej do zachowania swojej tożsamości – pojawiały się takie wśród wszystkich etnosów, w różnych czasach i na wszystkich lądach: od Japonii, przez antyczny Rzym, po płaskowyże Boliwii i Meksyku.
Dla nas najistotniejsze jest jednak, że czystość płciowa kobiet zyskiwała znaczenie w elitarnych warstwach społeczeństw indoeuropejskich, wraz z naturalnym dla tych ludów narastaniem ich wewnętrznej złożoności, różnicowaniem się ich w kasty, arystokracje i rody. W pielęgnujących swą odrębność i tożsamość patriarchalnych rodach cywilizowanego świata monopol seksualny wobec własnych kobiet był kwestią honoru mężczyzny-patriarchy. Musiał mieć on wszak pewność, że łoży na własne dzieci, zaś powściągliwość seksualna kobiet wobec innych mężczyzn mu to gwarantowała. Dlatego w elitarnych warstwach społeczeństw indoeuropejskich czystość płciowa kobiet stała się bodaj najważniejszą cnotą tej płci, pozostałe zaś jak skromność w sposobie bycia, posłuszeństwo mężowi i opiekuńczość również związane były z imperatywem macierzyństwa. Nie relatywizuje tego faktu bynajmniej, że cnoty te mniej obecne były w warstwach ludowych, bo też sposób życia tych warstw nie odbiegł tak bardzo jak sposób życia elit od wspólnotowego sposobu życia hordy.
Lewactwo atakujące dziś tę zasadniczą cnotę kobiecą jaką jest czystość płciowa, atakuje więc istotną składową cywilizacji ludów indoeuropejskich rozumianej jako metoda życia zbiorowego ich historycznych warstw elitarnych. Atakuje też przy okazji pośrednio patriarchalną męskość, gdyż męski honor definiowany jest również przez monopol seksualny wobec zaliczanych do gospodarstwa domowego danego mężczyzny kobiet, czyli między innymi poprzez czystość płciową żony. Taki atak na etos podtrzymujący indoeuropejskie formacje rodowe i rodzinne możliwy stał się w warunkach budowy socjaldemokratycznego „państwa opiekuńczego” mającego niejako suplementować archaiczne hordy i rody w ich funkcjach opiekuńczych i wychowawczych wobec bękartów oraz zapewniać możliwość neutralizacji skutków aktu płciowego poprzez powszechną dostępność antykoncepcji i praktyki spędzania płodów. Historia krajów Zachodu ostatnich dziesięcioleci pokazuje jednak wyraźnie, że „państwo opiekuńcze” nie jest w stanie zapełnić luki po podlegających atrofii instytucjach społecznych i kulturowych – żłobek, przedszkole, szkoła ani kultura masowa nie zastąpią rodu i rodziców, a promiskuityzm seksualny nie jest w stanie suplementować więzi małżeńskich i rodzinnych: bezosobowa biurokracja i hedonistyczny utylitaryzm nie mogą zapełnić luki po „cieple” nasyconych emocjonalnie więzi osobowych.
Na koniec przywołajmy jeszcze jednego autora: w swojej głośnej przed antropologicznej książce „Naga małpa”zoolog Desmond Morris przytomnie zauważył, że tak się złożyło w historii, iż to społeczeństwa przyjmujące model patriarchalnej rodziny monogamicznej zdominowały świat. Model ten okazał się więc najbardziej historycznie adaptacyjny. Niezależne hordy przetrwały dziś jedynie w najodleglejszych częściach Amazonii i Nowej Gwinei, choć 40 tysięcy lat temu żyli tak wszyscy ludzie, zaś 11 tysięcy lat temu jeszcze ich znaczna większość. Przewaga Zachodu i rasy białej kruszyć się zaś zaczęła wraz z relatywizacją i kruszeniem modelu patriarchalnej rodziny monogamicznej oraz podważaniem „cnót niewieścich”… przez samych zachodnich mężczyzn, ulegających subwersywnym ideologiom liberalizmu, egalitaryzmu i relatywizmu. I niech ten wniosek stanie się asumptem dla naszej oceny wypowiedzi o „cnotach niewieścich”.