Od 2010 roku data 11 listopada dla środowisk narodowych oznacza tylko jedno: mobilizację na wyjazd do Warszawy, aby wziąć udział w corocznym marszu z okazji Święta Niepodległości. Do 2014 roku marsz urósł z kilku tysięcy do niemal stu tysięcy uczestników i to pomimo prowokowanych przez siły porządkowe zamieszek. Po 2015 roku marsz nadal rósł, a do tego było już spokojnie. Kolejne lata przyniosły też problem odniesienia się do nowej władzy po przejęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość, a także częściowo udaną próbę przejęcia marszu w 2018 roku. Czy Marsz Niepodległości jest nadal wartością samą w sobie, czy też stał się marszem donikąd?
Należy te rozważania zacząć od zdefiniowania celu, jaki przyświecał organizatorom Marszu Niepodległości od 2010 roku. Można je określić następująco: po pierwsze – wyprowadzenie środowisk narodowych z narożnika, w jakim narodowcy znajdowali się po upadku Ligi Polskich Rodzin w 2007 roku. Po drugie – uczczenie Święta Niepodległości: oficjalne obchody zazwyczaj były nieatrakcyjne dla większości Polaków. Po trzecie – sprzeciw wobec obecnego systemu politycznego, zdominowanego przez PO i PiS – partie prounijne, proatlantyckie i postsolidarnościowe. To właśnie na Marszu Niepodległości w 2012 roku ogłoszono powstanie „Ruchu Narodowego” – wtedy jeszcze ruchu społecznego, przekształconego potem w partię polityczną.
Po 2015 roku, kiedy dzięki emocjom rozbudzonym również przez Marsz Niepodległości, co podsycały tęż zasilane przez młodych ludzi środowiska szeroko rozumianego antysystemu, sytuacja polityczna, a zatem należało zdefiniować cele na nowo. Niestety nie zrobiono tego. W 2015 czy 2016 roku wielu miało jeszcze złudzenia co do rządów partii Jarosława Kaczyńskiego – dalsze lata to kolejne upokorzenia ze strony Unii Europejskiej czy międzynarodowego żydostwa. Jednak w umysłach organizatorów wartość „ogólnopatriotycznego” marszu, a być może i podświadoma obawa przed spadkiem frekwencji na manifestacji spowodowała przekształcenie manifestacji protestu w biało-czerwony piknik. Zapraszanie na marsz Andrzeja Dudy przyniosło owoc w postaci przejęcia Marszu w 2018 roku przez władze (przy współudziale prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz) i zorganizowanie „marszu biało-czerwonego”. Co prawda poza kolumną rządową marsz wyglądał tak jak co roku, ale wyłom został dokonany.
Trzeba też zauważyć, że przejęcie sterów przez Obóz Narodowo-Radykalny w Stowarzyszeniu Marsz Niepodległości (co dokonało się ostatecznie w 2016 roku) zakończyło się… eksmisją tej organizacji ze stowarzyszenia przez grupę jego obecnego prezesa, Roberta Bąkiewicza, który zaczął budować swoje zaplecze (w postaci wpierw ONR-ABC, potem Rot Niepodległości, a potem tzw. „Straży Narodowej”). Bąkiewicz umiejętnie ułożył karty wewnątrz stowarzyszenia i ograł nie tylko dawnych kolegów z ONR, ale też przedstawicieli Młodzieży Wszechpolskiej i Ruchu Narodowego, którzy nolens volens poparli w 2020 roku jego reelekcję. W trakcie kampanii prezydenckiej przed wyborami prezydenckimi środowisko Bąkiewicza zachowywało względną neutralność, a przed II turą zaczęło intensywnie nawoływać do głosowania na Andrzeja Dudę, jako „wybór cywilizacyjny” – wykorzystując do tego również wyrosłe przy stowarzyszeniu Media Narodowe. „W podzięce” podległa tej samej opcji politycznej policja (czyżby również „cywilizacyjnie” po raz pierwszy od 2014 roku sprowokowała zamieszki na manifestacji (nielegalnej – ze względu na „cywilizacyjną” walkę z mniemaną pandemią). Dla porównania – kilka tygodni wcześniej policjanci podczas również nielegalnych protestów feminazistek po wyroku Trybunału Konstytucyjnego najczęściej dłubali palcem w nosie, a atakowanych kościołów musieli bronić patrioci, kibice czy narodowcy – a na lidera „obrony kościołów” rządowa propaganda kreowała… Roberta Bąkiewicza i jego Straż Narodową.
Spolegliwość wobec obozu władzy się opłaciła; na organizacje skupione wokół Marszu Niepodległości spłynął deszcz kilku milionów złotych w postaci rządowych dotacji, rozdysponowywanych głównie przez Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej. Trudno nie powiązać tego z kolejnymi zachowaniami tego środowiska: atakami niektórych działaczy czy publicystów na polityków Konfederacji czy wpisywaniem się tegorocznego Marszu Niepodległości w walkę totalnej opozycji z obozem rządowym w materii naszej obecności w Unii Europejskiej. Szczytem wszystkiego była deklaracja Roberta Bąkiewicza na antenie TVP Info, że Marsz Niepodległości 2021 będzie manifestacją „poparcia dla polskiego rządu”.
Taka sytuacja jest korzystna dla obu stron: Prawo i Sprawiedliwość bierze w opiekę manifestację „narodowców” i medialnie wtłacza całe środowisko w swoją orbitę wpływów. Totalna opozycja może zająć się mitycznym „faszyzmem”, Rafał Trzaskowski może zakazywać manifestacji, co wzmacnia klincz PO-PiS. Przy okazji głównym tematem debaty publicznej nie jest drożyzna, ubożenie Polaków, tragiczna sytuacja gospodarcza, ale to, czy manifestacja 11 listopada będzie legalna czy też nie. Win-win! A jedyna siła spoza tego systemu, czyli Konfederacja jest w klinczu – naturalnie powinni bronić Marszu Niepodległości (jeśli tego nie zrobią ich zaplecze uzna ich za renegatów), ale jednocześnie nieświadomie wchodzą w pewnego rodzaju „zjednoczony front” z Prawem i Sprawiedliwością. Arcydzieło polityczne! Zaprawdę, Jarosław Kaczyński umie grać w te szachy 5D…
Podsumowując: brak określenia nowego wroga, jakim dla obozu narodowego stał się najpóźniej w 2017 roku PiS, spowodował naturalne obłaskawienie emocji narodowo-patriotycznych jakich emanacją był Marsz Niepodległości przez partię rządzącą. Nie zmienią tego jakiekolwiek radykalne akcenty, które będą siłą rzeczy marginalne w tak dużej manifestacji. Gdy piszę ten tekst, jeszcze nieznany jest prawny status Marszu AD 2021 – jednak zapasy wokół tej kwestii to kolejny element walki Platformy z PiSem, gdzie do tego Bąkiewicz i jego akolici manipulują faktami prawnymi, które spowodowały uchylenie statusu zgromadzenia cyklicznego dla marszu narodowców. Marsz Niepodległości przestał być wydarzeniem nacjonalistycznym w sensie politycznym, stał się „biało-czerwonym piknikiem” pod nieoficjalnym patronatem opcji prorządowej. Środowiska narodowe muszą wypracować nową formułę swojego zachowania względem 11 listopada. Niestety, przywiązanie do formy, która stała się celem, zamiast pozostać środkiem do osiągnięcia celu powoduje, że chyba tylko otwieranie marszu przez Jarosława Kaczyńskiego i modlitwa ekumeniczna prowadzona przez rabina Schudricha mogłyby wywołać ozdrowieńczy wstrząs. Ja w każdym razie na prorządowe manifestacje nie chadzam…
Skoro jedna osoba mogła ograć ONR, MW i Ruch Narodowy, i inne chrobre szlaki to z całym szacunkiem do tych organizacji ale chyba chłopaczki muszą spakować zabawki i iść w inną piaskownicę budować Wielką Polskę, może liście grabić – tyle ich dziś wszędzie…
Kolega (nie mój bynajmniej) Klimczak zachorował na chorobę pod tytułem „Bąkiewicz” i tak mu życie upływa na tej przypadłości, czy warto w tym tkwić… ?