Powtarzanie dzisiaj w środowisku „Myśli Polskiej” i jej Czytelników, że Prawo i Sprawiedliwość jest współczesnym odbiciem sanacji jest niewątpliwie truizmem. Niemniej, w moim przekonaniu, istnieje głębokie uzasadnienie dla takiego powtarzania, gdyż niektórzy wciąż mylą niby-patriotyczną frazeologię PiS z programem narodowym.
Etatyzm i omnipotencję państwa z programem upowszechnienia własności i uczynienia z Polaków narodu przedsiębiorców, a utrwalanie biedy poprzez rozdawnictwo pieniędzy, z uzasadnioną pomocą dla niezdolnych do pracy, i gotowi popierać neosanację wbrew tradycji własnego ruchu, przynajmniej sensu stricto, bo wolni strzelcy, błądzący, naiwni, lub ludzie z widokami na „coś”, zdarzali się i zdarzać będą zawsze.
Obecne czasy to deja vu okresu 1926-39 oczywiście z inaczej rozłożonymi akcentami. Kaczyński nie jest i nie będzie Piłsudskim, zarówno na poziomie czysto fizycznym, jak i charakterologicznym, ale dzieli z Piłsudskim wszechwładzę w państwie bez posiadania formalnie wysokiej funkcji, zaś jego zwolennicy są mu równie bezgranicznie oddani, jak piłsudczycy Ziukowi. Różnica jest zasadnicza – Piłsudski musiał dokonać zamachu stanu, zamachu na konstytucję, na ustrój państwa i na rząd ludowo-narodowy z pomocą lewicy socjalistycznej a nawet komunistycznej, zaś 13 lat rządów sanacji upłynęło na ciągłej walce z silną opozycją, w tym szczególnie opozycją obozu narodowego.
Dzisiaj PiS otrzymał pełnię władzy nad Polską zdobywając kilkanaście procent głosów Polaków uprawnionych do głosowania. I trzeba to wyraźnie powiedzieć – jest to czynnik sprawiający, obok rażącej słabości opozycji, czy nawet w ogóle braku sensownej opozycji i nieobecności na scenie politycznej poważnej emanacji ruchu narodowego – że obecną sytuację w stosunku do przedwojennej należy ocenić jako gorszą. Ale jest wiele innych podobieństw. PiS przejmował władzę także pod hasłami naprawy państwa i podobnie jak sanacja zabrał się do tego skrajnie nieudolnie, rozumiejąc naprawę jako wprowadzenie swoich ludzi w miejsce znienawidzonych poprzedników. Głównym rysem wspólnym jest przekonanie o misji, o wyjątkowości i jedynej słuszności drogi wybranej przez PiS, czemu towarzyszy ledwie tolerowanie innych uczestników sceny politycznej, w gruncie rzeczy uważanych za obywateli gorszej kategorii, a często za zdrajców.
Zmiana ustroju państwa to zadanie, które można zrealizować tylko w najszerszym porozumieniu z siłami parlamentarnymi i pozaparlamentarnymi, w innym wypadku pozostanie to tylko próbą bezwzględnego narzucenia swojej woli wszystkim innym z zarezerwowanym arsenałem epitetów dla niezgadzających się z taką wizją państwa i reform. Niestety, państwo to konglomerat różnych sił i środowisk o rozmaitych, często wykluczających się i pozostających ze sobą w starciu poglądach. Ale konstytucja musi być w takich warunkach kompromisem, stanowiąc fundament ustroju państwa, do którego wszyscy odwołują się jako do ostatecznej instancji, pomimo zdawania sobie sprawy z jej niedoskonałości, wpisanych organicznie w jej istotę.
Bez przejścia testu Kalego, nie naprawi się ani konstytucji, ani państwa. A PiS testu Kalego w sposób oczywisty nie przechodzi i przejść nie może. W obecnej sytuacji test ten, to pytanie, co powiedziałby PiS i jego zwolennicy na podobnie ordynarne zmiany dokonywane w ustroju państwa, dajmy na to, przez PO, czy SLD? Nie muszę dowodzić, że reakcja PiS byłaby histeryczna z całym wachlarzem środków spiętych „hańbą” i „zdradą”. Co by powiedzieli zwolennicy PiS i jej działań na kilka ustaw demontujących znaczenie ustrojowe Trybunału Konstytucyjnego, co by powiedzieli na zmienianie konstytucji ustawami zwykłymi, co by powiedzieli na niszczenie trójpodziału władzy poprzez podporządkowywanie KRS i SN stricte politycznemu ministrowi sprawiedliwości?
Jest zatem rzeczą oczywistą, że testu Kalego PiS nie przechodzi. Tłumaczenie bowiem, że nam wolno, bo my mamy misję, bo my jesteśmy prawdziwymi patriotami itd. nie jest niczym innym, jak właśnie zachowaniem Kalego. Kto tylko swoją ideę uważa za słuszną popełnia nie tylko błąd w momencie dokonywania zmian, ale i daje sygnał na przyszłość, przygotowując przyszłym rządzącym carte blanche na podobne działania w przyszłości.
Polska świadomość i kultura polityczna stoją na bardzo niskim poziomie. Utyskiwał na to Dmowski i inni narodowi demokraci już sto lat temu. Ale wtedy naród dopiero rodził się do swego nowoczesnego wymiaru i do nowoczesnej tożsamości. A dzisiaj, po z górą stu latach? Brak jest nam myślenia wspólnotowego na poziomie państwa, brak politycznej tolerancji dla innych sił politycznych, brak chęci i umiejętności współpracy z inaczej myślącymi. Dla dobra kraju, a nie tylko samej kultury politycznej, reformy państwa, także reformy konstytucji, należało robić w szerokiej konsultacji ze światem polityki, środowiskiem praktyków i teoretyków prawa, wreszcie propagując zmiany w formie równie szerokich konsultacji społecznych. Bez wykluczania, bez epitetów, bez ostracyzmu. PiS jest do tego organicznie niezdolny. Jego rys mesjanistyczny wymaga czego innego, przede wszystkim, posiadania śmiertelnego wroga zewnętrznego i wewnętrznego. A jak wiadomo, ze zdrajcami i śmiertelnymi wrogami się nie rozmawia.
PiS i osobiście Jarosław Kaczyński wydarzeniami ostatnich dni w sejmie stracili bardzo wiele. Kaczyński pokazał twarz człowieka ogarniętego obsesją po śmierci brata, obsesją, która narzuca się już w każdym momencie i w każdym temacie. Wyzywanie opozycji od morderców brata w czasie debaty o jakby nie było Sądzie Najwyższym, pokazuje, że z kondycją emocjonalną Kaczyńskiego nie jest najlepiej. Trudno było oglądać skandaliczne angażowanie prawie dwóch tysięcy policjantów tylko po to, żeby po raz osiemdziesiąty któryś Kaczyński mógł powiedzieć ten sam zestaw banałów nt. katastrofy smoleńskiej i rychłego rozwiązania jej niesłychanych tajemnic, ale dopiero widok porażonego nienawiścią prezesa PiS na mównicy sejmowej krzyczącego „kanalie”, „zamknijcie mordy”, był naprawdę przerażający.
Ten człowiek jest przecież de facto jedynym rzeczywistym władcą Polski! Wyrzuty sumienia jakie ma w związku z katastrofą smoleńską, niewątpliwa świadomość, że w imię konieczności udowodnienia wyższości nad przeciwnikami, a więc i politycznych gierek z Tuskiem (dwa wyjazdy i dwie delegacje do Katynia), i wysoce prawdopodobnym namawianiem brata do wylądowania w Smoleńsku, doprowadził pośrednio do tej strasznej tragedii, dały efekt – przy poklasku klakierów – w postaci wprost proporcjonalnego do wyrzutów ładunku nienawiści, uzewnętrznianego coraz częściej.
Tu także widzimy podobieństwo, choć o innej przyczynie, do Piłsudskiego. Ziuk po prostu nie mógł powstrzymać się od plugawego języka (przepraszam za te słowa, ale „zafajdane kalesony” i „rozdziwaczona pinda”, używane w wywiadach, wystąpieniach publicznych i rozkazach, nie należały do rzadkości i trzeba o nich wiedzieć, i o nich przypominać), Kaczyński miota obelgi z nienawiści, która go zżera.
To wszystko jest bardzo złym prognostykiem na przyszłość.
Kto nie rozumie etyki obiektywnej, a nadto ma nieograniczoną władzę od tych kilkunastu procent suwerena, traci wszelakie hamulce. Przypominam, że przed nami jeszcze napady na dziennikarzy i polityków, przed nami jeszcze cenzura, Brześć, Bereza i nowa konstytucja przyjęta z urąganiem przepisów prawa. PiS w takiej czy innej formie dostosowanej do współczesności może pójść i którąś z tych dróg. Ale posługując się analogiami historycznymi możemy także PiS ostrzec – haniebnym symbolicznym końcem sanacji była szosa zaleszczycka…
Nie biorę udziału w demonstracjach – jak to powiedział słusznie Leszek Miller – „grup rekonstrukcyjnych Unii Wolności”, ale merytorycznie podzielam wiele głosów protestu i uwag kierowanych do obecnej władzy. W imię przekonania o konieczności istnienia obiektywnego punktu odniesienia w postaci konstytucji. Czy nam się to podoba czy nie – jest to konstytucja z 1997 r. Sam głosowałem przeciwko tej konstytucji, ale większość ją przyjęła i zgodnie z literą prawa stała się ona fundamentem obecnego ustroju. Nie jest ona komunistyczna, ani nie jest jakąś tam książeczką, którą można pomachać. Takie traktowanie obecnej konstytucji jest ponownie zachętą do pogardy dla jakiejkolwiek innej przyszłej konstytucji przez przyszłych rządzących również przekonanych o swojej wyjątkowości.
Nie jestem w tym odosobniony, także historycznie. Stronnictwo Narodowe glosami takich ludzi jak Wojciech Trąmpczyński, Bohdan Winiarski, Wacław Komarnicki, Marian Seyda, Stanisław Rymar, Roman Rybarski, Stanisław Głąbiński, na forach sejmu i senatu II RP walczyło z bezprawiem sanacji, z jej pogardą dla praworządności, z jej wynaturzeniami, z Brześciem i Berezą. Czynili to wcale nie gloryfikując systemu konstytucji marcowej i mając program naprawy tamtego ustroju, który jednak nie niszczył fundamentów państwa i nie gwałcił podstaw praworządności. Także ja dzisiaj nie jestem osobiście entuzjastą ani konstytucji z 1997 r., ani tym bardziej praktyki funkcjonowania polskiego sądownictwa, ale uważam trójpodział władzy za osiągnięcie cywilizacyjne Zachodu i nie mam zamiaru popierać tych, którzy w imię swojego wybraństwa i obsesji zamierzają to osiągnięcie zniszczyć.
Czy jest jakaś jaskółka nadziei w tej sytuacji?
Paradoksalnie jaskółką tą może być prezydent RP, Andrzej Duda. Anonimowy kandydat na prezydenta i prezydent będący do tej pory posłusznym wykonawcą woli Kaczyńskiego oraz człowiek zajmujący się niepotrzebną walką z PRL, a do tego bezkrytycznie popierający Ukrainę, ze względu na swoje prerogatywy konstytucyjne stanął obecnie wobec szansy zaistnienia na scenie historii i zapisania się jeśli nie złotymi, to chociaż pozytywnymi zgłoskami na jej stronicach. To także osobiście szansa dla Andrzeja Dudy na zbudowanie własnego ośrodka politycznego, którego – bez wywrócenia do cna obecnej konstytucji – reszta PiS z prezesem na czele, nie będzie w stanie ruszyć.
I choć nie popierałem do tej pory ideologicznych i politycznych działań prezydenta RP, stwierdzam fakt możliwości jakie daje zbieg okoliczności i wyrażam nadzieję, że Andrzej Duda podniesie rękawicę i udźwignie jej ciężar. W innym przypadku czeka nas ustrój autorytarny o cechach monopartyjności. Oczywiście do czasu. Potem bowiem nadejdzie inna władza i nastąpi reakcja, która zniszczy także te nieliczne dobre aspekty władzy obecnej. Tego nas uczy historia.