W związku z nastaniem po 2014 r. „nowej zimnej wojny” (Edward Lucas) i będącej tego pochodną eskalacją napięcia w stosunkach polsko-rosyjskich i polsko-białoruskich, nastąpiła w naszej publicystyce inflacja pojęcia „wojna”. Od lat już epatuje się nas nieustannie mętnym terminem „wojny hybrydowej”, którego znaczenie rozciągnięto szczególnie ostatnio tak bardzo, że jego treść skurczyła się niemal do zera. W ostatnich miesiącach ukazała się również, będąca serią wywiadów Piotra Zychowicza z Jackiem Bartosiakiem, książka zatytułowana ni mniej ni więcej jak „Nadchodzi III wojna światowa”.
Przepytywany przez Zychowicza Bartosiak stwierdza w niej zresztą kilkukrotnie że III wojna światowa „już wybuchła”oraz że „już trwa”między Chinami i USA, Rosja zaś „Już (do niej) przystąpiła – na razie po stronie Chin”. Chwilę później stwierdza co prawda, że obecna rywalizacja jankesko-chińska zamieni się w „gorącą, prawdziwą wojnę” „do roku 2030”, że więc „W ciągu niecałej dekady możemy mieć kolejną wojnę”.
Nie będę w tym miejscu porywać się na prognozowanie, czy rywalizacja Chin z USA rzeczywiście grozi eskalacją do postaci konfliktu zbrojnego – być może przyjdzie na takie rozważania czas w innym miejscu. Chciałbym natomiast zwrócić uwagę na (celowo) wprowadzany przez popularnych obecnie w naszym kraju publicystów geopolitycznego i historycznego zamęt pojęciowy w odniesieniu do zjawiska wojny. Zabieg ten wyraźnie wpisuje się w rozleglejszą tendencję eskalacji napięcia w stosunkach z Rosją poprzez zacieranie granicy pomiędzy rywalizacją geopolityczną a wojną i przedstawianie zabiegów z zakresu tej pierwszej jako elementów tej drugiej.
Mając na uwadze szczególnie instytucjonalne i środowiskowe uwikłania Bartosiaka, nie można moim zdaniem wykluczyć tu celowego zabiegu psychopolitycznego, mającego wzmagać w polskim społeczeństwie histerię wojenną, podobnie jak nakręcana jest ona w innych społeczeństwach Zachodu, by zwiększyć psychologiczną presję na Moskwę i skonsolidować zachodnie społeczeństwa wokół agresywnych wobec Rosji działań ich rządów.
Być może prostszym wytłumaczeniem jest jednak zwykłe poszukiwanie sensacji przez Zychowicza, którego popularność po ukazaniu się serii głośnych książek historyczno-publicystycznych wydaje się ostatnio maleć. W tym drugim przypadku mielibyśmy do czynienia z ilustracją tezy o intelektualnie degradującym i politycznie dezorganizującym wpływie systemu demoliberalno-kapitalistycznego, premiującego autorów takich właśnie działań marketingowych.
Wróćmy jednak do samej kategorii „wojny”. Według klasycznej definicji Carla von Clausewitza (1780-1831) „Wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami”. Oznacza to, że wojna jest czynem politycznym, dalszym ciągiem stosunków politycznych, co oznacza „zawieranie się”kategorii wojny w kategorii polityki, tak więc przewagę polityki nad wojną, tak więc zwierzchnictwo czynnika politycznego nad czynnikiem wojskowym w państwie.
Niemiecki prawnik Carl Schmitt (1888-1985) uznawał za wojnę „konflikt między jednostkami zorganizowanymi politycznie, prowadzony za pomocą uzbrojenia”.Polski polemolog Michał Huzarski definiuje zaś wojnę jako „konflikt między państwami lub innymi społecznościami zintegrowanymi politycznie (…),w którym zaangażowane są wszystkie dostępne, niezbędne do osiągnięcia celu, środki o charakterze militarnym i pozamilitarnym”.
Celem wojny, według von Clausewitza, jest „zniszczenie sił zbrojnych przeciwnika”, pod czym autor ten rozumie militarne obezwładnienie przeciwnika, doprowadzenie go do stanu, gdy nie będzie on zdolny do dalszej walki. „Zniszczenie sił zbrojnych” nie oznacza więc tu ich fizycznej likwidacji jako celu wojny (wojny na wyniszczenie), lecz odebranie im zdolności operacyjnej. Pruski teoretyk von Clausewitz spotyka się tu ze starożytnym chińskim strategiem Sun Tzu (544 pne-496 pne) za najbardziej zaawansowany rodzaj wojny uznającym wojnę manewrową, a za najlepszą wojnę taką, którą wygrywa się, nawet jej nie rozpoczynając.
Strategiczne obezwładnienie przeciwnika ma, jak zauważa w swojej pracy „Wola polityczna” (2008) Tomasz Żyro, służyć sparaliżowaniu jego działania politycznego – uniemożliwienia mu realizacji swej woli politycznej. Wracamy tu do definicji wojny jako aktu politycznego, jako aktu przemocy mającego zmusić przeciwnika do spełnienia naszej woli politycznej.
Drugi człon Clasewitzowskiej definicji wojny kieruje naszą uwagę na specyfikę środków wyróżniającą wojnę spośród innych kategorii konfliktów. Jak stwierdza w swojej pracy „Rozważania o sztuce wojennej” (1973) Franciszek Skibiński, specyficzne dla wojny jest użycie zorganizowanych sił zbrojnych. Koniecznym warunkiem wojny jest więc występowanie walki zbrojnej. Musi być to przy tym walka krwawa, wojna jest bowiem zastosowaniem przemocy zbrojnej dla osiągnięcia celów politycznych.
Składowymi definicji wojny są zatem antagonistyczne działania przeciwników mające na celu narzucenie swej woli politycznej (polityka) realizowane przy pomocy specyficznych środków (siły zbrojne). Wojna pojawia się na gruncie sprzecznych interesów stron i zderzenia ich woli politycznych w formie krwawych działań zbrojnych mających na celu obezwładnienie przeciwnika. Do zaistnienia wojny konieczne jest wystąpienie wszystkich tych trzech składowych (zderzenie woli politycznych, krwawe starcia sił zbrojnych, przemoc w celu obezwładnienia przeciwnika) – gdy występują one oddzielnie, nie możemy mówić o wojnie.
Polemologii znane są konflikty zbrojne i walki zbrojne, czyli przypadki przypadki przemocy zbrojnej nie będącej wojną, jak przewroty i bunty wojskowe, przygraniczne konflikty zbrojne, czy incydenty zbrojne w rodzaju naruszenia przestrzeni powietrznej danego państwa lub ostrzelania jego patroli granicznych (do tego ostatniego współcześnie dochodzi nagminnie choćby w relacjach chińsko-indyjskich, choć państwa te nie znajdują się bynajmniej w stanie wojny). Do kategorii wojny polemologia nie zalicza również nie napotykających oporu interwencji zbrojnych w postaci wkroczenia do danego kraju sił zbrojnych obcego państwa, nawet jeśli towarzyszą jej pojedyncze incydenty zbrojne (np. wkroczenie wojsk niemieckich do Austrii w 1938 r., wkroczenie wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji w 1968 r.).
Znamy również nie będące wojną użycie sił zbrojnych w stosunkach międzypaństwowych – zarówno w celach stricte humanitarnych (np. misje UNISOM w Somalii) i wartowniczych (np. misja UNDOF na Wzgórzach Golan), jak i w formie demonstracji siły (koncentracji wojsk w newralgicznych strategicznie punktach, manewrów i ćwiczeń wojskowych, demonstracyjnego przeprowadzania prób nowych rodzajów uzbrojenia, parad i defilad podczas których demonstrowane są uzbrojenie i siła armii).
Nie są również wojną przypadki, nazywanego przez Stanisława Kozieja „przemocą niezbrojną”, narzucania swej woli politycznej bez angażowania czynnika militarnego i bez udziału przemocy zbrojnej. W swojej „Teorii sztuki wojennej” (2011) Koziej łączy rosnącą rolę przemocy niezbrojnej ze wzrostem systemowych współzależności gospodarczych, infrastrukturalnych i komunikacyjnych pomiędzy państwami.
Na wzrost takich współzależności i ich wpływ na jakościową proliferację konfliktów międzynarodowych, w następstwie rewolucji przemysłowej (drugiej fali przemian cywilizacyjnych) a następnie rewolucji komunikacyjnej (trzeciej fali przemian cywilizacyjnych), wskazywał w swojej pracy „Trzecia fala” (1980) Alvin Toffler (1928-2016). Niemiecki psycholog społeczny Harald Welzer w swej pracy „Wojny klimatyczne”(2010) dodaje do Tofflerowskiego „zestawu” czynników konfliktogennych przyszły czynnik skutków narastającego ocieplenia się klimatu Ziemi.
Dochodzimy zatem do fundamentalnego dla polemologii rozróżnienia pomiędzy wojną a pokojem. Wzajemny stosunek wojny i pokoju jest stosunkiem wykluczającym się. Innymi słowy, wojna jest przeciwieństwem pokoju rozumianego jako polityczna kooperacja pozytywna, tak więc powstrzymywanie się od użycia wobec siebie siły i utrzymywanie pozytywnych relacji politycznych, gospodarczych, ideologicznych, budujących warunki umożliwiające egzystencję, bezpieczeństwo i rozwój będącym ich stronami wspólnotom politycznym.
Wyraźne rozróżnienie wojny od pokoju dokonuje się na przecięciu osi celu politycznego i sposobu jego osiągania. Wojna jest stanem stosunków politycznych (zderzania się działań politycznych stron) w którym cele stron mają charakter konfrontacyjny i strony dążą do ich osiągnięcia środkami zbrojnymi (wspieranymi przez środki niezbrojne). Jak piszą Wojciech Góralczyk i Stefan Sawicki, „Wojna w sensie prawnym oznacza zerwanie między państwami stosunków pokojowych i przejście do stosunków wojennych, które charakteryzują się walką zbrojną i aktami wrogimi skierowanymi przeciwko drugiemu państwu”. Z kolei pokój to stan gdy cele stron mają charakter niekonfrontacyjny i osiągane są środkami niezbrojnymi (tylko wyjątkowo także zbrojnymi).
Rozróżnienie tu poczynione, jak łatwo zauważyć, pozostawia jednak pole dla stanu trzeciego, wychodzącego naprzeciw publicystycznym dociekaniom Lucasa, Bartosiaka, Zychowicza i fascynatów „wojny hybrydowej”. Jak zauważają autorzy podręcznika „Nauka i doktryna wojenna” (1984) – „Przyjęte za podstawę sformułowanie (o wojnie jako przemocy zbrojnej) wyklucza uznanie takich form przemocy jak: ideologiczna, gospodarcza, psychologiczna itp., za wojnę; należałoby je określać jako walkę ideologiczną, walkę gospodarczą, walkę psychologiczną itp., które toczą się zarówno w czasie pokoju, jak i wojny. Określanie mianem wojny tego rodzaju działań podejmowanych w czasie pokoju może wynikać ze skutków, jakie one powodują. Skutki te bowiem mogą być niekiedy tak dotkliwe jak skutki działań zbrojnych (działania propagandowe, restrykcje gospodarcze itp.).”
Mamy tu do czynienia z nowoczesnym (pochodnym rewolucji przemysłowej) i ponowoczesnym (pochodnym rewolucji informacyjnej i kryzysowi klimatycznemu) zjawiskiem w stosunkach międzynarodowych, które nie doczekało się jeszcze powszechnie przyjętego określenia, bywało zaś już nazywane „zimną wojną”, „wojną nieorężną”, „wojną niekonwencjonalną”, czy właśnie „wojną hybrydową”. Nie jest to stan wojny, bowiem nie dochodzi do krwawej walki zbrojnej pomiędzy zorganizowanymi siłami zbrojnymi którymi posługiwałyby się zorganizowane politycznie całości, nie jest to też jednak stan pokoju, bowiem dochodzi do użycia przemocy niezbrojnej, której celem jest destrukcja organizmów społecznych ze spajającymi je strukturami, więziami stosunkami, organizacją etc.
Przywoływany już wyżej Stanisław Koziej ukuł zgrabne określenie tego stanu jako konfliktu niezbrojnego, czyli politycznej kooperacji negatywnej, w którym cele mają typowy dla wojny charakter konfrontacyjny, środki zaś typowy dla pokoju charakter niezbrojny. Konflikt niezbrojny to zatem zjawisko które stało się możliwe po rewolucji przemysłowej, jest zaś działaniami politycznymi o celach konfrontacyjnych, zmierzającymi do fizycznego (potencjalnie również biologicznego – w dobie pandemii i geopolityki szczepionek, skutków globalnego ocieplenia dla dostępności wody i kondycji rolnictwa itd.) osłabienia (zniszczenia) przeciwnika, lecz bez użycia sił zbrojnych w krwawej walce zbrojnej.
Co najmniej od 2014 r., w stosunkach Zachodu z Rosją i Chinami mamy do czynienia niewątpliwie ze stanem konfliktu niezbrojnego i stosowaniem przemocy niezbrojnej. Należy jednak wyraźnie podkreślić, że stan ten jest czymś esencjonalnie różnym niż wojna i jest zjawiskiem w stosunku do wojny kategorialnie odmiennym. Zacieranie przez realizujących strategie psychopolityczne podżegaczy wojennych lub goniących za sensacją dziennikarzy granicy między konfliktem niezbrojnym a wojną wprowadza chaos terminologiczny i poznawczy, stwarzając w ten sposób okoliczności sprzyjające eskalowaniu konfliktu niezbrojnego w prawdziwą wojnę (polityczną przemoc zbrojną).
Strategia Polski nie może zmierzać zaś do wywołania wojny Zachodu z Rosją, gdyż wojna taka musiałaby z konieczności toczyć się, przynajmniej w swojej początkowej fazie, na zachodnim przedpolu Rosji, tak więc na ziemiach polskich – Polska byłaby więc pierwszą i największą ofiarą każdej takiej wojny, jak miało to miejsce już w latach wojny siedmioletniej (1756-1762), III wojny północnej (1700-1721) i II wojny światowej (1939-1945). Polska jest też zresztą najbardziej poszkodowana obecnym konfliktem niezbrojnym bloku atlantyckiego z blokiem eurazjatyckim, staje się bowiem w takim układzie „przedmurzem” i peryferią świata atlantyckiego, „strefą tarć” i „przestrzenią zgniotu” znajdującą się pod permanentną presją.
Strategia Polski jako państwa średniej wielkości, tak więc zdolnego do kontrolowania własnej przestrzeni strategicznej (co nie jest oczywiste w przypadku państw małych), powinno być zbudowanie siły, która podniosłaby koszty każdej ewentualnej agresji na nasz kraj do poziomu czyniącego takie działanie nieopłacalnym i zbyt kosztownym dla każdego agresora. Taka polityka odstraszania, w przypadku państwa o tak symetrycznym i zwartym geopolitycznie terytorium, powinna być prowadzona „na wszystkich kierunkach” („à tous azimouts”, jak określał to Charles de Gaulle).
Zarazem, zdać sobie należy sprawę, że w przypadku wojny totalnej, wojny na wyniszczenie, czy po prostu wojny na wycieńczenie, Polska musiałaby w końcu przegrać w konflikcie z każdym ze swych dwóch największych sąsiadów. Implikuje to, że powinniśmy prowadzić wobec nich politykę dobrosąsiedzką, dążąc do odsunięcia groźby wojny, czy choćby nawet konfliktu. Za zupełne nieporozumienie (lub nieodpowiedzialną demagogię) należy więc uznać słowa Krzysztofa Bosaka, twierdzącego jakoby „Polska powinna prowadzić wobec Rosji politykę siły” – politykę siły można bowiem prowadzić jedynie wobec podmiotu o sile mniejszej niż własna, w przeciwnym bowiem razie sprowadzamy na siebie klęskę.
Dobrosąsiedzka polityka wobec Rosji i Niemiec to „wariant minimum” polskiej strategii państwowej („strategii totalnej”jak nazwałby ją André Beaufre, „polistrategii” jak nazwałby ją Józef Kukułka), „wariant negatywny” polegający na odsuwaniu zagrożenia, neutralizacji czynników negatywnych. Jej rewersem „pozytywnym” byłoby zaś inspirowanie i popieranie jak największego zbliżenia Niemiec i Rosji oraz jak najściślejszego związku tych dwóch ośrodków siły.
Oś Berlin-Moskwa eliminuje bowiem we wschodniej Europie zagrożenie wojną, której – powtórzmy tutaj – pierwszą i największą ofiarą byłaby Polska. Z drugiej strony, dla osi Berlin-Moskwa, również gdyby stała się ona składową rozleglejszej osi Europa-Chiny, naturalnym pomostem jest Polska, Białoruś i Ukraina – kraje te, pozycjonując się wobec Rosji i Niemiec oraz Chin i Europy jako spinająca je klamra, czerpałyby wszystkie korzyści z pośrednictwa we wzajemnych stosunkach tych cywilizacyjnych biegunów. Polska nie byłaby już „przedmurzem” ani peryferią Zachodu, lecz ważnym sworzniem kontynentalnego porządku eurazjatyckiego.
Strategia państwowa Polski w XXI wieku powinna zatem ulec podobnemu przedefiniowaniu jak strategia państwowa Belgii w XX wieku. Jak wiadomo, Belgia powstała w XIX wieku jako brytyjski klin wbity pomiędzy Francję i Niemcy, mający zasysać je ku wzajemnemu konfliktowi, zarazem zaś uniemożliwić swą odrębnością któremukolwiek z tych mocarstw osiągnięcie decydującej przewagi w Europie, i jako taka cieszyła się cichą protekcją Londynu.
Ani jednak protekcja brytyjska ani wyznaczona przez Londyn rola brytyjskiego klina wbitego w serce karolińskiej Europy, nie uchroniła Belgii od koszmarnych zniszczeń w czasie I wojny światowej oraz od okupacji zarówno w czasie pierwszej jak i drugiej wojny światowej. Podobnie rola klina wbitego między Niemcy a Rosję i realizującego we wschodniej Europie interesy kolejno Watykanu, Paryża, Londynu i Waszyngtonu, nie uchroniła Polski od koszmarnych zniszczeń w czasie II wojny światowej oraz okupacji w czasie pierwszej jak i drugiej wojny światowej.
Elity belgijskie jeszcze podczas okupacji niemieckiej w latach 1940-1945 zrewidowały swój kod geopolityczny – Belgia miała przestać być klinem wbitym między Francję i Niemcy, a stać się miała spinającą je klamrą. Strategia ta, pomimo „antyfaszystowskiej” czystki w belgijskich elitach po klęsce Niemiec, realizowana była niezmiennie również po 1945 r. i jest wytyczną dla polityki Belgii do dziś. Wskutek tego, o ile w pierwszej połowie XX wieku Belgia dwukrotnie stawała się polem starcia swoich dwóch potężnych sąsiadów, o tyle po redefiniowaniu swojej strategii państwowej, od drugiej połowy XX wieku cieszy się nie tylko profitami nieprzerwanego pokoju, lecz także bycia instytucjonalnym i funkcjonalnym spoiwem francusko-niemieckiej konstrukcji paneuropejskiej (na marginesie dodać należy, że rekonstrukcja kodu geopolitycznego Belgii pociągnęła za sobą również dyskretne acz stanowcze usunięcie z tego kraju wpływów brytyjskich).
Polski kod geopolityczny i polska strategia państwowa w odniesieniu do naszego położenia między Niemcami i Rosją dopiero czekają na podobną redefinicję (z dyskretnym acz stanowczym usunięciem z naszego kraju wpływów jankeskich) jaką przeszła polistrategia belgijska w odniesieniu do Francji i Niemiec.