Jacek Kędzierski – Lech Kaczyński był dla mnie nikim ważnym, tamto Zwycięstwo wszystkim

Wojewoda łódzki w drodze zarządzenia zastępczego nadał w Łodzi nowe nazwy kilkunastu łódzkim ulicom. Ustawa dekomunizująca ulice spotkała się bowiem z bojkotem ze strony łódzkich radnych, wśród których większość stanowią pochodzący z ugrupowań wobec sejmowej większości opozycyjnych.

Nieróbstwo radnych miejskich (większość PO-SLD), a raczej „dolce farniente” w wypełnianiu ustawowych obowiązków, skwapliwie wykorzystał wojewoda pisowski i efekty tego są opłakane. W ogóle Łódź charakteryzowała się niewielką liczbą ulic o komunistycznych nazwach w samym centrum. Władze miasta starały się, by nazw ulic nie zmieniać. Znana jest historia, kiedy na nakaz, by głównej ulicy w mieście patronował Stalin, ulicą Stalina stała się nie Piotrkowska ale ulica Główna. Dzierżyński, Marchlewski, Gomułka, Armia Czerwona, jakiś Promiński, czy Buczek, a nawet Worcell, czy 8 Marca odeszli w pierwszym rzucie dekomunizacji ulic w roku 1990, kiedy w mieście rządziło ŁPO (ZChN i KPN). Pozostało kilka uliczek, zwykle na peryferyjnych osiedlach o nazwie dla nielicznych „podejrzanej”, a ogółowi raczej nic nie mówiącej. Nie zniknęła po 1990 r. inaczej niż w Warszawie nazwa pl. Komuny Paryskiej, a mogła zniknąć przez przywrócenie przedwojennej nazwy ul. Świętokrzyska. Teraz nazwę tę nosi ulica na peryferiach miasta, nazwana tak celowo, by taką restytucję uniemożliwić.

Decyzja wojewody łódzkiego, podjęta wspólnie i w porozumieniu z funkcjonariuszami IPN-u, pozostawia wiele do życzenia. Nie widać w tym zarządzeniu ładu i składu, brak myśli przewodniej, którą denazyfikatorzy kierowali się. Przede wszystkim, na życie po życiu, w charakterze patronów ulic, placów, parków, skwerów zasługują polegli w ll wojnie światowej z rąk niemieckiego najeźdźcy i okupanta. Nie różnicowałbym różnicowania tej śmierci w zależności od poglądów politycznych ofiary, czy były one mądre, czy też jaskrawo głupie. Zaraz po tej puli patronów umieściłbym ofiary reżimu stalinowskiego, zarówno w Rosji, jak i w Polsce i to zarówno te z lat trzydziestych, jak i czterdziestych, czy pięćdziesiątych XX w. Ofiary ukraińskiego nazizmu, czyli banderyzmu również zasługują na trwanie w narodowej pamięci, dzięki nadaniu ich imieniem nazw ulic, placów, skwerów itd… Ludzie zasłużeni na polu nauki, literatury, szeroko pojętej kultury także zasługują na to, by ich nazwiskiem nazwać jakąś ulicę i to nie wnikając co robili w pewnym okresie swojego życia i w ewentualną przynależność partyjną. Niestety, nie widać, by myślą taką przeniknięte było denazyfikacyjne zarządzenie zastępcze wojewody, ani też ustawa denazyfikacyjna, która jest jego podstawą prawną. Verba legis nazwy jednostek organizacyjnych, jednostek pomocniczych gminy, budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej, w tym dróg, ulic, mostów i placów, nadawane przez jednostki samorządu terytorialnego nie mogą upamiętniać osób, organizacji, wydarzeń lub dat symbolizujących komunizm lub inny ustrój totalitarny, ani w inny sposób takiego ustroju propagować. Lecz co to znaczy, że ww. symbolizuje komunizm lub inny ustrój totalitarny. Za propagujące komunizm uważa się także nazwy odwołujące się do osób, organizacji, wydarzeń lub dat symbolizujących represyjny, autorytarny i niesuwerenny system władzy w Polsce w latach 1944–1989. Jak się zorientowałem osobą taką może być choćby i ta, ktora była posłem do peerelowskiego sejmu albo radnym rady narodowej. Brak tu kryterium wyrządzonego zła, który to brak doskwierał również lustracji.

Wśród tych zmian nazw łódzkich ulic znajduję zmiany dziwne, dziwniejsze i szokujące.

Czymś szokujacym dla mnie jest zmiana nazwy „plac Zwycięstwa” na „plac Lecha Kaczyńskiego”. Dlaczego? W ramach ostatnich zmian znikają w Łodzi nazwy ulic, którymi patronami byli ci, którzy stracili życie z rąk niemieckiego okupanta, z którymi hitlerowcy nie cackali się. Wpisuje się to w ogólniejszy kierunek. Deprecjacji ma bowiem ulec samo pokonanie Niemców hitlerowskich, skoro „plac Zwycięstwa” ma być “placem Lecha Kaczyńskiego„. Ja Lechowi Kaczyńskiemu nie zawdzięczam nic. Tamtemu Zwycięstwu – życie.

Nie można bowiem nie doceniać pokonania Niemiec przez koalicję antyhitlerowską, w skład której wchodził także Związek Sowiecki, czyli tamtego, wielkiego, także i polskiego Zwycięstwa.

Historia mojej rodziny świadczy o tym dobitnie, bo przedstawia się ona tak: Były sobie dwa młode małżeństwa, zawarte w wolnej Polsce. Jedno w Łodzi, drugie w woj. lwowskim. Wybuchła wojna, a po niej nastąpiła okupacja. Moi rodzice przyszli na świat już za okupacji hitlerowskiej. Mama jeszcze w 1939 r. a tata w 1940 r. Ich okres niemowlęcy i wczesne dzieciństwo przypadły na lata okupacji. Oboje rodzice w czasie jej trwania stracili swoich ojców. Ojciec, żyjący w Łodzi kontaktu z ojcem nie miał, a z matką ograniczony. Oboje jego rodzice byli wysyłani przez Niemcy na przymusowe roboty. Wśród rodzinnych fotografii znajduje się także i ta z moją babcią. Ma ona na ubraniu literę „P”, a na odwrocie jest adnotacja, że zdjęcie pochodzi z przymusowego pobytu „na obczyźnie”. Moim tatą opiekowało się wujostwo, z trudem zdobywając mleko. Głównym jego pożywieniem, jako dziecka przecież, był ponoć czarny chleb maczany w także czarnej kawie. Ponoć na noc tatę umieszczano w skrytce, obawiając się zabrania go przez Niemców i wywiezienia w nieznane. Dziadek zginął w Niemczech zachodnich, gdzie był na robotach, tuż przez wyzwoleniem. Babka wróciła z „kopania rowów” z gruźlicą. Przeżyła jeszcze 20 lat, osierociła tatę, gdy ten miał 26 lat.

Mamie, żyjącej na wsi podkarpackiej, być może mleka za okupacji nie brakowało, ale banderowcy zabili jej ojca i straciła brata…

Analizując historię mojej rodziny, która z pewnością nie jest czymś wyjątkowym dla rodzin polskich z tamtego okresu, dochodzę do wniosku, że gdyby okupacja kraju przez Niemcy trwała dłużej i nie nastąpiło tamto oswobodzenie ziem polskich z hitlerowców, tamto Zwycięstwo, na pamiątkę którego w Łodzi nazwano plac, będący uprzednio Wodnym Rynkiem i nadal panowały okupacyjne warunki bytowe, moi rodzice pomarliby wtedy. Zatem, gdyby nie tamto Zwycięstwo i mnie nie byłoby na świecie, bo nie miałby mnie kto urodzić. Chwalić Boga, tamto Zwycięstwo nad Niemcami przyszło w 1945 r.

To, że nastały czasy trudne ideologicznie to sprawa już inna. Nie wolno jednak pomijać faktu, że w tamtych trudnych czasach ani mojemu ojcu, ani mojej mamie mleka już nie brakowało. Matczynej opieki również, bo nikt już polskich matek ani ojców na przymusowe roboty do obcego kraju nie wysyłał. To dzięki tamtemu Zwycięstwu, rodzice żyli w miarę szczęśliwie, chodzili do szkoły, uczyli się, rozwijali się. Deprecjonowanie wartości tamtego Zwycięstwa jest wielce niesłuszne.

Czyżby miała się spełniać, lecz w wersji negatywnej przepowiednia Leszka Kołakowskiego. W 1981 r. napisał on tak: Europa zarówno Zachodnia, jak i Wschodnia rządzona jest przez ludzi, których schematy ideologiczne, sposób myślenia są w znacznym stopniu i nieuchronnie ukształtowane pamięcią katastrof i okropności ll wojny światowej. (główny argument sowieckich władców opiera się na twierdzeniu: nasz żołnierz walczył w Polsce i Czechosłowacji, mamy więc prawo wiecznie mieć te kraje na własność) W ciągu niewielu lat najważniejsze decyzje polityczne znajdą się w rekach ludzi, dla których ll wojna światowa będzie juz rozdziałem w podręcznikach historii. Nie znaczy to, że ludzie ci będą przez to gorsi albo lepsi, mądrzejsi, czy głupsi, lecz tylko to, że reakcje ich nie będą zależne od pamięci tamtych lat, a przeto będą inne. Czy świat uwolniony od żywej pamięci wojny będzie znośniejszy, czy też przeciwnie, jeszcze bardziej niebezpieczny, nie umiem przewidzieć, a spekulacje można snuć w obu kierunkach; z pewnością jednak będzie domagał się nowych rozwiązań, w których z wojny wyłoniony i przez wojnę wymuszony porządek straci znaczną część prawomocności. Pozytywny wymiar tej przepowiedni odnosił się do powszechnego odczucia bezsensowności tzw. doktryny Breżniewa, które stawało się coraz bardziej oczywistym, z wolna także i na Kremlu. Natomiast, negatywny jej wymiar oznaczałby po prostu wymazanie ll wojny światowej i poległych w niej, niezależnie od ich poglądów politycznych, z narodowej pamięci. W imię czego? W imię wspólnej przynależności i Polski i Niemiec i do Eurounii i do jednego paktu militarnego? Wymazanie zwycięstwa z 1945 r. poprzez denazyfikację np. pl. Zwycięstwa, zapisuję na konto tego właśnie negatywnego wymiaru przepowiedni L. Kołakowskiego.

Reasumując, wojewoda łódzki prof. Z. Rau podjął wielce niesłuszną, a mnie szokującą decyzję, zmieniając nazwę „plac Zwycięstwa” na „plac Lecha Kaczyńskiego”. A przecież można było nazwę tragicznie zmarłego w katastrofie pod Smoleńskiem Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego nadać miejscu obecnie nazywanemu plac Komuny Paryskiej, by zdekomunizować nazwę tego miejsca.