Pragnę przypomnieć (w miesiącu tysiąclecia pokoju budziszyńskiego) mój tekst napisany cztery lata temu – w 2014 roku – i zamieszczony między innymi na portalu ‘Znad Wilii’, czyli zw.lt. Od tego czasu nic się nie zmieniło z wyjątkiem jedynego elementu tej opowieści, ale o tym już na samym końcu tekstu.
W tym samym czasie, gdy na Wileńszczyźnie zbierano pieniądze na zapłacenie olbrzymiej kary nałożonej na Bolesława Daszkiewicza za dwujęzyczne nazwy ulic umieszczone – co najciekawsze – na prywatnych posesjach polskich właścicieli, w Poczdamie szykowano się do odsłonięcia tablicy przy wejściu głównym do Sejmu Krajowego Brandenburgii.
Brandenburgia to jeden z szesnastu landów zjednoczonych Niemiec. Składa się z czternastu powiatów ziemskich i czterech miast na prawach powiatu. Położony wewnątrz Brandenburgii Berlin tworzy odrębny land i raczej nie zanosi się na zjednoczenie obu tych landów, gdyż przeciwna jest temu ludność Brandenburgii. Land ten o powierzchni niecałych 30 tys. km kwadratowych zamieszkuje według danych na koniec 2011 roku niecałe 2,5 miliona mieszkańców.
Trzy południowo-wschodnie powiaty i miasto Chociebuż to teren na którym zamieszkują Łużyczanie. Mówią oni na tym terenie mową lechicką, niewiele różniącą się od literackiej polszczyzny. Wraz z Łużyczanami z Saksonii stanowią najmniejszy słowiański naród Europy. W Brandenburgii mieszka ich około 20 tys., co stanowi 0,8 % całej populacji Brandenburgii. Przyjmuje się, że tylko ok. 7 tys. Łużyczan na terenie Brandenburgii mówi w swoim języku. W skali Niemiec są Łużyczanie – obok Duńczyków i Fryzów, jedną z trzech – o czwartej wspomnę później – uznawanych przez państwo po drugiej wojnie światowej mniejszości narodowych. To powoduje, że stosowane są w odniesieniu do nich wszelkie przepisy odnośnie mniejszości posiadających swój historyczny teren zasiedlenia. Uprawnień takich nie posiadają niestety od początku 1940 roku mieszkający na terenie Niemiec Polacy, co politycy niemieccy tłumaczą brakiem historycznego terenu zasiedlenia w granicach Niemiec po zmianie granic po drugiej wojnie światowej. Zaskakujące w tym kontekście jest także to, że od kilku lat za mniejszość narodową uznawani są w Niemczech Romowie, czyli Cyganie, którzy przecież nie posiadają żadnego historycznego miejsca zamieszkania.
Rodzimi Słowianie w Brandenburgii, czyli Dolnołużyczanie – bo inne grupy słowiańskie w ciągu setek lat uległy ogromnej presji germanizacyjnej, lub wyemigrowały, co zrobił jeszcze w średniowieczu książę słowiański Jaksa z Kopanicy – w ciągu ostatnich kilku generacji tracą znajomość swojego języka. Jest to proces ciągły. Przyczyny tego są różnorodne i nie sposób omówić tego w tym krótkim artykule. W wielu rodzinach, które podtrzymują łużyckie tradycje, m.in. poprzez zwyczaje i odrębny strój regionalny widzi się potrzebę reaktywowania znajomości własnej mowy, niejednokrotnie już mowy przodków, gdyż nader często w domu rozmawia się po niemiecku. Młodzież dolnołużycka ma pewne możliwości nauki swojej mowy w szkołach, w niektórych klasach stosuje się nauczanie dwujęzyczne, część przedmiotów prowadzona jest po niemiecku i po łużycku. W Chociebużu istnieje także gimnazjum łużyckie. Realizowany jest także na Łużycach projekt „Witaj”, który zwłaszcza na Dolnych Łużycach odwołuje się do modelu bretońskiego. Polega on na uczeniu dzieci mowy ojczystej przez specjalnie przeszkolonych na studiach podyplomowych lub na kursach nauczycieli. To niezwykle trudne zadanie od kilkunastu lat realizowane jest na Dolnych Łużycach i w tych dniach [2014 roku] poddane ma być ewaluacji przez specjalistów.
Niezwykle ważnym dla społeczności łużyckiej zagadnieniem jest zachowanie tradycyjnych miejsc zasiedlenia, m.in. na terenach leżących na południu Brandenburgii, gdzie wydobywa się węgiel brunatny oraz gwarancje, że w wypadku koniecznych wysiedleń, przesiedleńcy będą umieszczeni wśród innych Łużyczan a nie wśród Niemców. Nie muszę dodawać, że od lat nie istnieje problem z umieszczaniem łużyckich nazw miejscowości, nazw ulic oraz napisów na urzędach w miejscowościach, gdzie mieszkają Łużyczanie. To dla niemieckiej większości nie jest istotnym problemem.
Pod koniec stycznia [2014 roku], po 18 latach dyskusji, Sejm Krajowy Brandenburgii przyjął zmienioną i w pięciu miejscach bardziej korzystną dla Łużyczan ustawę dotyczącą mniejszości łużyckiej w tym landzie. Wynikało to z konieczności dostosowania się Brandenburgii do aktualnych wymagań odnośnie mniejszości narodowych a zalecanych przez Unię Europejską.
Dwudziestego stycznia [2014 roku] w poniedziałek urzędnicy Sejmu Krajowego Brandenburgii na stronie internetowej zaprosili wszystkich zainteresowanych na 22 stycznia na uroczystość odsłonięcia tablicy przy głównym wejściu do nowego gmachu parlamentu krajowego przy Alter Markt 1 w Poczdamie. Ci którzy przyszli mogli obejrzeć na własne oczy to, co ukazało się po opadnięciu tkaniny:
LANDTAG BRANDENBURG
KRAJNY SEJM BRAMBORSKA
Polacy na terenie Republiki Litewskiej to w 2011 roku według oficjalnych danych urzędowych 200.317 osób na 3.043.429 mieszkańców kraju. Daje to 6,6 % dla całości kraju, ale 26 % dla okręgu wileńskiego, przy czym w rejonie wileńskim – 61% a w solecznickim – aż 80 %. Od 1 stycznia 2011 nie obowiązuje na Litwie ustawa o mniejszościach narodowych, która dawała możliwość posługiwania się w rejonach zwartego zasiedlenia językiem mniejszości w urzędach oraz na tablicach informacyjnych. Od 2004 roku Republika Litewska należy do Unii Europejskiej, która głosi ochronę mniejszości narodowych na terenie poszczególnych państw członkowskich. Od trzech lat [czyli od 2011 roku] trwa na Litwie polowanie na Polaków, którzy pragną zachować także zewnętrznie atrybuty swojej narodowości. Czy dyrektor administracji samorządu rejonu solecznickiego Bolesław Daszkiewicz powinien być ofiarą tego polowania i czy powinien płacić grzywnę w wysokości prawie 50 tys. złotych, bo nadal na prywatnych posesjach w jego rejonie są obok litewskich także polskie nazwy ulic?
Rodzi się proste pytanie: czy nie wstyd Wam Bracia Żmudzini za to co wyczyniacie na Wileńszczyźnie? Powinno się też zadać szereg pytań polskiej klasie politycznej!
P.S. Pora więc wyjaśnić, co się zmieniło przez te cztery lata. Na Łużycach nic istotnego a przynajmniej nie widać, aby los Łużyczan uległ pogorszeniu z woli władz jednego (Brandenburgii) lub drugiego landu (Saksonii), ani też władz federalnych Niemiec. Na Litwie zaś nie widać realnych zapowiedzi, aby los Polaków miał się poprawić. Wspomniany na początku tekstu Bolesław Daszkiewicz złożył rezygnację z pełnionego samorządowego urzędu, gdyż nie był już w stanie żyć pod presją nakładanych kolejnych kar pieniężnych za to, iż na prywatnych domach są także napisy w języku polskim. Chyba ktoś powinien zafundować litewskim polakożercom kilkudniową wizytę po Dolnych i Górnych Łużycach, aby mogli wreszcie dostrzec nonsens swojego upartego działania wymierzonego w polskich współobywateli. Być może niektórzy z nich bywali w polskim Puńsku, ale pewnie wtedy nakładano im specjalne opaski na oczy, by nie dostrzegli przypadkiem litewskich napisów w miejscowości leżącej w granicach państwa polskiego.