Adam Śmiech – Smutny krajobraz po bitwie

Po tej rozpętanej przez PiS awanturze o nowelizację ustawy o IPN wiemy już trochę więcej o otaczającym nas świecie i o władzy w naszym kraju, choć może powinienem powiedzieć, że ludzie znający mentalność polskiego straceńczego romantyzmu uzyskali po prostu potwierdzenie tego, o czym wiedzieli od dawna.

Zaś być może inni, dotychczas prostodusznie odbierający jako dobrą monetę fiksacje hurrapatriotów, rzeczywiście ujrzeli wreszcie ich prawdziwą twarz. To samo można powiedzieć o sytuacji Polski w świecie.

Zatem zakładając, że postawa „zdziwionego reakcją” jest autentyczna, a nie jest intencjonalnym struganiem wariata, dowiedzieliśmy się, że: – po pierwsze, ideologia powstańcza ma się w Polsce dobrze; bo spójrzmy – działanie typowo bez rozpoznania, bez analizy plusów i minusów, bez skalkulowania zamiaru podług posiadanych sił, na zasadzie typowo powstańczej – tryumf albo zgon, bo my musimy pokazać światu, co tam jakieś minusy, godność nam to nakazuje itp.; – po drugie, że nie jesteśmy takim ubóstwianym przyjacielem USA, jak nam się wydawało, ale „sojusznikiem” w wymiarze bardzo praktycznym, zarówno w kontekście roszczeń żydowskich, jak i w kontekście bycia potencjalnym przedpolem w grach wojennych amerykańskiego hegemona; – po trzecie, że na pole zastrzeżone dla Izraela i narodu niegdyś wybranego, wstępu nie mamy.

Czy ta sytuacja nauczy czegoś PiS-owskich czynowników? Na pewno nie. Tak kategoryczny sąd opieram na obserwacji ich reakcji. Zamiast dokonania choćby próby zmiany swojej polityki, mamy do czynienia z kilkoma naraz operacjami przykrywającymi tzw. „cover up”.

Milczenie o ustawie 447

Polacy nadal nie dowiedzieli się od władzy o istnieniu ustawy 447 w Kongresie USA i o zagrożeniach z niej płynących. Ustawa jest w tej chwili po przyjęciu przez Senat USA procedowana przez Izbę Reprezentantów. Media PiS-owskie jednak milczą. Milczą nie tylko o ustawie i jej groźnej treści, ale i, co za tym idzie, o tym, kto był jej wnioskodawcą. A są tu ciekawe nazwiska wybitnych polityków obu partii USA z uwielbianym w Polsce pogromcą Putina Johnem McCainem, a także takimi tuzami jakMarco Rubio, Dianne Feinstein, Robert Menendez, czy Ted Cruz. Nie informuje się opinii publicznej w Polsce, że nasza pozycja obronna jako państwa w sprawie roszczeń żydowskich opiera się, poza pełniącymi rolę pomocniczą ogólnymi zasadami prawa międzynarodowego, na dwóch filarach.

Po pierwsze, na uznawaniu przez państwo polskie i nasz system oprawny dekretów nacjonalizacyjnych wydanych po wojnie oraz, po drugie, na 14 umowach odszkodowawczych z krajami Zachodu zawartych w latach 1956-1970. Bez tych dwóch elementów sytuacja nasza byłaby tragiczna. Wskazują na to także podmioty agitujące za wypłaceniem odszkodowań ofiarom holokaustu na zasadzie krwi, na mocy Deklaracji Terezińskiej z 2009 r. Radosław Wiśniewski z kancelarii Wardyńscy i Wspólnicy, która stoi na stanowisku słuszności i wyjątkowości żydowskich żądań odszkodowawczych, broni ustawy 447 i wskazuje, że ze strony polskiej prawdziwym otwarciem na spełnienie roszczeń żydowskim będzie dopiero systemowe odrzucenie, zakwestionowanie powojennej ekspropriacji (dosł. przymusowego pozbawienia własności).

Pozycja państwa polskiego zatem opiera się na obowiązywaniu i uznawaniu regulacji z okresu Polski Ludowej. I jak się wobec tego zachowuje PiS? Odpowiedź jest oczywista i w istocie tragiczna w swym wyrazie – PiS robi wszystko, żeby zdyskredytować państwo polskie z lat 1944-89, przedstawiając je jako okupację sowiecką/ sowiecką kolonię itd. Polski premier jedzie do Niemiec i mówi publicznie, że „Polski w 1968 r. nie było”! Jest to skrajna nieodpowiedzialność. O władzach Polski Ludowej i o samym państwie można mieć dowolną opinię, nawet najbardziej absurdalną, ale wtedy, jeśli zamykamy się we własnym gronie i o polskich sprawach i losach dyskutujemy.

Na zewnątrz musimy w naszej sytuacji (kształt terytorialny, odszkodowania, umocowanie międzynarodowe) stać bez wahania na stanowisku ciągłości prawnopaństwowej Polski w XX wieku. Nie jestem w stanie zrozumieć, jak ktoś taki jak Mateusz Morawiecki, czy sam prezydent Andrzej Duda, ludzie bliscy mi wiekiem mogą, pełniąc najwyższe i najbardziej odpowiedzialne funkcje w państwie, wypowiadać się tak skrajnie lekkomyślnie, nie mówiąc już w ogóle o aspekcie uczuciowego stosunku do PRL zatrzymanego u obu panów gdzieś na poziomie liceum (można sobie od 40 lat marzyć o zburzeniu Pałacu Kultury, ale jak można to powtarzać publicznie będąc premierem? A ciągłe podważanie państwowości polskiej 44-89 przez Prezydenta?). Takie jest stanowisko całego PiS, skoro Jarosław Kaczyński nie robi nic, aby te groźne dla Polski wypowiedzi ukrócić.

Rosja i Ukraina

Cała oficjalna klasa polityczna Polski (rząd i opozycja) po tym jak „awantura żydowska” zaczęła niebezpiecznie dominować nad przekazem w kraju natychmiast wróciła do rozgrywania karty rosyjskiej i podkręcania rosyjskiego straszaka. Pominę tu wzajemne zarzucanie sobie przez postsolidarność z PiS i PO działania zgodnie z interesem Putina i agenturalności na rzecz Rosji. Jest to bowiem już żałosne ponad wszelką miarę.

Nagle pojawiły się wiadomości o szykowaniu ataku informatycznego przez Rosję na kraje bałtyckie na stulecie ich niepodległości. Eksperci ze szwedzkiego Badawczego Instytutu Obrony stwierdzili, że potencjał NATO nie wystarczy do powstrzymania ataku Rosji na kraje bałtyckie. Premier Morawiecki podczas swej niesławnej wizyty w Niemczech powtórzył znaną mantrę: „prezydent Rosji Władimir Putin zaatakował Gruzję i Ukrainę. Rosja jest źródłem „hybrydowej agresji”, której ofiarą mogły paść Stany Zjednoczone, a także Polska i inne kraje Unii Europejskiej”. Morawiecki dodał, że ma zastrzeżenia do niemieckiej polityki wobec gazociągu Nordstream 2: „jego budowa spowodowałaby bowiem odcięcie Ukrainy od dostaw gazu ziemnego z Rosji i oddanie jej w ręce Władimira Putina”.

Nowy minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz zdążył już kilka razy wypowiedzieć się o Rosji. 22 lutego 2018 uczestnicząc w Nowym Jorku w debacie na temat Karty Narodów Zjednoczonych powiedział m.in.: „Zwróciłem uwagę podczas debaty, że Polska przywiązuje wielkie znaczenie do przestrzegania zasady suwerenności i integralności terytorialnej. Wskazałem, że to nie są tylko kwestie historyczne. Dzisiaj musimy bardzo dbać o to, żeby prawo międzynarodowe było przestrzegane. Wspomniał o wykraczających poza zasady prawa międzynarodowego działaniach Rosji, takich jak aneksja Krymu czy popieranie separatystów w Donbasie”. Komentując swoje wystąpienie w Polskim Radio stwierdził: „że Rosja jako stały członek Rady Bezpieczeństwa ONZ, prowadzi działania zbrojne w Syrii, i równocześnie nie uznaje nienaruszalności terytorialnej innych państw, o czym świadczy aneksja Krymu czy wspieranie protestów w Donbasie.

Jak podkreślił, jako stały członek Rady Bezpieczeństwa Rosja nie może zostać przywołana do porządku, bo każdą rezolucję w tej sprawie zawetuje. Dlatego potrzebna jest „presja moralna” wobec Moskwy i wskazywanie, że łamie ona zasady Karty Narodów Zjednoczonych”. W wywiadzie dla „Gazety Polskiej” (14 lutego 2018): „To jest zbieżne z polskimi interesami, dlatego będziemy dokładać wszelkich starań, by wesprzeć tę inicjatywę. Jesteśmy gotowi stworzyć odpowiednią infrastrukturę, dogodne warunki dla obecności wojsk amerykańskich w Polsce, co wzmocniłoby odstraszanie w stosunku do Rosji.”[o ewentualnym przeniesieniu baz amerykańskich do Polski] (…) „Rosja uzyskała środki finansowe po otwarciu Nord Stream 1, które wykorzystała na modernizację armii. Ta armia dokonała agresji najpierw w Gruzji, następnie na Ukrainie.

Za każdym razem, gdy Rosja łamała prawo międzynarodowe konsekwencje, jakie spadły na Moskwę, nie powstrzymywały jej przed kolejnymi działaniami. (…) W Syrii Rosjanie prowadzą politykę sprzeczną z interesami państw zachodnich. Rosja jest państwem agresywnym i prowadzi rewizjonistyczną politykę. Pytanie o to, czy Rosja nie będzie chciała dokonać kolejnych działań militarnych w Europie, jest zasadne. Prezydent Lech Kaczyński wskazywał, że po Gruzji celem działań rosyjskich będzie Ukraina, potem państwa bałtyckie, a następnie Polska. Widzimy, że pewne elementy tego scenariusza się spełniają. Rodzą się nowe pytania: o dalsze działania na Ukrainie, operacje hybrydowe wobec państw bałtyckich. Należy takie pytania zadawać i szukać na nie właściwych odpowiedzi”.

Trudno po raz setny prostować specyficzną wizję polityki Rosji uprawianą przez Polskę z uporem godnym lepszej sprawy. Ważniejsze jest co innego – jeżeli ktoś miał jakiekolwiek złudzenia odnośnie zmian w polityce rządu PiS wobec Rosji po zmianie na stanowisku ministra spraw zagranicznych, bardzo szybko okazało się, że żył niepoprawnym złudzeniem.

Świadectwem trzymania twardej linii wobec Rosji są także najświeższe wypowiedzi Antoniego Macierewicza w sprawie smoleńskiej. Wg niego w skrzydle Tu-154 zainstalowano ładunki wybuchowe. Gdzie? Naturalnie w Rosji, w Samarze. Zaś załoga Iła-76, który jak pamiętamy zrezygnował w ostatniej chwili z lądowania w Smoleńsku przed naszym samolotem, zdaniem Macierewicza, miała za zadanie przetestować, jak wieża ma wprowadzić w błąd załogę polskiego samolotu prezydenckiego. Zwracam uwagę, że jest to po raz kolejny oskarżanie wprost Rosji o bezpośrednie i celowe dokonanie zamachu na polski Tu-154.

Ciekawe, że przy okazji sprawy żydowskiej ujawnił się nieprzyjazny wobec Polski nurt w mediach rosyjskich. Rosja jako państwo na ustawę o IPN w zasadzie nie zareagowała, pojawiły się jednak przychylne wypowiedzi osób związanych z władzą. Inaczej było w mediach. W popularnym tok szoł Sołowiowa, prowadzący użył argumentu, że więcej Polaków walczyło w szeregach Wehrmachtu przeciw Armii Czerwonej niż przeciw Wehrmachtowi po stronie ACz. Jest to niesprawiedliwy argument poniżej pasa, dokładnie taki sam, jaki usłyszał podczas wrześniowych rozmów w Moskwie w 1944 r. premier Mikołajczyk.

Na polskim Sputniku czołowe miejsce zajmowały artykuły pp. Książkiewicz i Bąbczyńskiej-Jelonek wpisujące się jednoznacznie w żydowską nagonkę na Polskę i w pedagogikę wstydu, z koleiLeonid Swiridow przeprowadził dla Sputnika wywiad z Avigdorem Eskinem, w którym rozmówca Swiridowa ostro atakuje Polskę powtarzając wręcz stereotypowe argumenty propagandy żydowskiej i konfabuluje twierdząc, że Brygada Świętokrzyska przyłączyła się do SS.

Jak Państwo wiedzą, ja nie zaliczam się do entuzjastów Brygady, ale badać jej skomplikowane losy i wyświetlać także niechlubne i kontrowersyjne epizody to jedno, zaś posługiwanie się niczym nie uzasadnionymi supozycjami odnośnie SS, to zwykłe kłamstwo.Szkoda, że redakcja Sputnika idzie taką drogą. W ten sposób wychodzi naprzeciw oczekiwaniom rusofobów i rządów dobrej zmiany.

W tle toczy się sprawa ukraińska. Czaputowicz we wspomnianym wywiadzie mówi: „Musimy domagać się potępienia zbrodni ludobójstwa na Wołyniu, jesteśmy to winni naszym rodakom, którzy tam zginęli. Ukraińcy powinni odkrywać swoją historię, również te ciemne jej karty. Zarazem wiele spraw nas łączy. Wspieramy Ukrainę w jej konflikcie z Rosją, kurs na demokratyzację, aspiracje europejskie i zacieśnienie związków UE. Ukraińcy widzą, że jesteśmy ich strategicznymi sojusznikami.

I to dobrze rokuje na przyszłość”. Były premier Jan Olszewski, staje wprost w obronie Stepana Bandery i całego ruchu banderowskiego: „Bandera nie odpowiada za Wołyń”, „dziś na Ukrainie czczony jest nie antypolski, ale antysowiecki nurt w walce UPA”, „Zbrodnię tę wiąże się z nazwiskiem Romana Szuchewycza. Jednak potrzeba tu bardzo pogłębionych badań. Także w kwestii roli sowieckiej w wywołaniu tej zbrodni. Osobiście doskonale rozumiem obawy Bandery, który dopatrywał się wpływów sowieckich w ukraińskim radykalnym ruchu niepodległościowym. Te obawy nosiły wręcz znamiona może nawet obsesji. Ale ta obsesja miała swoje racjonalne podstawy. Myślę, że historycy polscy i ukraińscy powinni wątek sowieckiej inspiracji dla zbrodni wołyńskiej poważnie wziąć pod uwagę.”, „Bandera, będący w sojuszu z III Rzeszą, ogłosił we Lwowie proklamowanie niepodległości Ukrainy. Po roku 1917 to drugi akt, który na forum międzynarodowym stawiał sprawę ukraińską”, „Nie może być mowy o odpuszczeniu sprawy niepodległości Ukrainy, bo po prostu to jest polska racja stanu. Dziś Ukraina właśnie walczy o swój byt państwowy. Ta wojna z Rosją może wejść w kolejną, jeszcze groźniejszą fazę. A upadek Ukrainy byłby dla nas totalną katastrofą.”, „Wołyń był straszliwą zbrodnią, zginęło tam ponad sto tys. ludzi. Ale wobec zorganizowanej sowieckiej czy niemieckiej machiny śmierci był epizodem. Konflikt z Ukrainą jest nieraz brutalnym i przykrym, ale jednak sporem sąsiedzkim. Konflikt z imperialną Rosją jest kwestią egzystencjalną, w której na szali stoją byt i niepodległość państwa. Dlatego Polacy i Ukraińcy skazani są na współpracę”.

Przemysław Żurawski vel Grajewski dodaje: „Ja bym tezę Giedroycia potwierdził. (…) Trzeba pamiętać, że strategiczna zmiana układu sił w Europie Środkowej zależy od panowania lub nie Rosjan w Kijowie. Struktury Zachodu nie muszą być wieczne i wiecznie nas chronić przed rosyjską agresją, a narody na swoim miejscu pozostaną. I to, czy będą niepodległe, czy nie, ma dla Polski fundamentalne znaczenie. Największym z narodów na wschód od Polski są Ukraińcy, i to, czy uda im się zbudować skuteczną barierę, dopiero się okaże. Niewątpliwie spory o nawet najtragiczniejsze historie sprzed ponad 70 lat nie mogą przeważać nad oczywistym interesem politycznym obu naszych narodów”.

Z kolei Kazimierz Wóycicki w „Politico” wyrażając niezadowolenie z nowelizacji ustawy o IPN w jej aspekcie antyniemieckim i antyukraińskim, zwraca uwagę, że: „Brak jest natomiast łączenia zbrodni z określeniem „rosyjski”. Ten brak uderza i staje się politycznie znaczący, tym bardziej że zbrodnie rosyjskie na narodzie polskim są wielokrotnie większe od ukraińskich. Jest to tym bardziej zaskakujące, że rosyjskie zbrodnie na Polakach, jakimi były mordy w latach 1939-41, mord Katyński, czystki polskiej ludności na Żytomierszczyznie czy w Winnicy czy wreszcie zbrodnie na żołnierzach powojennego podziemia, są dobrze znane i wciąż odkrywamy nowe”.

Panu Wóycickiemu można jedynie powiedzieć, że nie były to zbrodnie rosyjskie. Były to zbrodnie dokonywane przez służby totalitarnego państwa. Służby te mówiły po rosyjsku, co nie czyni ich przedstawicieli Rosjanami, tak jak użycie niemieckiej broni i amunicji nie czyni zbrodni katyńskiej niemiecką. Naród rosyjski był główną ofiarą bolszewickiej rewolucji. Nie ma żadnego odpowiednika u Rosjan zbrodni ukraińskich szowinistów popełnionych przez organizację i czerń ukraińską w imię ideologii nienawiści. Opozycjonista Bartłomiej Sienkiewicz w tym samym czasie rozdziera w „Gaz. Wyb.” szaty nad porzuceniem polityki Giedroycia. Jakby w odpowiedzi na te głosy szef MSZ UkrainyPawło Klimkin opowiedział się za złagodzeniem sporu z Polską i jednocześnie zapowiedział, że Ukraina nie odwróci się od Bandery i przypomniał „zbrodnie AK”.

Jedno jest pewne – PiS cały czas stoi na rozdrożu w sprawie ukraińskiej. Nowelizacja ustawy o IPN i tzw. awantura żydowska pokazały Polsce, że ideologia państwowa Ukrainy opierająca się na tradycji banderowskiej rozwija się bez przeszkód ze strony USA i Izraela. UPA i inne organizacje ukraińskie mają na sumieniu może nawet setki tysięcy Żydów, a jednak Ukraina nie spotyka się z międzynarodowym ostracyzmem. Oczywiście trzeba to właściwie rozumieć. Nie po to USA sprawują parasol ochronny nad banderowcami (opcji Mykoły Łebeda, który w 1964 złożył samokrytykę wobec środowisk żydowskich i zapewnił o porzuceniu antysemityzmu), budując sobie w tym państwie świetny przyczółek skierowany przeciw Rosji, by wypominać swojemu protegowanemu zbrodnie na Żydach. Próba polityki PiS zamrożenia kontaktów nie przyniosła żadnych efektów poza negatywnymi (wstrzymanie ekshumacji, ogłoszenie listy nielegalnych polskich upamiętnień).

Dlatego odezwały się głosy także z wewnątrz PiS, aby jednak pójść inną drogą. Jerzy Targalski nie jest moim faworytem, ale niedawno wyraził myśl ze wszechmiar słuszną, jeśli potraktować ją jako diagnozę sytuacji i wybór przed którym stoi PiS. 6 listopada 2017 Targalski w wywiadzie dla „Frondy” po zauważeniu, że za rozkręcanie nienawiści do Ukrainy i Ukraińców odpowiadają środowiska kresowe, neoendeckie i rosyjska agentura (sic!), stwierdził: „nie będzie żadnego porozumienia polsko-ukraińskiego, dopóki Polacy nie przyznają, że UPA – owszem, dokonała ludobójstwa na Wołyniu, ale UPA również walczyła o niepodległość Ukrainy przez 15 lat z Sowietami, a z drugiej strony – dopóki Ukraińcy nie przyznają, że UPA walczyła przez 15 lat z Sowietami o niepodległość Ukrainy, ale wcześniej dokonała ludobójstwa na Wołyniu”. T

o prawda, jeśli PiS chce (a chce) nadal prowadzić politykę antyrosyjską w oparciu o Ukrainę musi uznać miejsce UPA w panteonie narodowym Ukrainy. Jak postąpi mając na uwadze cały gigantyczny balast nieprzytomnej rusofobii? Ja wiem, a Państwo?

Degradacje i Jaruzelski

Kolejną metoda przykrycia sprawy żydowskiej jest powrót do pomysłu degradacji wojskowych ludowego Wojska Polskiego z generałem Jaruzelskim na czele. Niektórzy spodziewali się, że po odejściu Macierewicza, PiS po cichu wycofa się z nieszczęsnego projektu ministra, jednak rozwój wypadków i konieczność ściągnięcia „patriotycznych” cugli spowodowały, że o sprawie sobie przypomniano i w ekspresowym tempie przeprowadzono przez radę ministrów. Towarzyszy temu naturalny w takich przypadkach chaos pojęciowy a co za tym idzie brak możliwości określenia do czego w zasadzie „walczący z komuną” się odwołują.

Wg jednych Jaruzelski ma być zdegradowany za antysemickie i rasistowskie działania podczas wydarzeń marca 1968 r. Zawsze zadziwiało mnie, że z zarzutem takim mogą występować ludzie, którzy jednocześnie odwołują się do pewnych wycinków tradycji przedwojennej, wojennej i powojennej zupełnie wobec kwestii żydowskiej jednoznacznej. Zwłaszcza do powojennej tradycji walki „wyklętych” z tzw. żydokomuną. I nagle okazuje się, że występują oni przeciwko antysemickiej nagonce w 1968, wykazując się przy okazji wręcz przysłowiowym neofickim filosemityzmem. No, bądźmy poważni! I rozważni.

Kryzys marca ’68 miał podłoże w konflikcie arabsko-izraelskim w 1967 r. i proizraelskim stanowisku wojskowych pochodzenia żydowskiego w WP. Takiego stanowiska z powodów geopolitycznych nie można było tolerować. I jakkolwiek przy okazji marca na pewno skrzywdzono również w wielu przypadkach ludzi niewinnych (powody te co zwykle, małostkowość, prywatne porachunki, wykorzystanie nadarzającej się okazji), to nikt o zdrowych zmysłach nie zaprzeczy, że w taki sposób w jaki było to wówczas możliwe, w tamtych okolicznościach politycznych, pozbyto się stalinowców, beneficjentów i głównych negatywnych aktorów lat 1944-56, odpowiedzialnych za zbrodnie tego okresu, także te popełnione na „wyklętych”. I teraz, fanatyczni wyznawcy „wyklętych”, czując pismo nosem i ustawiając się tak, jak powiewa wiatr, atakują znienawidzonych generałów WP za ich „antysemityzm”, także wobec katów „wyklętych”! Przyznają Państwo, że tak zaawansowana paranoja jest możliwa tylko w Polsce.

Co ciekawe Jaruzelski i członkowie WRON mają także stracić swoje stopnie za „naruszenie prawa”. Prawa, czyli bez wątpienia konstytucji PRL w związku z jej naruszeniem w kwestii wprowadzenia stanu wojennego! Ale, ale, czy nie słyszymy od trzech lat z wyżyn władzy mantry o „sowieckiej okupacji w latach 1944-89”, o kolonii sowieckiej, o tym, że nie było Polski?! No więc jak w tej sytuacji karać za sprzeniewierzenie się prawu okupanta/okupacyjnemu? Polski nie było, była okupacja i oto wojskowi postanowili złamać prawo okupacyjne! Może odwrotnie, powinno się ich za to pochwalić.

Wstrząsające w tej i innych sprawach jest milczenie polskiego Kościoła. Między postawą i autorytetem Kościoła w czasach PRL, zwłaszcza w latach 1980-89 a stanem dzisiejszym istnieje przepaść. Tamten Kościół brał współodpowiedzialność za państwo, rozmowy kardynałów Wyszyńskiego i Glempa z władzami PRL miały wielkie znaczenie merytoryczne i duchowe, ludzie z nadzieją obserwowali je i w napięciu oczekiwali na ich rezultaty. Kościół pełnił wielką rolę i nie była to rola antypaństwowego pieniacza, ale czynnika stabilizującego państwo i łagodzącego konflikty.

Dzisiaj Kościół w Polsce zachowuje się, jakby go w ogóle nie było. Nie zajmuje stanowiska w najważniejszych sprawach. Milczy w niemal wszystkich kwestiach poza od czasu do czasu podnoszoną sprawą zaostrzenia przepisów dotyczących obrony życia poczętego. Milczy, czyli de facto milcząco godzi się na kolejne pomysły PiS. Także w sprawie gen. Jaruzelskiego, któremu Kościół ten udzielił katolickiego pogrzebu…

Dziś już „na zawsze generał” Jaruzelski nie obroni się sam. Odszedł, a jego towarzysze (jak to dzisiaj wieloznacznie brzmi!) milczą, sparaliżowani strachem przed utratą doczesnych przywilejów starości. Młodsi chwytają się iluzji oportunizmu i konformizmu. Jakie to wszystko typowe dla każdych czasów, w których moralny karlizm stał się postawą dominującą. Nie obronię go także ja, chociaż bez strachu i mając w pogardzie chamstwo i małostkowość marnych ludzi mających na usługach omnipotencję państwa, staję po stronie Generała, wolny od prymitywnych schematów, jako człowiek nie mający nic wspólnego z komunizmem jako ideą i wywodzący się z rodziny, która z doczesnym wyrazem „komunizmu” PRL (partia, układziki i kariera przez partię itp.) także nie miała nic wspólnego (uczciwość nakazuje mi wspomnieć dwóch ludzi z dalszej rodziny, którzy należeli do PZPR z powodów ideowych; nie ma ich dawno wśród żywych, pamiętam czasem b. ostre kłótnie z nimi o pryncypia, ale poza brakiem zgody w tych kwestiach byli to dobrzy, uczciwi ludzie – ludzie dobrej roboty).

Piszę te słowa, żeby ułatwić życie dziennikarzom śledczym, którzy na ostatnio ujawnione wezwanie człowieka z Radia Wnet, mają zająć się sprawdzeniem mojej osoby. Jestem odporny na plucie jadem nienawiści przez niewolników ideologii, nazywanie endekokomuchem, wpisywanie na listy agentów Putina i Kremla. Gorzej dla nich – jestem ponad to. Ubolewam nad ich ubogim życiem zdominowanym przez najgorsze negatywne uczucia jakie żywią do drugiego człowieka i życzę im opamiętania – jest wszak tyle piękna i pięknych uczuć nawet na tym łez padole.

To wszystko nie zmieni sytuacji gen. Jaruzelskiego i innych dotkniętych zemstą po i przed śmiercią. Przy hałaśliwym wyciu zaspokojonej nienawiści mniejszości i przy milczącej aprobacie większości tych, którzy odczytali znak czasów obecnego bezlitosnego historycznego totalitaryzmu, jako nakaz „siedzenia cicho” (bo i za nas się wezmą) – nie łudźmy się – ci, którzy dziś mogą wszystko, zrobią co zechcą. Jest tylko jedno „ale”, swego rodzaju memento. Te czasy i ich „dorobek” trzeba będzie jak wiele innych trudnych okresów w historii Polski „odkręcić” w przyszłości. I nic tu nie pomoże jakobiński i hunwejbiński zapał teraźniejszości. Sromota zawsze kończy tak samo. To tylko kwestia czasu.