Adam Śmiech – USA kontra Europa, a Polska?…

Wydarzenia w Polsce i na świecie biegną jak w szybko obracającym się kalejdoskopie. Mienią się różnymi barwami, zaskakują. Mocarstwom dają pole do rozmaitych zachowań, często idącym pod prąd deterministycznej wizji stosunków międzynarodowych, państwom wielkości Polski zaś, możliwość korekty swojej polityki i umiejętnego dostosowania do dynamicznej sytuacji. Niestety, władze Polski, jak sparaliżowane, tkwiące mentalnie w układzie amerykańsko-atlantyckim, nie są w stanie nic zmienić.

Ostatnie miesiące, a szczególnie reperkusje będące rezultatem zmiany ustawy o IPN oraz sprawa amerykańskiej ustawy S.447 JUST, pokazały, że prowadzona przez Polskę pod rządami PiS polityka zmierzająca do zacieśnienia bezalternatywnego sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, stoi pod wielkim znakiem zapytania. W istocie, polityka ta została zweryfikowana negatywnie. Potwierdziło się – czarno na białym – to, co do tej pory było uważane jedynie za domenę ludzi oskarżanych o antysemityzm i o spojrzenie na świat przez pryzmat tzw. spiskowej teorii dziejów, a mianowicie, że głęboko antypolski nurt w świecie żydowskim jest faktem, zaś Stany Zjednoczone są protektorem i orędownikiem interesów tego świata przed wszystkimi innymi kwestiami, z interesem samych Stanów włącznie.

Ponadto, ta antypolskość ma bardzo konkretny wymiar w postaci zagrożenia szantażem roszczeń (których zakres prowadzić może, w razie doprowadzenia do realizacji, jedynie do wszechstronnej degrengolady państwa polskiego), nie tylko faktycznie, ale i formalnie i oficjalnie popieranych przez USA.

W cieniu ustawy S. 447

Wydaje się, że każde państwo i każdy rządzący znajdujący się w sytuacji Polski – kiedy okazuje się, że największy sojusznik jest równocześnie gwarantem politycznym państwa i lobby międzynarodowego, które naszego kraju nienawidzi, uważa ten kraj i naród za jednego z czołowych sprawców swoich nieszczęść w przeszłości oraz cyklicznie występuje i będzie występować w przyszłości, z horrendalnymi roszczeniami, mającymi być rzekomym zadośćuczynieniem za te krzywdy – powinien rozważyć odpowiadającą sytuacji korektę swojej polityki wobec takiego sojusznika.

W konkretnej sytuacji Polski dalsze trwanie w obecnej formie sojuszu z USA jest rzeczą ze wszech miar szkodliwą i wymagająca zmiany. Jak już pisałem wcześniej, w sytuacji, kiedy z wielu powodów nie możemy obecnie postulować i przeprowadzić jakiejś szeroko zakrojonej zmiany geopolitycznej, należałoby – jest to wręcz obowiązkiem rządzących – podjąć działania zmierzające do zintensyfikowania sojuszniczego zaangażowania Polski na innych kierunkach w ramach obecnego układu euroatlantyckiego. Niestety, reakcja obecnej władzy jest zaprzeczeniem takiego zachowania.
Nie trudno było przewidzieć, że odpowiedzią rządu PiS na ujawnione potężne wady sojuszu z USA będzie nie jego przemyślenie w kierunku asekuracji przed negatywnymi konsekwencjami takiego jednoznacznego zaangażowania, ale przeciwnie, pójście drogą jeszcze większego zacieśniania tego sojuszu. Innymi słowy – co będzie, to będzie, ale my i tak pozostaniemy ślepo oddanym „sojusznikiem” USA, który łaszeniem się, nadskakiwaniem, nadgorliwością, uczynieniem z siebie przyczółka do walki protektora o hegemonię światową i podejmowaniem choćby niekorzystnych ekonomicznie decyzji (gaz, uzbrojenie), będzie starał się oddalić zagrożenie ze strony żydowskiej. To jest cała polityka PiS i cały horyzont myślowy ideologów tej formacji.

Przyczyną takiego stanu rzeczy jest oczywiście nieprzytomna rusofobia, która nie pozwala na zajęcie innego, choćby tylko bardziej elastycznego stanowiska na arenie międzynarodowej. Trzeba podkreślić, że PiS stał się niezdolny do kreowania jakiejkolwiek polityki wobec Rosji, poza otwarcie wrogą polityką opartą na nienawiści, dopiero po katastrofie smoleńskiej, która uznana pierwszego dnia za zaplanowany mord dokonany przez Putina/Rosję na Polsce, stała się nowym mitem założycielskim tej formacji.

Należy jednak uczciwie przyznać, że PiS przejmując władzę w 2015 r. wszedł także w buty poprzedników z PO, którzy w 2014 r. niemal równie fanatycznie (choć bez fundamentu mistycznego) podjęli politykę bezwzględnego poparcia dla nowego Majdanu i skutecznie rozpoczęli demolowanie stosunków polsko-rosyjskich. PiS dokończył tą destrukcyjną robotę w oparach absurdu mistyki politycznej.

Izolacja na własne życzenie

Po raz pierwszy od 1920 r., z przerwą jedynie może na emigracyjny rząd Tomasza Arciszewskiego(który jednak nie władał faktycznie państwem), znaleźliśmy się w sytuacji całkowitego i intencjonalnego zamrożenia stosunków z Rosją. Jak niedawno powiedział w wywiadzie dla Onetu (po zaprzysiężeniu prezydenta Putina), Oleg Niemeński z Rosyjskiego Instytutu Studiów Strategicznych: „Niestety, w tej chwili widzimy, że stosunki polsko-rosyjskie są zamrożone. I tu z pewnością mogę powiedzieć, że problem nie tkwi w Rosji – piłka jest po stronie Polski. Myślę, że nasza polityka zagraniczna prawie w ogóle nie zwraca uwagi na Polskę. Polska to kraj niewystarczająco suwerenny. Jej polityka w dużej mierze zależy od Brukseli, Berlina i Waszyngtonu. Polska polityka jest ukierunkowana w tę stronę, w która każe jej podążać Zachód. Władzę w Polsce przejęła partia, która próbuje udowodnić, że winną katastrofy [smoleńskiej – AŚ] jest Rosja lub, że Rosja była zamieszana w spowodowanie katastrofy wespół z kimś jeszcze. Oczywiście takie podejście jest dla nas nie do przyjęcia. Jeśli są jakieś dowody, to je przedstawcie. Myślę, że wrak będzie oddany Polsce, ale aby tak się stało powinny mieć miejsce jakieś pozytywne zmiany w naszych stosunkach”.

W słowach Niemeńskiego zawarte jest nie tylko stanowisko Rosji. Tak naprawdę wyrażają one – a contrario – jałowość i bezpłodność polityki polskiej na kierunku rosyjskim, to ciągłe docinanie Rosji na arenie międzynarodowej, to atakowanie jej przy każdej okazji, to wspieranie wszelkich akcji choćby o posmaku antyrosyjskim. Efekty dla państwa polskiego są marne, gdyby to nie chodziło o nasz kraj, powiedzielibyśmy, że są komiczne. Prezydent Duda jedzie do USA, i po raz kolejny występuje, tym razem na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ, z tyradą o prawie międzynarodowym, o konieczności jego przestrzegania i o jego naruszeniach, gdzie ostrze potężnej krytyki bez kamuflażu skierowane jest na Rosję. Nie wiem, czy wystąpienia naszego prezydenta w ONZ odbierane są tylko jako jeszcze jedne z ciągu przemówień, które trzeba przetrwać do najbliższej przerwy na lunch, ale merytorycznie kompromitują one mówiącego i kraj, który reprezentuje.

Oto bowiem pryncypialny obrońca prawa międzynarodowego jednocześnie głosi, że jest najwierniejszym sojusznikiem USA, kraju który od 27 lat znany jest z zuchwałego deptania tegoż prawa, dokonywania inwazji na podstawie wymyślonych celowo zagrożeń (broń masowego rażenia Saddama) i fałszywie uzyskanego mandatu lub bez jakiegokolwiek mandatu, znany z dokonywania nalotów na kraje, które mu się nie podobają, czy wreszcie, znany z finansowania i wspomagania przewrotów politycznych, o wiarołomności wobec podpisanych przez siebie traktatów już nie wspominając. Wszyscy o tym wiedzą, także w Polsce np. wady stanowiska Polski wypunktowała specjalizująca się w polityce międzynarodowej dr Patrycja Grzebyk z UW w wywiadzie dla TOK-FM, ale w otoczeniu pana prezydenta najwyraźniej obowiązuje metoda zaklinania rzeczywistości, gdzie ciągłe powtarzanie fałszów i półprawd ma z nich uczynić prawdę.

Polska tak pryncypialna w stosunku do Rosji traci natychmiast swoją pryncypialność, kiedy chodzi o USA, Zachód, Ukrainę, czy środowiska żydowskie. Pomyślmy, jak to fatalnie wygląda z boku… Prezydent RP spotyka się z burmistrzem Jersey City, bez deklaracji tegoż odwołania swych skandalicznych oskarżeń wobec marszałka Senatu RP. Kto coś takiego w ogóle organizuje?! Kto się na to zgadza? Jak można dopuścić do takiego publicznego obniżenia rangi prezydenta RP i Polski jako takiej! A „rzeczpospolita przyjaciół” nie zamierza schodzić ze swej drogi „przyjaźni” do Polski. Właśnie nasi przyjaciele z Komitetu Żydów Amerykańskich (AJC), konkretnie zaś rabin David Rosen, dyrektor odpowiedzialny za stosunki międzyreligijne w AJC, napisał w liście do kardynała Kurta Kocha, przewodniczącego papieskiej Komisji ds. Kontaktów Religijnych z Judaizmem, że kontynuacja procesu kanonizacji prymasa „będzie postrzegana w społeczności żydowskiej i poza nią jako wyraz aprobaty dla skrajnie negatywnego podejścia kardynała Hlonda do społeczności żydowskiej”.

Szczególnie zabawnie brzmi zdanie: „w 1936 roku, w liście pasterskim, kardynał Hlond potępił judaizm i Żydów za odrzucenie Jezusa”. Naturalnie po Soborze Watykańskim II i nieszczęsnej deklaracji Nostra Aetate oraz po 50 latach pełnych uległości wypowiedzi wobec Żydów, zatrącających czasem nawet o akceptację judaizmu, jako alternatywnej drogi do zbawienia, stanowiska takie, jak AJC już wcale nie dziwią. Po prostu, skoro „starszym braciom” przyznano de facto status ostatniej instancji, to z niego korzystają.

Pompeo i Czaputowicz

Tymczasem minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz także odbył podróż do Waszyngtonu i rozmawiał z Mikiem Pompeo, sekretarzem stanu. Mówił o zagrożeniach „jakie stwarza Iran dla bezpieczeństwa w regionie i na świecie” (najwyraźniej zastosował metodę powtarzania słów pryncypała, żeby ktoś nie pomyślał, że głos Polski zbyt słabo wybrzmiał). Czaputowicz stwierdził, że „musimy być z innymi członkami Unii Europejskiej, jeśli chodzi o wymiar gospodarczy, bo Unia w tym zakresie decyduje o podejmowanych działaniach.

Natomiast, jeśli chodzi wymiar strategiczny i bezpieczeństwa rozumiemy też obawy Stanów Zjednoczonych”. Minister zapewnił, że polskie władze będą starały się namówić pozostałe kraje UE do „wzięcia pod uwagę nie tylko interesów poszczególnych firm, które zainwestowały w Iranie, ale też względów bezpieczeństwa”.

Czyli Polska jako pas transmisyjny interesów amerykańskich w Europie. I to w sytuacji, kiedy zerwanie umowy atomowej z Iranem przez Trumpa w interesie Izraela i Arabii Saudyjskiej, spotkało się z poważną krytyką ze strony UE i państw europejskich. Niemcy i Francja – strony umowy – wyraziły swoją dezaprobatę łagodnie (podobnie jak Rosja, która wyraziła rozczarowanie), jednak już Donald Tusk wypowiedział się bardzo ostro. Można podejrzewać, że to, czego nie mogli i nie chcieli powiedzieć oficjalni przedstawiciele Francji i Niemiec, wyraził Tusk. Szef Rady Europejskiej skrytykował decyzje USA ws. ceł, handlu i porozumienia z Iranem oraz przeniesienia ambasady USA do Jerozolimy. Stwierdził, że UE musi być zjednoczona, aby umowę z Iranem utrzymać.
Z jego ust padły z pewnością najostrzejsze słowa, pośród komentujących decyzje Trumpa: „Możemy podziękować prezydentowi Trumpowi, bo dzięki niemu w Europie pozbyliśmy się złudzeń. Dał nam do zrozumienia, że jeśli potrzebujesz pomocnej dłoni, to znajdziesz ją na końcu własnego ramienia”. Na koniec Tusk nadał swej generalnie słusznej wypowiedzi rys, a jakże, polski. Wspomniał naturalnie o zagrożeniu „agresywną postawa Rosji”.
Szefowa dyplomacji UE Frederica Mogherini stwierdziła w oficjalnym stanowisku, że „W przemówieniu sekretarz Pompeo nie przedstawił, w jaki sposób odejście od umowy nuklearnej z Iranem uczyniło region lub uczyni go bezpieczniejszym wobec groźby rozprzestrzeniania się broni jądrowej lub w jaki sposób stawia nas w lepszej pozycji do wpływania na Iran w obszarach nieobjętych zakresem umowy. Nie ma alternatywy dla umowy”. Zaznaczyła, że układ nuklearny z Iranem to osiągnięcie międzynarodowej dyplomacji, które gwarantuje, że potencjał nuklearny Iranu będzie wykorzystywany wyłącznie w celach pokojowych.

Przypomniała, że Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej już dziesięciokrotnie potwierdziła, że Iran realizuje wszystkie zobowiązania związane z porozumieniem, a umowa jest efektem ponad dekady złożonych i skomplikowanych negocjacji. „Unia Europejska jest i pozostanie wierna dalszemu pełnemu i skutecznemu wdrażaniu umowy, jeśli tylko Iran wywiąże się ze wszystkich zobowiązań związanych z energią jądrową, jak to czyni obecnie”.

A właśnie chwilę potem Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA) w pierwszym raporcie po zerwaniu umowy przez USA stwierdziła, że Iran nadal wywiązuje się z jej postanowień. I w tej sytuacji minister Czaputowicz będzie namawiał członków UE do uwzględnienia interesów USA…

Warto zwrócić uwagę, że w tym samym czasie USA namawiają UE do zaostrzenia sankcji wobec Rosji i występują przeciwko Nord Stream 2, podczas gdy Komisja Europejska odsuwa w czasie decyzję o karach dla Gazpromu. Wydaje się, że Nord Stream 2 może stać się sprawą już nie tylko ekonomiczną, ale i punktem sporu między USA a UE, którego stawką będzie prestiż. Działania Trumpa na Bliskim Wschodzie spowodowały, że łatwiej będzie UE zaakceptować Nord Stream 2. I tylko Polska pozostanie wyjątkiem ze swoim niereformowalnym uporem. Podkreślmy jeszcze raz – ostatnio PiS wyhamował ze swoim bezalternatywnym wspieraniem Ukrainy, ale w sprawie Nord Stream 2 działa wyłącznie w jej interesie! W prawdziwym interesie Polski jest przyłączenie się do tej inwestycji, aby ten projekt niemiecki, ale i europejski nie odbywał się bez naszego udziału.

Nawet Macron zmądrzał

W Europie po ostatnich działaniach USA następuje więc wyraźne przesunięcie akcentów. Prezydent Macron właśnie pojechał na Forum Ekonomiczne w Petersburgu, gdzie spotkał się z prezydentem Putinem. Można podejrzewać, że udział Macrona w forum to konsekwencja nieudanej wizyty w USA i niepowodzenia w przekonywaniu Trumpa do niezrywania porozumienia z Iranem. Macron stwierdził m.in., że „jest świadomy, że rola Rosji w kwestii rozwiązania problemów międzynarodowych jest nie do zastąpienia”. Ocenił, że Moskwa uzyskała ponownie „rolę silnego lidera”. Przy czym – jak podkreślił – „również Rosja powinna przestrzegać naszych interesów oraz interesów naszych partnerów”. Putin podkreślił, że należy utrzymać porozumienie z Iranem, i wyraził wątpliwość, czy istnieją postawy do jego zerwania. Zdaniem Putina, grozi to „opłakanymi skutkami”. Macron powiedział, że układ nuklearny z Iranem z powodu stanowiska USA został wystawiony na ryzyko.

Francja i Rosja chcą powołać instrument, który pozwoliłby skoordynować wysiłki krajów pragnących uregulowaniu konfliktu w Syrii. Macron powiedział także, że Francja chciałaby stworzenia mechanizmu międzynarodowego, który w przyszłości pozwoliłby na ustalanie odpowiedzialności w kwestii użycia broni chemicznej.
Komentując odwołanie szczytu przywódców USA i Korei Północnej, Donalda Trumpa i Kim Dzong Una, Putin wyraził ubolewanie z tego powodu. Dodał, że Moskwa liczy na kontynuowanie dialogu, bo bez niego postęp nie jest możliwy. Ocenił, że Kim Dzong Un wywiązał się z podjętych zobowiązań, i zapewnił, że prowadzona będzie praca nad zbliżeniem stanowisk Waszyngtonu i Pjongjangu (na podstawie PAP).

Bez wątpienia, USA w sprawie Iranu i Korei Północnej zachowują się jak słoń w składzie porcelany. Doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, neokonserwatysta John Bolton publicznie proponuje Iranowi „rozwiązania”, które faktycznie oznaczają dla tego kraju pełną kapitulację i stan quasi-podległości USA i Izraelowi. Wobec Korei Płn proponuje zastosowanie „formatu libijskiego”, o którym wiadomo, że zakończył się wiarołomstwem USA i przyzwoleniem na lincz Kaddafiego. Nic dziwnego, że Kim ostrzegł przed pójściem tą drogą. Trump wobec tego odwołał spotkanie. Czy Bolton powiedział to celowo, żeby zerwać spotkanie, czy mamy tu do czynienia z czystą polityczną hochsztaplerką?

Tak czy inaczej sytuacja zmienia się wraz z przesunięciem kalejdoskopu zdarzeń. Dania pozwoliła sobie nawet na emisję piosenki kpiącej z Izraela i, co tu dużo mówić, odwołującej się do tzw. stereotypowych wyobrażeń o Żydach (np. skłonności do pieniędzy). Co wolno małej Danii, byłoby niewyobrażalne w dużej Polsce. O Skripalach cicho, choć amerykańskie lobby w zamian wyskakuje przed mundialem ze sprawą samolotu zestrzelonego nad Donbasem. Ławrow i Putin naturalnie odrzucili oskarżenia z powodu nie przedstawienia dowodów.

Została tylko Gruzja

Polska w zmieniającej się dynamicznie układance jest tylko cieniem USA, bez własnego zdania. Nic dziwnego, że nikt nas nawet nie wymienia w jakichkolwiek konfiguracjach. Nasz „wpływ” wyznacza udział prezydenta Dudy w obchodach w Gruzji, gdzie mówił o… naruszaniu prawa międzynarodowego. Do Polski zaprasza się niepoważne marionetki amerykańskie dalszego rzędu w rodzaju szefa proukraińskich Tatarów krymskich, Zakajewa od emigracyjnych Czeczenów, bądź wicepremier Ukrainy Kłympusz-Cyncadze. Ich wspólnym mianownikiem jest głośne artykułowanie w polskich mediach pragnień i oskarżeń wobec Putina i Rosji, których ani zrealizować, ani udowodnić nie są w stanie. Przez dawanie pola paranoicznym wypowiedziom w naszych mediach nie staniemy się poważnym państwem, ani narodem rozumiejącym politykę.
W szczytnym celu wzmacniania nienawiści do Rosji Polskę zrównuje się z Czeczenią, Tatarami i ukraińskimi pacynkami. Bardzo to smutne. Grozi zupełnym zinstrumentalizowaniem traktowania Polski na arenie międzynarodowej. Tak właśnie brzmi zapowiedź sprowadzenia do Polski na stałe „tysięcy żołnierzy USA”. Decyzję ma podjąć Pentagon, a będzie to element planu „odstraszania dalszej agresji Chin i Rosji”. Niezależnie od tego, jaki format przyjmie to odstraszanie, już dziś wiadomo, że rząd PiS przeszedł do historii jako ten, który sprowadził ponownie obce wojska na terytorium Polski, a co gorsza uczynił z Polski przyczółek odstraszania przez jedno mocarstwo innych mocarstw. Jak nazwać taka politykę, każdy rozsądny człowiek już sam sobie odpowie.