Życie jest piękne nie tylko z miliona powodów, które każdy z nas mógłby od razu wymienić, ale także dlatego, że potrafi zaskakiwać stawiając człowieka w sytuacjach, o których niektórzy nie mogli by nawet marzyć. W sierpniowy weekend 24-26 b.r. znalazłem się w takiej właśnie sytuacji – sam w to nie wierzę, więc Państwo zapewne tez nie uwierzą – uczestnika międzynarodowego festiwalu! Ale po kolei.
O tym, że w Swietłogorsku (niem. Rauschen), kurorcie nad Bałtykiem, położonym na północny-zachód od Kaliningradu (Królewca), odbędzie się festiwal dla amatorów dowiedziałem się z dużym wyprzedzeniem od spiritus movens całego przedsięwzięcia, płk Tadeusza Kowalczyka ze Stowarzyszenia Spadkobierców Polskich Kombatantów II Wojny Światowej z Warszawy. To on zaproponował mi nie tylko wyjazd, ale i występ w chórze tworzonym ad hoc właśnie w środowisku Spadkobierców na okoliczność festiwalu. To wtedy pomyślałem sobie – „raz kozie śmierć” – zgłoszę Tadeuszowi występ indywidualny. Ponieważ ze względu na błędy młodości mógłbym wystąpić jedynie a capella, postanowiłem zatem zaproponować występ w duecie Kol. Zbigniewowi Sekulskiemu w charakterze instrumentalisty i współwokalisty.
Zbyszek, to uznany bard, uczestnik legendarnego Przeglądu Piosenki Prawdziwej w hali „Oliwii” w Gdańsku w 1981 r., gitarzysta, kompozytor, autor tekstów, zafascynowany amerykańskim folkiem i rockiem (Dylanem, The Byrds, Crosby Stills and Nash itp.), ale również rosyjską muzyką ludową i nie tylko. Każdy z uczestników festiwalu mógł zaśpiewać maksimum trzy utwory, w tym dwa w swoim języku, a jeden w języku sąsiada (polskim lub rosyjskim). Odbyliśmy ze Zbyszkiem kilka prób przed wyjazdem, ale czuliśmy, że to za mało.
Przesłuchania uczestników odbywały się w pierwszy dzień festiwalu, w sobotę 25 sierpnia. W niedzielę wręczono nagrody i odbył się koncert laureatów. Od początku, słuchając kolejnych reprezentantów gospodarzy, wiedzieliśmy, że nie mamy szans z wykonawcami rosyjskimi. Zarówno chóry, jak i zespoły wokalne w różnym wieku oraz soliści zaprezentowali nienaganne wykonania pod względem wokalnym i artystycznym, praktycznie bez jakichkolwiek błędów i uchybień. Strona polska? Cóż, z całym szacunkiem dla Koleżanek i Kolegów, zwłaszcza zaś dla starającego się za trzech Rolanda Dubowskiego (organizator wyjazdu, dyrygent chóru i wokalista), Tadeusza Kowalczyka, i samego Zbyszka, który mam nadzieję, nie obrazi się za moje słowa, my wszyscy z Polski wypadliśmy na tle Rosjan po prostu kiepsko.
Nie będę publicznie oceniał nikogo z imienia i nazwiska. Ocenię siebie. Śpiewałem głównym wokalem „Wizję szyldwacha” (czyli „Barwny ich strój, amaranty zapięte pod szyją”, pieśń dedykowana ułanom krechowieckim, popularna m.in. w Błękitnej Armii gen. Hallera). Niestety, bardzo szybko brak odpowiedniej ilości prób dał się we znaki. Ze słabym odsłuchem wystarczyło, abym rozjechał się z playbackiem, a trema dopełniła swego. Także w autorskim utworze „Krasawica-generał”, poświęconym krymskiej prokurator Natalii Popłońskiej, gdzie do wcześniej skomponowanej muzyki Zbyszek dopisał tekst tuż przed festiwalem, brak prób dał o sobie znać. Na szczęście całkiem dobrze wypadł nam wojenny utwór rosyjski „Na polie tanki grochotali” opowiadający o śmierci załogi czołgu trafionego pociskiem przeciwpancernym. Z satysfakcją odnotowuję, że dostaliśmy za jego wykonanie burzę oklasków i szereg indywidualnych gratulacji od publiczności po zejściu ze sceny. I już wówczas dostałem poufną wiadomość, że możemy szykować się do występu w niedzielę.
W niedzielę, zgodnie z oczekiwaniami, okazało się, że we wszystkich kategoriach Rosjanie zajęli zasłużenie wszystkie miejsca na podiach. Jak napisał uczestnik i współorganizator festiwalu z ramienia Związku Żołnierzy Wojska Polskiego, olsztyński dziennikarz Jerzy Pantak: „Zespoły rosyjskie biją nas pod wieloma względami – zwłaszcza muzycznym i estradowym. Widać, że muzyka i śpiew zajmuje wiele miejsca w tamtejszej edukacji szkolnej i pozaszkolnej. Na dodatek chce im się jeszcze zajmować kulturą polską! A widzieć i słyszeć, jak Rosjanie czysto śpiewają po polsku, to przeżycie niesamowite. (…) My wrażenie robimy raczej swoją postawą i doborem tekstów, np. tym razem rzadko wykonywaną (także podczas poprzednich edycji festiwalu) rosyjską pieśnią marszową „Pożegnanie Słowianki”, na melodię znaną u nas do słów „Rozszumiały się wierzby płaczące” albo wspomnianą pieśnią o czołgistach.
A o nas i naszym występie w koncercie laureatów, Kol. Jerzy napisał: „duet Adam Śmiech i Zbigniew Sekulski z własnym akompaniamentem gitary i harmonijki ustnej. Pięknie wykonali m.in. po polsku „Wizję szyldwacha”, a po rosyjsku „Na polie tanki grochotali” (W polu czołgi grzechotały), za co dostali specjalny puchar dowódcy Floty Bałtyckiej.
Ogromne brawa zebrali też w koncercie laureatów, wykonując tą pieśń w towarzystwie zdobywczyń zespołowego 1. Miejsca. Dziewczęta ze „Zwuk Muzyki” występowały w mundurkach nawiązujących do kobiecego 46. Gwardyjskiego Pułku Nocnego Lotnictwa Bombowego Armii Czerwonej „Nocne Wiedźmy” wyzwalającego m.in. Warszawę”. To prawda. Dodam, że kilka osób, w tym jeden z głównych organizatorów, subiektywnie uznali nasze niedzielne wykonanie za najlepsze podczas całego festiwalu. Żeński zespół wokalny namówił do występu z nami Zbyszek, przebojowy estradowiec, mówiący (niech mi wybaczy) niesamowitą mieszaniną rosyjskiego, polskiego i angielskiego.
Słowo o festiwalu
Oficjalna nazwa festiwalu brzmi – XII Międzynarodowy Festiwal Pieśni Patriotycznej i Żołnierskiej. Hasło przewodnie – „Muzykoj jediny” – „Muzyką złączeni”. Organizatorami są obecnie rosyjska Regionalna Organizacja Społeczna „Kaliningrad-Świnoujście-Olsztyn” (złożona m.in. z byłych żołnierzy i ich rodzin, stacjonujących przed 1993 r. w Polsce, w tym, w Świnoujściu) z przewodniczącym, kapitanem I rangi Władimirem Raszewskim i Związek Żołnierzy Wojska Polskiego (zwłaszcza jego olsztyńska organizacja). Od kilku lat jest przedsięwzięcie typowo prywatne, w którym rolę główną odgrywają Rosjanie, gdyż ZZWP jest organizacją nie posiadającą możliwości zasadniczego finansowego wsparcia festiwalu. Ważną role pełnią też prywatni sponsorzy. Nie zawsze tak było. Festiwal narodził się jako pomysł władz samorządowych Obwodu Kaliningradzkiego i naszego województwa warmińsko-mazurskiego, a celem jego miało być propagowanie wzajemne kultury polskiej i rosyjskiej, promowanie młodych wykonawców-amatorów oraz nawiązywanie i pogłębianie kontaktów pomiędzy Rosjanami z obwodu a Polakami z Warmii i Mazur. Bez polityki wielkiej i małej.
Niestety, polityki miało nie być, ale polscy politykierzy nie wytrzymali i festiwal w istocie zniszczyli. Jak napisał dwukrotnie wspominany już Jerzy Pantak: „cztery lata temu nasi zaściankowi „patrioci” storpedowali inicjatywę rozgrywania festiwalu na przemian w Rosji i w Polsce, czyli w województwie warmińsko-mazurskim. Tym samym ograniczyli wpływ polskiej kultury na Rosjan, choć od dawna mamy umowę o wieloletniej przygranicznej współpracy – w tym roku minęła jej kolejna rocznica”. W 2014 r., zarówno władze samorządowe, jak i ówczesna pisowska opozycja, nagle – przy okazji ogłaszania swojej wielkiej miłości do ukraińskiego przewrotu – uznały festiwal za propagandę rosyjskiego imperializmu! Ciekawym przyczynkiem do polskiej chorobliwej rusofobii jest lektura doniesień medialnych z tamtego czasu. Dumni Polacy – hiperpatrioci z klubów „Gazety Polskiej”, i innych organizacji, pod komendą byłego wówczas i obecnego posła Jerzego Antoniego Gosiewskiego rozpoczęli kampanię przeciw festiwalowi, bombardując pismami władze samorządowe. Pisali: „W takiej chwili, gdy na sąsiedni kraj władze rosyjskie dokonują agresji, straszą Polskę zmieceniem z mapy, wprowadzają sankcje na naszą żywność, z naszych pieniędzy finansuje się proradziecką imprezę. (…) to propagandowa impreza wychwalającą rosyjski patriotyzm. Ten patriotyzm, sowiecki czy rosyjski, zawsze jest taki sam – stosowanie przemocy, zdrada, pogarda dla innych, kult szalonych przywódców”.
Sam Gosiewski powiedział: „organizatorzy festiwalu mieli zapewne dobre intencje, ale nie przemyśleli jego skutków. W obecnej sytuacji geopolitycznej takie imprezy mogą być odbierane jako poparcie dla agresywnych działań władz rosyjskich”. Burmistrz Mrągowa, gdzie miał się odbyć tamten festiwal, pozostało odwołać imprezę i napisać „władze miasta odwołały zaplanowany na najbliższy weekend festiwal w związku z eskalacją walk na Ukrainie i sytuacją polityczną w relacjach polsko-rosyjskich oraz nasilającymi się protestami różnych środowisk” (wszystkie informacje za wp.pl 20.08.2014 r.).
Cóż powiedzieć na takie przejawy narodowej choroby? Obsesja, obskuranctwo, zacietrzewienie w nienawiści, zaślepienie? Tak, wszystko na raz i wszystkiego po trochu. Przypominam, że w 2014 r. odwołano też, z tych samych idiotycznych powodów Festiwal Piosenki Rosyjskiej w Zielonej Górze… Pozostaje zwrócić jeszcze uwagę na fakt, że rok później, w 2015 r. pisowski już minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski zapowiadał w expose, że będzie kładł nacisk na kontakty z Rosjanami „z pominięciem ‘reżimu’ Putina”. Nawet patrząc z tego punktu widzenia, festiwal był okazją do prowadzenia właśnie takiej, jak zapowiedziana, działalności, tym bardziej, że Rosjanie z Obwodu Kaliningradzkiego są inni od tych z rosyjskiej macierzy. Inni, bo 30% z nich nigdy nie było we właściwej Rosji, bo lubią podróżować. Dostają wizy z któregoś kraju strefy Schengen (także z Polski) na okresu roku – dwóch lat i podróżują swobodnie po całej strefie przez ten okres. Z tego punktu widzenia są najbardziej „zachodni” ze wszystkich Rosjan. Idealna okazja dla planów p. Waszczykowskiego, nieprawdaż?
Otóż, nie. Bo są jeszcze „dumni Polacy”, którym słońce przesłania potężny kompleks sowiecko-rosyjski, który przytłacza ich i czyni z nich niewolników. Zamiast pogłębiania stosunków z Rosjanami z obwodu, bohaterski minister Błaszczak utrącił umowę o małym ruchu granicznym, władze samorządowe wycofały się z inicjatyw kulturalnych, Rosjanie zaś wycofali się z państwowego wspomożenia tychże inicjatyw i podnieśli ceny za wizy. Na wszystkim stracili zwykli ludzie, rozwijający swoje biznesy i mogący chociażby zaoszczędzić na polskiej drogiej benzynie, kupując tuż za granica rosyjską – tanią (dziś to ok. 2,70 zł za litr E95). W imię Ukrainy i absurdalnego, wykreowanego w chorych umysłach, zagrożenia.
Rosjanie na szczęście są normalni. Spotkaliśmy się z wielką sympatią, uśmiechniętymi twarzami, miłym słowem, wyrazami uznania, bawiliśmy się wspólnie przy ognisku do późnych godzin nocnych i nikt nie upił się, ani nie zachowywał niewłaściwie. Chyba tego właśnie, zetknięcia się ze zwykłą Rosją i zwykłymi Rosjanami boją się nasi przywódcy szermujący na lewo i prawo antyrosyjskimi hasłami. Przypomina mi się tu chłopak z Polski – wolontariusz na MŚ w Rosji, który w radio opowiadał o swoich bardzo pozytywnych doświadczeniach z kontaktów z Rosjanami, o ogromnej różnicy pomiędzy polską propagandą a rzeczywistością obejrzaną na własne oczy. I tego właśnie boją się rusofobi najbardziej.
W Kaliningradzie krócej niż krótko
Piszę używając nazwy Kaliningrad, bo powiedzmy sobie szczerze – z Królewca nie pozostało nic, a z Konigsberga bardzo niewiele. To miasto, to dziś Kaliningrad poprzetykany jedynie artefaktami z niemieckiej przeszłości. Żałuję ogromnie, że mogłem zaledwie dotknąć Kaliningradu, ledwie rzucić okiem na to, co ma dziś do zaoferowania. Wyjątkowo napięty terminarz nie pozwolił na więcej. Jedynie determinacja moja i grupy uczestników wycieczki sprawiła, że jeden ze współorganizatorów zabrał nas na krótki wypad do miasta. Po drodze odwiedziliśmy dwa memoriały poświęcone żołnierzom Armii Czerwonej i nie tylko. Na pierwszym stał T-34, na oko nieuszkodzony, jednak z dziura wlotową po przeciwpancernym u zbiegu wieży z kadłubem. Cała załoga zginęła. Dokładnie jak w wykonywanej przez nas piosence… Drugi memoriał był interesujący ze względu na prezentowane na nim wozy bojowe Armii Czerwonej i radzieckiej z ostatnich kilkudziesięciu lat, na stojąco obok nowiutką cerkiew i fakt, że na cmentarzu leżą też (nie widziałem osobiście, to informacja od kolegi) rosyjscy wojskowi, którzy zginęli współcześnie, w Syrii.
W samym Kaliningradzie stadion piłkarski widzimy tylko z daleka, nie znajdujemy czasu na pięknie zachowaną katedrę, przejeżdżamy obok stojącego vis a vis niej, na drugim brzegu Pregoły, nigdy nie ukończonego Domu Sowietów, który stoi na miejscu rozebranego na przełomie lat 60/70-tych (a podobno nieźle zachowanego) zamku krzyżackiego, który ma być wkrótce odbudowany. Nowa droga ekspresowa prowadząca do stolicy obwodu zapewnia znakomite warunki jazdy, co jest samo przez się zrozumiale, ale zaskakująco dobra jest tez nawierzchnia w samym mieście. Poniemieckich pozostałości jest niewiele i są raczej mało spektakularne, jakieś domy na przedmieściach, dawne niemieckie koszary, ulice z kostką itp.
Rosjanie podkreślają, że tak wielkie zniszczenia Koenigsberga nie są efektem szturmu w 1945 r., ani ich celowego przeprowadzenia po wojnie, lecz głównie nocnych nalotów bombowców angielskich. Wszędzie widać nowe, lub budujące się cerkwie, np. za pomnikiem Michaiła Kalinina, przy Dworcu Południowym. Na samym dworcu (podobnie jak kilka lat temu widziałem na Szeremietiewie) mini-cerkiew, miejsce modlitwy i coś w rodzaju prawosławnego Veritasu w jednym. Wszędzie widać ślady mistrzostwa świata. W mieście jest czysto i schludnie. W jednym miejscu, na filarach mostu nad Pregołą widziałem graffiti. Ruch samochodowy bardzo duży. W Kaliningradzie, zwłaszcza na przedmieściach trwają budowy niezliczonych nowych domów (wioski pod tym względem wyglądają znacznie biedniej). Nowoczesność i zachodni styl wywierają wpływ na zwłaszcza młodych mieszkańców. Niestety popularnością cieszy się moda na tatuaże.
W Kaliningradzie jest też wszechobecny MacDonald’s (pisany cyrylicą ma jednak swój urok). Hiper- i supermarkety funkcjonują również (np. sieć Wiktoria), lecz są podobno w całości rosyjskie. Zaopatrzenie sklepów jest znakomite. Ceny rozmaite, dużo rzeczy tańszych niż w Polsce. Trudno jednak, bez głębszego przyjrzenia się, prorokować jak to się ma do siły nabywczej tutejszych mieszkańców. W każdym razie żebraków zauważamy jedynie pod wejściem do wielkiego kompleksu hipermarketu Wiktoria. Kaliningrad charakteryzują podobno bardzo niskie ceny mediów oraz praktycznie brak bezrobocia, a nawet brak rąk do pracy. W obwodzie problemem są latyfundia często leżące odłogiem, powstałe na skutek skupywania działek piętnastohektarowych przeznaczonych dla każdego obywatela w procesie uwłaszczenia. Nie były one jednak geodezyjnie skonkretyzowane, ludzie mieli w ręku jedynie potencjalną działkę i pozbywali się swoich udziałów. W ten sposób powstały fortuny „obrotnych”.
Kaliningrad, jak cała Rosja łączy historię i symbole radzieckie z nową polityką historyczną, tj. powrotem do tradycji prawosławnej i carskiej. Szczególne wrażenie robi nowy (z 2014 r.) memoriał poświęcony rosyjskim żołnierzom z okresu I wojny światowej. Charakteryzuje się dbałością o szczegóły postaci i bogatą ornamentyką. W podobnym stylu jest pomnik Aleksandra I pod murami Kremla, czy niedawno odsłonięty pomnik Aleksandra III na Krymie. Niedaleko memoriału z I wojny stoi pomnik wybitnego feldmarszałka rosyjskiego z XVIII wieku, Piotra Rumiancewa-Zadunajskiego, zwycięzcy w wojnach z Turcją, jedynego zdobywcy twierdzy kołobrzeskiej (w czasie wojny siedmioletniej, w 1761 r., po pięciomiesięcznym oblężeniu), wielkiego innowatora myśli wojskowej (prekursor czworoboków, uderzeń frontalnych i skrzydłowych, wojny manewrowej i idei bitwy rozstrzygającej).
W kontaktach z Polską, w tym tragicznym dla naszego kraju wieku, wypada całkiem dla nas neutralnie – był kawalerem Orderu Orla Białego, posiadał polski indygenat (uznanie szlachectwa wg polskiego prawa i obyczaju), w czasie powstania kościuszkowskiego miał dowodzić wojskami rosyjskimi, ale z powodu jego choroby dowodzenie objął Suworow. Co ciekawe, jakieś sto metrów od monumentu żołnierzy I w.św. i pomnika Rumiancewa znajduje się mauzoleum pamięci Armii Czerwonej upamiętniające zdobycie Koenigsberga w 1945 r.
Odwiedzamy również, ze wszech miar godne polecenia, Muzeum Oceanu, które łączy tradycyjne formy (statki i okręty muzea, ekspozycja wyposażenia okrętów, starych latarni morskich itd.) z nowoczesnością (budynki ze szkła i betonu oferujące ekspozycje multimedialne). Szczególnie interesujący jest okręt podwodny „B-413” z lat 50-tych XX wieku, którego można zwiedzić wewnątrz od dziobowego do rufowego przedziału torpedowego. Nad wejściem do muzeum góruje figura Mikołaja Cudotwórcy, czyli Świętego Mikołaja, biskupa Miry.
Wracamy do Swietłogorska, który też ledwie oglądam, a warto w nim zobaczyć wysoki klif nadmorski i poczuć klimat bałtyckiego kurortu. Do Polski wracamy po wielkich przeżyciach związanych z festiwalem, z poczuciem niedosytu, jeżeli chodzi o zwiedzanie Obwodu Kaliningradzkiego, ale i z satysfakcją, że coś jednak udało się zobaczyć.