Początek roku obfitował w medialne „sensacje”, absorbujące znaczną część opinii publicznej, a będące swego rodzaju zasłoną dymną dla problemów większej wagi, z różnych względów pomijanych przez środki masowego przekazu. Nie raz, nie dwa siły polityczne rządzące naszym krajem i związane z nimi media, nagłaśniały różnego rodzaju tematy zastępcze po to aby ukryć jakieś niewygodne fakty, a najczęściej własną niekompetencję i nieuczciwość. Rzecz jasna, takie działania służyły i nadal służą rozgrywkom między dwoma głównymi partiami na polskiej scenie politycznej – PiS i PO (z przyległościami). Od dawna wiadomo, że gdy nie ma chleba, urządza się igrzyska…
W pierwszych dniach stycznia głównym wydarzeniem medialnym było zabójstwo Pawła Adamowicza. Pochylając się nad majestatem śmierci prezydenta Gdańska oraz tragedią jego rodziny, trudno uznać aby wydarzenie to miało jakiekolwiek znaczenie dla naszego kraju. Paweł Adamowicz był bowiem jedynie lokalnym politykiem, którego działania nie miały żadnego przełożenia na wymiar ogólnopaństwowy. Tym większe zdziwienie budzić muszą próby upolityczniania tego zabójstwa. Temu służyć miała kampania medialna środowisk lewicowo-liberalnych zarzucająca przeciwnikom politycznym moralną odpowiedzialność za śmierć Adamowicza, w związku z posługiwaniem się tak zwaną „mową nienawiści” w dyskursie publicznym. Niemal natychmiast pojawiły się analogie do zabójstwa prezydenta Gabriela Narutowicza w 1922 roku i ówczesnej atmosfery politycznej, która do tego tragicznego zdarzenia miała rzekomo doprowadzić. Absurdalność tego typu porównań jest oczywista, podobnie zresztą jak ubieranie w polityczne szaty czynu szaleńca. Pomimo tego, do tropienia „mowy nienawiści” w internecie oddelegowano ponad stu prokuratorów, a przez kraj przelała się fala „czarnych marszów” przeciw przemocy i brutalizacji życia publicznego.
Kolejnym faktem medialnym była sprawa „taśm Jarosława Kaczyńskiego”, dotycząca rozmów prezesa PiS z austriackim biznesmenem Geraldem Birgfellnerem, w sprawie budowy w Warszawie dwóch wieżowców przez powiązaną ze środowiskiem PiS spółkę „Srebrna”. Na ujawnionym nagraniu Kaczyński odniósł się m.in. do działań władz stolicy, które jego zdaniem blokowały powstanie inwestycji. Miał rzekomo stwierdzić, że jeśli PiS nie wygra wyborów, to inwestycja nie dojdzie do skutku. Intencja autorów artykułu zamieszczonego w „Gazecie Wyborczej” była aż nadto czytelna – chodziło o wykazanie niejasnych powiązań biznesowych prezesa PiS i jego partii. Oczywiście przedstawiciele opozycji „poczuli krew” i rzucili się do ataku. Abstrahując od tego, że środowisko polityczne Jarosława Kaczyńskiego a zwłaszcza t.zw. „zakon” wywodzący się z dawnego Porozumienia Centrum z całą pewnością ma wiele „za pazurami” (np. afera Telegrafu), to kto jak kto, ale działacze PO są ostatnimi, którzy mają moralne prawo do wypowiadania się na temat uczciwości w życiu publicznym. Zresztą wart Pac pałaca, a pałac Paca…
I wreszcie następna „sensacja-rewelacja”. Oto poseł Stefan Niesiołowski miał zdaniem prokuratury przyjmować korzyści majątkowe w postaci usług seksualnych nie mniej niż 31 razy w zamian za pomoc w załatwieniu kontraktu na dostawę miału węglowego i fosforytów dla Grupy Azoty Zakłady Chemiczne Police SA i inne jeszcze przysługi. Media od razu podchwyciły temat i zaczęły rozpisywać się o wyczynach „jurnego Stefana”. Abstrahując od politycznych sympatii, bądź antypatii coś tu nie gra. Można nie lubić Niesiołowskiego z różnych powodów, lecz trudno przypuszczać aby był na tyle nierozgarnięty bądź ograniczony, aby przyjmować łapówki za pomoc w udzieleniu poważnego kontraktu za tak niską cenę. Chyba, że miała być to jedynie przystawka do dania głównego, lecz o tym na razie nic nie wiadomo…
I właśnie tego rodzaju przekazem medialnym karmione jest polskie społeczeństwo, przy czym nie tylko o same fakty chodzi, lecz o ich tendencyjną interpretację, służącą za oręż w bieżącej walce politycznej PiS-u i anty-PiS-u. Wszystko to zaciemnia rzeczywistą sytuację polityczną i społeczno-gospodarczą naszego kraju oraz kamufluje faktyczne problemy i zagrożenia. Gdzie jest na przykład rzetelna i wolna od lewackiej propagandy dyskusja o bezpieczeństwie narodowym w kontekście napływu imigrantów, w tym również masowo przyjeżdżających do Polski obywateli Ukrainy? Gdzie jest debata publiczna na temat polityki zagranicznej naznaczonej postępującą wasalizacją od Stanów Zjednoczonych, tudzież obecności w Polsce wojsk amerykańskich? Gdzie dyskusja o roszczeniach żydowskich i ich konsekwencjach finansowych dla polskich obywateli? Gdzie dyskusja o sensie i kosztach dalszego uczestnictwa w strukturach Unii Europejskiej? A gdzie choćby sprawa ostatnich protestów rolników – ich rzeczywistych przyczyn i uwarunkowań? Wszystko to pozostaje w cieniu sensacji, sieczki medialnej i nachalnej propagandy – talmudycznego analizowania „mowy nienawiści”, wyciągania z lamusa kolejnych taśm, czy też komentowania wyczynów jurnego Stefana.
Czy zatem musimy uczestniczyć w roli gapiów w tym teatrze dla gawiedzi? Brać udział jako bezwolni obserwatorzy w nędznej szopce medialnej wypełnionej jeszcze gorszymi aktorami? Emocjonować się kolejnymi newsami, sensacjami i tematami dnia? Czas zrozumieć, że propaganda głównego nurtu, zarówno z prawej jak i z lewej strony, to kłamliwa i obłudna narracja polityczna, nakierowana na zdobywanie punktów w kolejnych sondażach wyborczych. Czas krytycznie spojrzeć na fałszywy obraz rzeczywistości kreowany w mediach przez różnej maści politycznych kuglarzy i prestidigitatorów, a następnie samemu wyciągnąć odpowiednie wnioski.