„Ta prawda nie jest miła, ale ta materia nie jest przeznaczona dla naszych wrogów – żmii wyhodowanych na polskim chlebie”
Zdzisław Ciesiołkiewicz – „Inwazja upiorów 1944-1970”
Niedawno minęła kolejna rocznica wydarzeń marcowych 1968 roku, celebrowana z nabożeństwem zarówno przez siły rządowe, jak i pseudo-opozycję z Koalicji Obywatelskiej i środowisk pokrewnych. Rzecz jasna w kampanię upamiętniającą marzec 1968 włączyły się środki masowego przekazu głównego nurtu, z jasnym przesłaniem – należy „posypać głowę popiołem” za tak zwaną kampanię antysemicką 1968 roku i związaną z nią emigrację środowisk żydowskich. Po raz kolejny „rozdzierano szaty” nad tragicznym losem emigrantów marcowych, rzekomo wygnanych z ojczyzny, nie bacząc, że w znacznej większości ofiarami marca byli komunistyczni prominenci, najczęściej z resortów siłowych (wojsko, milicja, służby specjalne, prokuratura, sądownictwo).
Po raz kolejny katów z okresu stalinowskiego przedstawiano jako ofiary polskiego antysemityzmu, którego emanacją była w tym przypadku frakcja „partyzantów” w PZPR pod wodzą Mieczysława Moczara. Ten prymitywny i jednostronny przekaz medialny od długiego czasu stanowi element oficjalnej propagandy w naszym kraju. Dość powiedzieć, że wydarzenia marcowe objęte są szczególnym zainteresowaniem Instytutu Pamięci Narodowej – na stronie Instytutu znajduje się specjalny portal tematyczny poświęcony marcowi 1968.
Pojawia się pytanie – co jest powodem tej natrętnej i nachalnej propagandy. Zasadnicze przyczyny są dwie. Po pierwsze – chodzi o ukrycie prawdziwego tła wydarzeń marcowych, związanego z nadreprezentacją osób pochodzenia żydowskiego w aparacie państwowym i partyjnym oraz bezpośrednią odpowiedzialnością tego środowiska za zbrodnie i nadużycia okresu stalinowskiego. Po drugie – chodzi po prostu o propagandowe wzmocnienie kampanii roszczeń majątkowych wysuwanych przez środowiska żydowskie wobec polskiej własności. To cała tajemnica żydowskiej nadaktywności w powyższej sprawie, niestety wspieranej przez polityczne elity III RP.
Zatrzymajmy się przez chwilę na pierwszej kwestii – trudnej do wytłumaczenia dominacji osób pochodzenia żydowskiego w organach partyjnych i państwowych PRL w okresie powojennym. Według bardzo ostrożnych wyliczeń dr. hab. Krzysztofa Szwagrzyka, obejmujących jedynie osoby, które w ankietach ujawniły swoje żydowskie pochodzenie, liczba Żydów w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego wynosiła 18,7%, z tym, że jeśli chodzi o stanowiska kierownicze – to już ponad 37%. Wśród 450 osób pełniących najwyższe funkcje w MBP (dyrektorów i zastępców dyrektorów departamentów, kierowników samodzielnych wydziałów) pochodzeniem żydowskim legitymowało się 167 oficerów. Do czołowych funkcjonariuszy stalinowskiego aparatu bezpieczeństwa należeli miedzy innymi: Roman Romkowski (właściwie Natan Grinszpan-Kikiel), Mieczysław Mietkowski (właściwie Mojżesz Bobrowicki), Józef Różański (właściwie Józef Goldberg), Józef Światło (właściwie Izaak Fleischfarb), Anatol Fejgin, Józef Czaplicki (właściwie Izydor Kurc), Michał Taboryski (właściwie Mojżesz Taboryski), Julia Brystiger, Zygmunt Okręt (właściwie Nechemiasz Okręt), czy Leon Andrzejewski (właściwie Leon Ajzef). Osoby pochodzenia żydowskiego stanowiły również liczną grupę sędziów i prokuratorów okresu stalinowskiego, którzy oskarżali lub orzekali w procesach politycznych. Tu należy wymienić takie nazwiska jak: Halina Wolińska, Stefan Michnik, Maria Gurowska (Zand), Beniamin Wejsblach, Emil Merz, Gustaw Ascaler, Kazimierz Graff, Oskar Karliner, Maksymilian Lityński (Lifsches), czy Feliks Aspis. Powyższą listę można przedłużyć – są to jedynie najbardziej sztandarowi przedstawiciele stalinowskich organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Jeśli do tego dodamy ich zwierzchników politycznych z ramienia partii w postaci: Jakuba Bermana, Hilarego Minca, Romana Zambrowskiego, Antoniego Alstera, czy Leona Kasmana – sytuacja staje się jasna, zwłaszcza gdy uwzględnimy okoliczność, że według spisu ludności odsetek osób narodowości żydowskiej po wojnie kształtował się w przedziale 1-2 %.
Kwestia nadreprezentacji osób pochodzenia żydowskiego w stalinowskim aparacie władzy w stosunku do ogółu populacji jest zazwyczaj pomijana w oficjalnym przekazie, a każdy kto zwraca uwagę na powyższy paradoks jest narażony na zarzut antysemityzmu. Lansowana jest również teoria, że „komuniści nie mieli narodowości”. Dziwnym trafem, działacze partyjni pochodzenia żydowskiego wbrew głoszonym hasłom internacjonalizmu, byli na tyle mocno przywiązani do swojego pochodzenia, że wbrew linii partii otwarcie popierali Izrael w wojnie sześciodniowej, a niektórzy z nich po 1968 roku znaleźli tam schronienie. Znamienne jest również, że większość działaczy pochodzenia żydowskiego zgrupowała się we frakcji partyjnej „puławian”, próbującej rozmyć odpowiedzialność swoich pobratymców za zbrodnie okresu stalinowskiego i dla niepoznaki głoszącej hasła liberalizacji. To właśnie walki frakcyjne w obrębie PZPR były głównym zarzewiem konfliktu, którego apogeum miało miejsce w marcu 1968 roku. Stronami sporu była wspomniana „grupa puławska”, wywodząca się w znacznej części z prominentnych działaczy partyjnych okresu stalinowskiego w większości przybyłych do Polski z ZSRR oraz frakcja „partyzantów” zgrupowanych wokół Mieczysława Moczara i Grzegorza Korczyńskiego, część dawnej „grupy natolińskiej” oraz otoczenie Władysława Gomułki (t.zw. krajowcy), posiadający poparcie części średniego i niższego aktywu partyjnego.
Myli się jednak ten, kto wydarzenia marcowe sprowadza wyłącznie do walk frakcyjnych w łonie PZPR. Grupa „partyzantów” wywodziła się bowiem nie tylko z partii, ale również ze środowisk kombatanckich zgrupowanych w Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, którego przewodniczącym był Mieczysław Moczar. To właśnie on zainicjował proces rehabilitacji byłych żołnierzy Armii Krajowej, utrzymując, że „krew polska przelana na różnych frontach ma jednakową wartość”. Jak stwierdził biograf Moczara dr hab. Krzysztof Lesiakowski: „Moczar był świadom błędów i nadużyć popełnionych wobec żołnierzy innych niż AL organizacji wojskowych. Jako przykład powoływał „Szarego” z AK, o którym powiedział, że w 1944 „zajmował on dobre stanowisko przeciwko Niemcom, a później z naszej winy dopuszczał się rozbrajania więzień” Sprawą absolutnie wyjątkową była sygnalizowana przezeń potrzeba określenia racjonalnego stosunku do żołnierzy NSZ. Oceniał, że zbyt mało miejsca poświęcono tej organizacji. „Ma ona wielu uczciwych ludzi i ma wielu przyjaciół w terenie” (Mieczysław Moczar „Mietek” str. 216). Nie idealizując postaci Moczara, który miał swoje na sumieniu należy stwierdzić, że odszedł on od marksistowskich dogmatów, próbując połączyć hasła narodowe i patriotyczne z oficjalną linią partii. Warto dodać, że zbliżone spojrzenie na ówczesną polską rzeczywistość, choć z pozycji katolickich, miało Stowarzyszenie „PAX” pod przywództwem Bolesława Piaseckiego. Po drugiej stronie politycznej barykady było środowisko dawnych partyjnych ortodoksów (najczęściej żydowskiego pochodzenia), przebranych po 1956 roku w liberalne szaty. Wtórowali im dysydenci partyjni (m.in. Kuroń i Modzelewski), rezwizjoniści oraz zdezorientowana młodzież studencka. Stawką było odzyskanie utraconej po 1956 roku władzy, a przynajmniej topniejących politycznych wpływów.
Konsekwencją wydarzeń marcowych było oczyszczenie kadr partyjnych i państwowych z byłych funkcjonariuszy stalinowskiej bezpieki, przedstawicieli kosmopolitycznego skrzydła PZPR („grupa puławska”) oraz części wspierających syjonizm elit intelektualnych. Co oczywiste nie obyło się bez indywidualnych dramatów, gdyż „gdzie drwa robią, tam wióry lecą”. Mitem jest jednak twierdzenie, że osoby pochodzenia żydowskiego zmuszane były do emigracji. Gdyby tak faktycznie było, to czemu w Polsce pozostali: Adam Michnik, Jan Lityński, Karol Modzelewski, Jerzy Urban, Daniel Passent, Marek Borowski, Ludwik Dorn, czy wielu innych. Emigracja była zatem indywidualnym wyborem, uwarunkowanym najczęściej utratą politycznych wpływów i załamaniem się partyjnej kariery. Warto przy tym przypomnieć, że to w następstwie wydarzeń marcowych Polskę opuścili stalinowscy zbrodniarze, tacy jak Helena Wolińska, czy Stefan Michnik. Konsekwencją marca było również to, że o sprawach polskich można było wreszcie mówić polskim głosem, choć rzecz jasna nadal był to głos obcy ideologicznie.
Należy przy tym podkreślić, że wydarzenia marcowe stały się swego rodzaju „mitem założycielskim” lewicowej i kosmopolitycznej opozycji, której emanacją był KOR, część „Solidarności”, a następnie Unia Demokratyczna i jej kolejne wcielenia. Ikonami marca 1968 roku były takie postacie jak: Jacek Kuroń, Adam Michnik, Seweryn Blumsztajn, czy Jan Lityński. Proweniencji tych osób i ich umiejscowienia na scenie politycznej nie trzeba bliżej przedstawiać. Co ciekawe, z „legendą marca” identyfikuje się też część prawicy (najczęściej związanej z PiS), co wytłumaczyć można jej wyraźnie filosemicką i proamerykańską orientacją. Cała kwestia ma jednak wymiar nie tylko historyczny, gdyż upamiętnianiu wydarzeń marcowych towarzyszą roszczenia majątkowe środowisk żydowskich, coraz energiczniej nastających na polską własność. Kręgi te w sposób cyniczny manipulują historią, po to aby wzmocnić swoją kartę przetargową w celach realizacji finansowych roszczeń. I o tym w kontekście marca 1968 roku należy również pamiętać.