Po otrzymaniu wiadomości o śmierci Kornela Morawieckiego chyba wszyscy stwierdzili, że odszedł ktoś wielki. Z obozem narodowym jednocześnie go wiele dzieliło i łączyło.
Był człowiekiem, o którym można powiedzieć, że swoich poglądów nie naginał do okoliczności. Stworzył najsprawniejszą organizację podziemną w PRL – Solidarność Walczącą. Sprzeciwiał się zgniłemu kompromisowi Okrągłego Stołu.
W III RP w polityce nie odniósł wielkich sukcesów. System go nie kochał, antykomunistyczny Wrocław zmienił się we Wrocław liberalny (któż pamięta, że w SW był i Rafał Dutkiewicz i Grzegorz Schetyna?). Dzięki Pawłowi Kukizowi u schyłku życia znalazł się w parlamencie. I chyba jak mało kto zasłużył na to, żeby być posłem i marszałkiem seniorem. I jak mało kto zasłużył na to, żeby tuż przed śmiercią otrzymać Order Orła Białego.
Spotkaliśmy się dwa razy. Pierwszy raz – w 2014 roku w Żółwinie, na pikniku poświęconym Ferdynandowi Ossendowskiemu, gdzie byłem z grupą znajomych z Młodzieży Wszechpolskiej. Krótka rozmowa i podpis na książce o Solidarności Walczącej.
Drugi raz – gdy na moje zaproszenie przyjechał do Zgierza z okazji 35. rocznicy porozumień sierpniowych. swoje wystąpienie zaczął w ten sposób: „Drodzy Państwo, urodziłem się w Warszawie na Kamionku, tam gdzie pewien wielki Polak, mianowicie Roman Dmowski”. Niby błahostka, ale któż z polityków tzw. prawicy o tym wtedy pamiętał i o tym mówił?
Wiele jego wypowiedzi publicznych np. na temat przyjmowania imigrantów, budziło sprzeciw. Ale jego stanowisko w dwóch kwestiach było niewątpliwe słuszne: sprzeciw wobec traktatu lizbońskiego i dążenie do unormowania stosunków z Rosją.
Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie…