„Ciemny lud wszystko kupi” miał powiedzieć Jacek Kurski w 2005 r. przed wywiadem w Tok Fm. Wówczas chodziło o historię dziadka Tuska, który podobno walczył w niemieckim Wehrmachcie, ale słowa te stały się dewizą polskiej polityki i dziś obecne są niemal w każdym obszarze politycznego przekazu. Nie jest bowiem tajemnicą, że rządy w Polsce od dawna zatrudniają specjalistów, którzy starają się ubrać czyny zakrawające o zdradę narodową w słowa przekonujące wyborców, że tak po prostu trzeba było zrobić. Dotyczy to również kompletnych porażek, które często niejako sprzedawane są Polakom pod sztandarem wielkich sukcesów.
Pamiętamy np. słynne „yes, yes, yes” premiera Marcinkiewicza, który w 2005 roku wrócił z Brukseli, aby obwieścić Polakom, iż „Unia da nam dużo pieniędzy”, tymczasem polska delegacja zawiodła wówczas na wszystkich szczeblach i Polacy wzięli po prostu tyle, ile Bruksela dała. Podobnie było i w tym roku, kiedy z unijnego szczytu wrócił do kraju premier Mateusz Morawiecki i powiedział, że Polska otrzyma więcej funduszy niż przed laty. Właśnie to „ciemny lud kupił” niemal natychmiast, bowiem nikt nie zadał pytania ile tak naprawdę możemy wziąć i na jakich warunkach, a tu pojawiają się ważne zastrzeżenia. O ile procentowo być może otrzymamy więcej, to w przeliczeniu na gotówkę, pieniędzy będzie znacznie mniej, niż przed laty, bowiem np. w obszarze polityki klimatycznej eurokraci zmniejszyli fundusz Sprawiedliwej Transformacji z dotychczasowych 40 do zaledwie 10 mld euro, z których nasza ojczyzna otrzyma kilka miliardów mniej, niż w latach 2014-2020 i to z zastrzeżeniem, że złożone wnioski będą zasadne i bezbłędne, a Polska pozostanie krajem praworządnym, który zaakceptuje „cele neutralności klimatycznej UE”.
Krótko mówiąc może część z deklarowanej przez premiera Morawieckiego kwoty uda się odzyskać (w końcu wpłacamy niemało do kasy unijnej), ale nie będzie to łatwe, a na tę chwilę nie dostaliśmy jeszcze grosza. Fakt ten wywołuje zdumienie na twarzach wyborców, którzy uwierzyli, że szef rządu przywiózł do Polski worki wypchane miliardami euro, które teraz posłużą do łatania nadszarpniętego budżetu. I tu wracamy do słów klasyka, o „ciemnym ludzie”. Rząd natomiast wie, że takich ludzi nie można zostawić samopas, bo mogą sobie krzywdę zrobić, dlatego w Polsce funkcjonuje kilka programów inwigilacyjnych, które cały czas monitorują działania obywateli.
Jednym z nich jest np. sławetny izraelski system „Pegasus”, którego obecność w Polsce dementowały władze wszystkich szczebli administracji. Tymczasem przy okazji zatrzymania b. ministra Sławomira Nowaka wyszło na jaw, że dowody w śledztwie uzyskano na drodze inwigilacji szyfrowanej korespondencji polityka, którą z łatwością złamie jedynie „Pegasus”. I znów można by wrócić do stwierdzenia, że „ciemny lud wszystko kupi”, bowiem po skandalu wywołanym raportem kanadyjskich informatyków, który wybuchł we wrześniu ubiegłego roku, gdzie przedstawiono schemat inwigilacji Polaków, rząd Prawa i Sprawiedliwości oświadczył, że takiego oprogramowania w naszym kraju nie ma i sprawę uznano za zamkniętą.
Co jeszcze ukrywa przed nami rząd? O tym już dziś w „Komentarzu Koniecznym”. Na program zaprasza Piotr Korczarowski i Kamil Klimczak.