Słyszeliśmy już wiele razy, że trzeba patrzeć w przyszłość. Nowoczesność, ponowoczesność, czy kolejna jakaś tam nowoczesność ma budzić w nas coś na kształt motywacji do życia, czy jakiegoś rodzaju nadzieję.
Tak to już bywa na naszej planecie, że jedni śmiertelnicy co jakiś czas ogłaszają pozostałym wieści o nowym ładzie, czy nowym porządku. Czyżby ludzie ci jednak posiadali wiedzę tajemną? Jak ufać im bardziej niż sobie, skoro są z takiej samej krwi i kości, co my? Hm.
Piewcy nowych porządków mają intencje. Być może dobre. Chcą nas oświecać, działać dla sprawy, dla ludzi. Tylko muszą się z tym wszystkim przecież najpierw jakoś… przebić.
I tak skromność, a nawet pokora zaczynają pozostawać na uboczu, a pierwsze kompromisy zadomawiają się w ich sercach. Cóż, może tak trzeba, przecież inaczej nikt by ich nie zauważył i nie oddał głosu. Tak zaczyna się produkcja współczesnego polityka. A może nie?
Czy proces ten wyglądał tak od bardzo dawna, czy tylko od dawna, nie wiadomo. Wiemy jednak, że obecnie mamy niezwykłe narzędzie produkcyjne: media, a te, im bardziej są inwazyjne, tym piewca ładu takiego, czy innego musi być bardziej bezkonkurencyjny niż pozostali. I tak zaczyna się wizerunkowe bodźcowanie tłumu. Trzeba przecież jakoś udowadniać, że jest się tym właściwym, najwłaściwszym dla dobra, dla sprawy, dla ludzi. Z wolna dalej ubywa skromności, wstydliwości, a waleczność staje się pyskatą krzykliwością. Cóż, kompromisy zawsze mają cenę.
Ach, jak byłoby pięknie, gdyby tak ludzie sami wskazywali tego, do którego by się szło w pół zgiętym, bo po prośbie, aby zechciał służyć wszystkim swymi rządami, bo jest po prostu… mądry?
Że naiwne? Że nierealne? Niemożliwe? Ale dlaczego?
A może dlatego, że…
Igrzyska na ekranach przykuwają nasz wzrok, słuch, wyobraźnię, aby w końcu związać w supeł także i zdrowy rozsądek. Chleb wala się po domach w obfitości, wypełnia nasze kuchnie, usytuowane zaledwie kilka metrów od ekranów. Niewiele już trzeba zdobywać, ani chodzić gdzieś zbyt często. Gdy tylko poczujemy lekki brak, wstajemy od ekranów, by w miarę szybko wypełnić, nasze wnętrzności pokarmem, którym do przesady wypełnione są sklepy i nasze lodówki.
Jest ciepło, sucho, przytulnie i stać nas na standardy. Kierunek, w który patrzymy – cała objętość ekranu, dostarcza nam odpowiednio dobranych wizerunków osób, czy osobistości. Nie ma już przestrzeni by zauważać innych, tych co przecież też dla dobra, dla sprawy, dla ludzi… Ale nie możemy wybierać przecież tych, których nie widzimy.
I tak z upływem medialnych lat, realizm ziemskiego zarządzania tłumem stał się dla wielu z nas na tyle niepojęty, że wydaje się nam niemożliwy do zrozumienia. A może owa bezrefleksyjność wyhodowała się w naszych umysłach właśnie dlatego, że my po prostu od bardzo dawna nie bywamy głodni?
Głód ma wiele wymiarów i jeszcze więcej odmian. Im jest rozumniejszy, tym bardziej motywujący do zadawania pytań. Bywając głodnymi łatwiej dostrzegamy prawdę chociażby tę o sposobie sprawowania władzy w danej społeczności a dalej i cywilizacji. Ale nie jesteśmy głodni. Jesteśmy intensywnie zaspokajani, albo przynajmniej mentalnie wkomponowani w plan obietnic o byciu zaspokojonymi ‘już wkrótce’, gdy zrealizowany zostanie nowy ład taki, czy inny.
Teatr cywilizacyjny trwa, choć scena od dawna już sięga mentalnego dna. Wielki reset, nowe porządki, czy era wodnika szaleją co jakiś czas na naszej planecie. Wizerunki ludzi, które z istoty są sztucznym tworem, od dawna już stały się ważniejsze od realnego człowieka. Niestety zbyt wielu bezkrytycznie realizuje podawane scenariusze cichych reżyserów. Po której kto stoi stronie, już chyba nie ma znaczenia. Założone granice światopoglądowe jakby wyparowały w realizowanym planie, nawet jeśli jest on chaosem.
A tymczasem ani jedna jota w Prawie nie będzie zmieniona więc nie mówcie mi o nowym ładzie, o nowym porządku, czy o wielkim resecie, bo na szczęście wciąż, jestem zbyt głodna, aby oddawać temu cześć i chwałę. Podobnie głodnymi jest wciąż wielu z nas, zwykłych ludzi, takiego głodu też życzę wszystkim, to znaczy dokładnie każdemu.