Jan Szałowski – List do przyjaciela na antypodach

Czerwiec to miesiąc, w którym dni zbliżają się do najdłuższego w roku. I co ciekawe wtedy właśnie dochodziło wielekroć do ważnych wydarzeń w dziejach Rzeczypospolitej a nawet w dziejach Europy. W 1651 roku wojska Rzeczypospolitej pokonały oddziały rebeliantów i ich krymskich sojuszników, zaś 10 dni później zdobyły zarówno obóz, jak i tabory. Sukces był ogromny, lecz nie ostateczny. Niestety!

W 1812 roku, po rozbracie rosyjsko-francuskim zaistniałym w 1811 roku, uroczyście odnowiono Królestwo Polskie, zaś Wielka Armia Napoleońska wkroczyła w granice rosyjskiego imperium. W 1941 roku inny przywódca, o wielkich wizjach, postanowił wyprzedzić najazd innego równie sławnego wizjonera, atakując jego imperium. Pięć lat temu, w 75 rocznicę tamtego wydarzenia, upadłe w wyniku wojen imperium brytyjskie postanowiło w referendum wyrwać się z najwspanialszego kiedykolwiek stworzonego projektu w historii ludzkości. I co najciekawsze mają to już Brytyjczycy poza sobą. Wolność odzyskali, ku wściekłości eurofederalistów. Mogą więc politycznie i gospodarczo ponownie zbliżyć się do swoich dominiów i dawnych posiadłości będących w Brytyjskiej Wspólnocie Narodów.

Dwadzieścia lat temu, w czerwcu 2001 roku, Jan Paweł II – jako jedyny papież w historii – odwiedził nasze historyczne ziemie południowo-wschodnie, w tym nieodległy od obecnych pojałtańskich granic Lwów, który od ponad sześciuset lat jest stolicą sławnej niegdyś i rozległej rzymskokatolickiej metropolii lwowskiej.

Wyprzedziłem papieża o dziesięć lat. Był rok 1991, zaś Ukraińcy organizowali właśnie w zamierzeniu pierwszy ogólnoukraiński kongres esperancki. Zaprosili esperantystów z innych krajów. Z Polski przyjechało około 350 osób, w większości autokarami. Stanowiliśmy zdecydowaną większość uczestników. My z Łodzi wyprawiliśmy się w dziesięć osób niezależnie i w dość oryginalny sposób, ale jest to nieistotne dla dalszej części tego tekstu. Ten lwowski wyjazd pozwolił mi na powrót do źródeł, ale o tym już w tekście napisanym na maszynie jesienią 1991 roku do jednego z moich przyjaciół, który w latach osiemdziesiątych, wybrał życie na antypodach naszej planety. Niech ten list, znacznie skrócony, albowiem był wielowątkowy, opowie tamten wyjazd, aczkolwiek nie ukazuje on wielu aspektów tamtego we Lwowie pobytu.

Od dawna zbieram się, aby napisać do Ciebie dłuższy list. Przesuwam to i przesuwam, aż do nieprzyzwoitości. Pora więc ostateczna, aby to zrobić, co też niniejszym czynię. Ale po kolei. Najpierw nieco turystyki. W tym roku po raz pierwszy byłem w następujących trzech miastach – Praga, Lwów, Odessa. Trzy różne miasta, z których o ile dobrze pamiętam, znasz Pragę. Ładne miasto – warto jeszcze wrócić; dużo wycieczek, w tym liczne z Italii. Niestety, byłem bardzo krótko.

Lwów to miasto, do którego wybierałem się bardzo długo, nadzwyczaj długo, być może zbyt długo. Wreszcie dotarłem; wszędzie można się rozmówić po polsku, wszyscy przynajmniej rozumieją nasz język. To dziwne wrażenie znaleźć się nagle tam, skąd wywodzi się 50 procent rodzinnej tradycji. Nagle i bez przewodnika, kogoś z rodziny, swojego człowieka. I być może dlatego odkrywałem to miasto na swój sposób. Sposób szczególny, gdyż niemal nic [poważniejszego] nie czytałem na temat Lwowa. Tymczasem odżyły wspomnienia, to wszystko co kiedyś słyszałem od mojej Matki, a nadal wraca Ona wielokrotnie do dawnych lat. To bardzo trudno zanurzyć się w świat, którego nigdy się osobiście nie doświadczyło. Wniknąć i zintegrować się duchowo. Wspaniałe, lecz zaniedbane miasto. Polskość jest wszechobecna, aczkolwiek milcząca. Pobyt we Lwowie pełen jest dysonansów. Byłem w Teatrze Miejskim, w którym moja Matka bywała co tydzień na polskich sztukach. Ja zaś zaliczyłem operę w języku ukraińskim. Na Wałach Hetmańskich, biegnących od teatru, aż do pomnika Mickiewicza, rozbrzmiewa język ukraiński. To właśnie tutaj jest miejsce, w którym zbierają się ukraińscy nacjonaliści. To tutaj do 1945 roku stał pomnik Jana III Sobieskiego (obecnie w Gdańsku), zaś Ukraińcy chcą tam zlokalizować pomnik Tarasa Szewczenki. Na rynku koło Ratusza przysięga ukraińskiej policji (albo jakiejś paramilitarnej organizacji) – obecny ksiądz unicki. W kościele dominikanów, do niedawna muzeum ateizmu, teraz jedynie religii! W kościele jezuitów składnica ksiąg z niegdysiejszego Ossolineum, marnieją ułożone w stosy i od wilgoci. Wspaniały neogotycki kościół św. Elżbiety, zniszczony w środku i zamknięty, dach przecieka. Kościół pobernardyński oddany unitom. Polskie msze tylko w dwu kościołach – w katedrze i u św. Antoniego. Niedzielna msza w katedrze, przy kościele pełnym Polaków, powoduje, że się zapomina, iż od 1945 roku Galicja jest przedzielona kordonem granicznym. Polacy z obu stron kordonu mieszają się z sobą. Trudno częstokroć poznać, kto mieszka tutaj na stałe, a kto tylko przejazdem. Na tacę padają różnorodne banknoty. Obok katedry słynna kaplica Boimów. Na czworobocznym rynku gmach Ratusza. Przez płaszczyznę rynku przejeżdża, mijając katedrę, tramwaj. Tak jak kilkadziesiąt lat temu. I domy przy rynku ciekawe – dom należący do Sobieskich, dwa budynki tworzące Muzeum Miasta Lwowa, stara zabytkowa apteka. To centrum i serce Lwowa. Stąd można wędrować do różnych punktów miasta. Tramwajowa sieć niemal taka sama, jak przed wojną. Wsiadasz do „jedynki” i docierasz Gródecką do dworca. Nasz Kaliski (obecnie w przebudowie – nie wiem, czy to do Ciebie dotarło) niech się przy nim chowa. Byłem na Kopcu Unii Lubelskiej, skąd piękny widok na miasto. Trzy razy na Łyczakowie, na cmentarzu słynnym w całej ziemi polskiej. Cmentarz podupadł, lecz nadal jest imponujący. Lecz ukraińskich i rosyjskich grobów zbyt wiele. Z Polaków leżą tu – Grottger, Ordon, Banach, Konopnicka, Zapolska, liczni lekarze, inżynierowie, naukowcy, aktorzy, przemysłowcy. Ciekawy fragment cmentarza to tzw. Górka Powstańców 1863 r. Jest ich [tutaj pochowanych] kilkuset – umierali w różnych latach, a to co ich łączyło, to uczestnictwo w powstaniu 1863 roku. To był najważniejszy fakt w ich życiu. Nieco poniżej tych grobów, jakby na straży pozostałych, pomnik nagrobny Wizunasa, chorążego ziemi witebskiej. Obok pochowany został Dybowski, zesłaniec i polski badacz. Trudno wymienić wszystkich leżących na Łyczakowskim cmentarzu – a przecież leży tam m.in. Seweryn Goszczyński. W pobliskich Rudkach leży Aleksander Fredro. Inny słynny fragment Łyczkowa, to miejsce spoczynku Orląt Lwowskich. Teren ten zniszczony w latach siedemdziesiątych, został w ostatnich latach odnowiony staraniem polskiej firmy budowlanej Energopol i lwowskich Polaków. Teraz trochę przytulniej, aczkolwiek zniszczenia są ogromne. Myślę jeszcze wielokrotnie odwiedzić Lwów, miasto przesympatyczne, pełne tradycji, polskości …

Odessa – wielkie miasto, bardzo europejskie, lecz zeszpecone w okresie komunizmu – wielkie dzielnice bloków, brud na ulicach, zwłaszcza na przedmieściach. To miasto nie ma konkretnego kształtu narodowego. Zasadniczo, w przeciwieństwie do Lwowa, mało tutaj mowy ukraińskiej, raczej mowa moskiewska, co wynika z początków tego miasta, które nigdy wcześniej nie należało do Ukrainy. Piękny teatr miejski, niestety nie byłem w środku. Liczne cerkwie, pod Odessą zespół klasztorów prawosławnych. Byłem także w Krzemieńcu na Wołyniu, w Poczajowie, Olesku, gdzie zamek Sobieskich.

Dużo by można pisać, lecz czasu nie staje. (…) Pozdrawiam serdecznie (…)”

Łódź, dnia 10 listopada A.D. 1991