Artur Zawisza – O mszach łacińskich poza parafiami

Trzeba podkreślać element świadomego i celowego upokorzenia katolików przywiązanych do tradycji łacińskiej, jakim jest papieski zakaz odprawiania mszy w klasycznym rycie rzymskim w kościołach parafialnych.

Każdy średnio zorientowany w rzeczywistości kościelnej wie, że w Kościele przeważają kościoły parafialne. Jedynie w historycznych centrach dużych miast (w szczególności na starówkach) istnieje równowaga pomiędzy kościołami parafialnymi a tzw. rektorskimi lub zakonnymi. Natomiast w szczególności na nowych osiedlach miejskich, w mniejszych miastach oraz na wsiach regułą jest jeden kościół parafialny (tylko niekiedy wzbogacony o kościół filialny). Innymi słowy absolutna większość kościołów katolickich na świecie to kościoły parafialne. I właśnie tam osławione motu proprio zakazuje mszy zwanej trydencką.

Na zdrowy rozum i mówiąc bardzo potocznie: ni z gruchy ni z pietruchy. Ale oczywiście jest to nakaz świadomy i celowy, a mający dążyć do praktycznej eksterminacji mszy łacińskiej.

Dotąd odbywało się to między innymi za pomocą dziwacznych godzin dobieranych w parafiach dokładnie tak, aby utrudnić życie wiernym. Kiedy „zwykli parafianie” mogli wybrać się na mszę między niedzielnym śniadaniem a rodzinnym obiadem, czyli o pasującej i wygodnej godzinie typu 9, 10, 11, 12 czy 13, to msza łacińska „upychana” była na godzinę 14 (np. Karolkowa), 14.30 (np. Brwinów) czy 15 (np. Zielonka) albo jeszcze mniej dostępną z punktu widzenia dobrego spędzenia niedzieli czy święta. Musiało to podkreślać specyficzny i ledwie tolerowany charakter tej mszy jakby przeznaczonej dla starych kawalerów, emerytowanych cyrkowców albo anonimowych alkoholików.

Nota bene, obecny papież zwykł kończyć niedzielny Angelus Domini z okien Domu Papieskiego słowami: „dobrej niedzieli i smacznego obiadu”. I właśnie w tej jego porze obiadowej tradycyjni katolicy bardzo często musieli wsiadać w samochody i jechać o mszę o godzinie utrudniającej, a nie ułatwiającej życie niedzielne i rodzinne. Trudno o bardziej gorzką ironię losu.

W skali kraju jedynie wierni uczęszczający do kaplic Bractwa św. Piusa X mogli poczuć się jak normalni katolicy z mszami w dostępnych godzinach i nie wymagających stawania na głowie w celu dotarcia na nie w ramach sensownie ułożonej niedzieli. W skali okołostołecznej wzorcowy jest przykład przeoratu przy ul. Garncarskiej oraz kaplicy przyszkolnej w Józefowie prowadzonych przez księży Bractwa.

Natomiast patrząc bardzo praktycznie z perspektywy aglomeracji warszawskiej i w ramach szeroko rozumianego indultu Benedykta XVI, jedynie w trzech (czasem czterech) miejscach niedzielna msza była o normalnej godzinie: w Józefowie, gdyż jest tam dolny kościół położony pod górnym (9.30); w Wołominie, bo jest tam duża wolno stojąca kaplica obok kościoła parafialnego (11.00); a w samej Warszawie tylko w dolnym kościele pod bazyliką Św. Krzyża (17.45/18.00) i niekiedy w kaplicy niebieskiej obok kościoła św. Tomasza na Ursynowie (11.00); nie wymieniając przyszkolnej kaplicy w Piasecznie, bo tam przerwa covidowa wydłużyła się na stałe (9.30). Natomiast pozostała większość mszy warszawskich (redemptoryści na Karolkowej, kościół środowisk twórczych na pl. Teatralnym oraz kościoły Narodzenia NMP i św. Augustyna, wreszcie kościół na Młocinach, a w swoim czasie św. Patryka na Gocławiu) i pozawarszawskich (Brwinów, Otwock, Pruszków i Zielonka) odbywała się albo zaraz po świcie, albo w porze obiadowej, albo zupełnie na koniec dnia. Czyli w godzinach dla kaskaderów.

Natomiast, wracając do kluczowej kwestii miejsca celebracji, to obecnie papieski zakaz miałby dotyczyć kościół parafialnych. Czyli w Warszawie wszystkich oprócz jednego i poza Warszawą także wszystkich oprócz jednego! Tak więc na piętnaście wymienionych wyżej kościołów ostałyby się jedynie dwa (pl. Teatralny w Warszawie i kilkunastoosobowa kaplica w Piasecznie). Wszystkie pozostałe trzynaście kościołów z miasta stołecznego i miast podwarszawskich to kościoły parafialne, a względem nich motu proprio jest bezlitosne. Być może dobrzy specjaliści od prawa kanonicznego wybroniliby kaplice w Wołominie i na Ursynowie, jako znajdujące się na terenie parafialnym, ale stojące odrębnie od kościołów parafialnych (bardziej odrębnie w Wołominie i mniej odrębnie na Ursynowie).

Patrząc szerzej, msza w klasycznym rycie rzymskim mogłaby odbywać się w skali całego Kościoła prawie jedynie na starówkach. Natomiast tzw. nowe osiedla, mniejsze miasta oraz tereny wiejskie, czyli ca 90% wiernych, ma być pozbawione dostępu do tej mszy. Miarą upokorzenia katolików przywiązanych do tradycji łacińskiej są wieści dochodzące z różnych stron kraju: wierni bodaj w Świdnicy odkryli kaplicę cmentarną (!), która spełnia warunki motu proprio, natomiast wierni z Gorzowa Wielkopolskiego dostali wskazówkę tyczącą kościoła nieparafialnego „tylko trzy kilometry za miastem”. Nawiasem mówiąc, ograniczamy wtedy mszę do zmotoryzowanych, bo osoby i rodziny poruszające się komunikacją miejską są praktycznie wyłączone z możliwości dotarcia. Dodajmy jeszcze szczytny przykład opactwa Cystersów w Wąchocku, gdzie całkiem niedawno msza łacińska powróciła, a w Wielkanoc odprawiał ją opat klasztoru, zaś wierni zjechali się z całej Kielecczyzny. Pech w tym, że opactwo cystersów jest jednocześnie kościołem parafialnym i jedynym kościołem w Wąchocku. Zapewne według motu proprio wierni mają obecnie jeździć, jak klient sklepowy w filmie Barei, do Bydgoszczy.

To jest praktyczny wymiar zaplanowanej destrukcji. Dlatego motu proprio należy przynajmniej pod tym względem (aż przykro użyć tego słowa, ale:) ignorować, najlepiej poprzez podporządkowanie materialne, lecz nie formalne, żeby użyć słów ze słownika Akwinaty, chyba jeszcze nie zakazanego w Kościele katolickim. W skali świata doskonałymi przykładami są arcybiskup Sydney Anthony Fisher OP oraz biskup Springfield (Illinois) Thomas Paprocki. Pierwszy z nich przypomniał biskupowi Rzymu, iż istnieją 24 Kościoły katolickie orientalne i zachodni będące w komunii eklezjalnej i uznające papieskie zwierzchnictwo, a stosujące kilkadziesiąt rytów mszalnych, w tym kilkanaście łacińskich (vetus ordo i novus ordo), więc na terenie diecezji Sydney wszystko zostanie, jak dotąd i żadna msza łacińska nie zostanie znikąd wyrugowana. Drugi z nich, działając na podstawie Kodeksu Prawa Kanonicznego, udzielił swoim wiernym dyspensy od papieskiego postanowienia o charakterze dyscyplinarnym, czyli zezwolił im nie przestrzegać go (!), zaś wszystko zostawił, jak dotąd, a żadnej mszy łacińskiej nie wyrugował.

Deo gratias za wielkiego arcybiskupa Marcela Lefebvre’a, którego opór (słuszny co do istoty i pewnie nie zawsze słuszny co do metody) dał siłę i przykład setkom tysięcy katolików na świecie, aby bronić Skarbu Kościoła. Deo gratias za wszystkich wiernych ostatniego półwiecza, którzy cierpliwie i mozolnie zabiegali o indulty mszalne w skali całego Kościoła, a będą to czynić nadal, nawet upokarzani i stawiani pod ścianą. Deo gratias za coraz liczniejszych księży, zakonnice i zakonników oraz nade wszystko biskupów, którzy stają się Strażnikami Tradycji.