Na jednym z wykładów docenta Józefa Kosseckiego, utkwiło mi jego niezwykle trafne podsumowanie polskiej polityki zagranicznej po 1945 roku. Kossecki powiedział wówczas, że w okresie PRLu Polska na przestrzeni kolejnych dekad uniezależniała się od radzieckiej dominacji, natomiast po roku 1989 doszło do procesu odwrotnego. Polska zaczęła od odzyskania niepodległości po to żeby w kolejnych latach systematycznie krok po kroku tak zwane polskie elity polityczne, oddawały polską suwerenność i niezależność na innych państw i międzynarodowych totalitarnych organizacji. Od pamiętnego wykładu docenta Kosseckiego minęło już 8 lat, a wskazany przez niego proces erozji polskiego państwa nie tylko, że toczy się dalej, to wręcz przyśpieszył.
Polska służalczość, w połączeniu z brakiem wizji polityki dającej Polsce podmiotowość oraz mizerią korpusu dyplomatycznego, niesie ze sobą katastrofalne i dotkliwe dla państwa oraz jego obywateli skutki. Skutki skandalicznych decyzji przyjmują tylko dwa czasowe warianty. W pierwszym dają znać o sobie niemal natychmiast, a w drugim po latach. W ostatnich tygodniach bieżącego roku, mieliśmy okazję doświadczyć obu wariantów i to praktycznie równolegle. Jakby tego było mało doszło nawet do spotęgowania skali negatywnych skutków w efekcie nałożenia się błędów długofalowych na te krótkofalowe, choć pozornie były to kwestie zupełnie odległe, nie tylko w czasie ale również w przestrzeni.
Najpierw w efekcie głębokiego zaangażowania się Polski w obalenie Łukaszenki i usadowienia na białoruskim tronie figurantki Ciechanowskiej, władze Białorusi postanowiły w ramach odwetu zastosować jak się wydawało prymitywną i mało skuteczną formę działań, polegających na wspieraniu nielegalnego przerzutu przez granicę na terytorium Polski setek emigrantów z państwa islamskich. Oczywiście Łukaszenka miał już wcześniej powody do działań odwetowych, ponieważ polska prowadzi antybiałoruską politykę od ponad 15 lat. Niestety dla tak słabej struktury jaką jest państwo polskie i przy skrajnie dwubiegunowym społeczeństwie, przepychanki związane z grupą koczujących kilkudziesięciu emigrantów wywołały poważne reperkusje, zarówno na gruncie krajowym jak i międzynarodowym. Co zaskakujące do działań uderzających w krytyczne struktury państwa włączyła się nawet hierarchia kościelna, która siedziała cicho przez całe ostatnie miesiące i lata nie wypowiadając swojego stanowiska tam gdzie rzeczywiście była taka jej rola i potrzeba. Zafascynowane muzułmanami polskie feministki (co samo w sobie jest kuriozum) zaczęły nagle mówić o dekalogu i chrześcijańskim miłosierdziu, które rzekomo obliguje wszystkich katolików w Polsce do przyjmowania obcokrajowców bez względu na intencje jakie nimi kierują. Pouczać katolików co do prawideł ich wiary chcą zdegenerowani ateiści i zlaicyzowani polscy Żydzi, którzy jeszcze kilka miesięcy temu nawoływali do możliwe pełnego wytępienia doktryny katolickiej w Polsce (dziś wtóruje im poseł Nitras), z wykorzystaniem do tego celu siły i przemocy, ponieważ według nich cel uświęca środki.
Media raczą nas obrazkami cherlawej postury posła Frania z PO, który aby zaistnieć w mediach biegał po łące z parcianą torbą szwedzkiego koncernu wypełnioną podpaskami i świńskim humusem „made in turystyczna”. Jest „śmiszno” ale to śmiech przez łzy kiedy słyszy się wypowiedź plastelinowego ministra, który zapowiada budowę płotu oraz, że rzuci na granicę z Białorusią do pilnowania jej 20 tysięcy żołnierzy. Minister szasta wojskiem jakby był marszałkiem Żukowem i miał w formie asa w rękawie kilka dywizji. Przecież liczba 20 tysięcy żołnierzy, to w rzeczywistości niemal całość sił operacyjnych jakimi dysponuje państwo polskie. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że Polska na konfrontacji z Białorusią straciła rynek zbytu dla wielu naszych produktów, to okaże się, że idiotyczne poczynania w interesie innych państw przynoszą zdecydowanie więcej strat niż zysków.
W 1979 roku doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego prezydenta USA Zbigniew Brzeziński, znany ze swoich antyrosyjskich poglądów, wpada na pomysł uwikłania ZSRR w wojnę podobną do tej jakiej doświadczyły Stany w Wietnamie. Tak zrodziła się koncepcja wepchnięcia ZSRR do wojny w Afganistanie z wykorzystaniem do tego celu służb specjalnych Pakistanu. Sowieci chwycili haczyk z przynętą, w efekcie doprowadzając przyśpieszenia erozji chylącego się ku upadkowi imperium radzieckiego. Wbrew mitowi o niepokonanych od wieków Afgańczykach sukces mudżahedinów nie nie byłby możliwy gdyby nie wsparcie USA. Upokorzeni Sowieci się wycofali, Amerykanie triumfowali, a ich broń została w Afganistanie. Z broni tej będą dekadę później zabijać amerykańskich żołnierzy.
Stojący na niskim poziomie rozwoju cywilizacyjnego Afganistan stał się na kolejnych 30 lat miejscem konfrontacji zarówno samych grup etnicznych zamieszkujących ten kraj, jak i miejscem ścierania się wpływów mniejszych i większych graczy światowych.
O ile udział polskich żołnierzy w obalaniu Saddama Husajna okazał się zupełną i nie rozliczoną kompromitacją władz polskich, o tyle historyjkę o rzekomym polowaniu na Bin Ladena w Afganistanie można było wytłumaczyć niezbyt lotnemu intelektualnie polskiemu społeczeństwu. Osoby myślące wiedziały, że rodzina Bin Ladena robiła interesy z klanem Bushów, a sam atak na World Trade Center, to efekt narzucania swojej wizji świata wszystkim pozostałym państwom na świecie. Atak był na rękę Stanom jako państwu żyjącemu niczym imperium Czyngis-chana z nieustannej wojny i podboju. Do czego potrzebna była Polska ze swoją przestarzałą armią ,która jest cieniem polskich sił zbrojnych doby PRLu? Udział Polaków miał pokazywać światu, że ta wojna nie jest wojną tylko i wyłącznie w interesie USA. Wysłano więc polskich żołnierzy, niby tylko ochotników, niby ponieważ ci, którzy propozycji wyjazdu odmówili pożegnać się mogli z awansami na długie lata. Mieli być sojusznikami ale w rzeczywistości procedury armii amerykańskiej były takie, że w momencie sytuacji kryzysu najpierw zawsze bez względu na sytuację, amerykańskie śmigłowce ewakuowały amerykańskich żołnierzy i personel cywilny, potem dopiero Polaków, a na końcu w hierarchii byli afgańscy sojusznicy. Trudno w taki sposób traktując miejscowych zyskać ich przychylność.
Zginęło 44 polskich żołnierzy, a Polska straciła setki milionów złotych, za które mogła doposażyć armię czy wyposażyć szpitale. Ostatecznie Bin Laden został zlikwidowany nie w Afganistanie, a w sojuszniczym rzekomo Pakistanie. Pomimo usunięcia przyczyny swojej obecności Amerykanie nie opuścili Afganistanu postanawiając „demokratyzować” kraj na swój sposób szkoląc i wyposażyć siły zbrojne swoich afgańskich stronników. Czy w Afganistanie zaczęło dziać się źle dopiero tuż przed ewakuacją Amerykanów do domu? Otóż od kilku lat pomimo amerykańskich czy polskich szkoleń i amerykańskiego techniki wojskowej, armia afgańska kontrolowała jedynie większe miasta i główne drogi. Już ponad rok temu w czasopiśmie „Polska Zbrojna”, oficjalnym organie MON, w artykule poświęconym sytuacji w Afganistanie dziennikarz z rozbrajającą szczerością opisał jak wygląda aktualna sytuacja zarówno w Afganistanie, jak i w bazach sił koalicji. Sytuacja już wówczas była taka, że na prowincji panował totalny chaos i wszyscy strzelali do wszystkich tzn. wojska wierne Jankesom strzelały do bojowników zarówno Państwa Islamskiego, jak i Talibanu. Państwo Islamskie cięło w pień Talibów i „amerykańskich sługusów”, łatwo się domyśleć, że w tej sytuacji Talibowie również nie pozostawali dłużni obu pozostałym stronom. Do tego następowały ciągłe przepływy ludzi i sprzętu. Afgańskie poplecznicy USA uciekali do ISIS albo Talibów, Talibowie przechodzili na stronę Państwa Islamskiego. Któregoś dnia afgański tłumacz w amerykańskiej bazie wyciągnął pistolet i zaczął strzelać do amerykańskich żołnierzy. Od tej chwili amerykanie wiedzieli, że nie mogą czuć się bezpiecznie nawet w swoich bazach. Był to wyraźny sygnał, że nadchodzi moment w którym będą opuszczać ten kraj dokładnie w taki sam sposób jaki zaserwowali trzy dekady wcześniej Sowietom. Mimo zbliżającego się armagedonu nieustannie szkolili Afgańczyków i doposażali ich w broń. To samo robili Polacy. Należy sobie zadać pytanie czy to efekt braku zdolności przewiadywania czy celowy zabieg. Być może cała ta akcja związana z wycofaniem, to celowy zabieg. Być może Amerykanie zostawiają afgańskim terrorystom broń najpierw ich szkoląc w obchodzeniu się z nią. Może mają oni stać się problemem dla Rosji, Chin czy Iranu. Może wpakowane w Afganistan pieniądze mają się zwrócić z procentem właśnie w taki sposób, destabilizując sytuację w Azji i osłabiając Azjatycką Triadę, która stanowi zagrożenie dla amerykańskich interesów. Co ciekawe dziś kiedy przysłowiowe mleko się rozlało w polskich mediach pojawili się eksperci, którzy krytykują politykę USA w Afganistanie. Są to ci sami lidzie, którzy niedawno mówili że operacja jest słuszna i potrzebna a polskie wojsko powinno wspierać amerykanów. Weźmy takich medialnych celebrytów jak emerytowany generał Koziej, który kiedy był czynnym generałem bez mrugnięcia okiem popierał udział polskich żołnierzy azjatycki awanturach USA, samemu ich tam wysyłając. Ludzi bez honoru w polskich mediach jak widać jest bez liku.
Upadek afgańskich sojuszników USA w ciągu kilku dni, to nie tylko kompromitacja USA ale również gwóźdź do trumny polskiej polityki zagranicznej. Do Polski przyjęliśmy już ponad tysiąc Afgańczyków rzekomych sojuszników Polski, a tak naprawdę sojuszników USA, to ludzie których lojalności nigdy nie będziemy pewni. To jednak niewielki problem wobec faktu, że skutkiem wyjazdu Amerykanów z Afganistanu będzie masowa migracja Afgańczyków do Europy. Dotychczas emigracja z Azji próbowała dostać się do niej przez Grecję czy Węgry, a teraz przechodzić będzie przez Polskę, korzystając ze wsparcia Białorusi, która z satysfakcją odbija sobie wszystkie te lata w których Polska ją oczerniała i atakowała.
Ktoś powie, że przecież to tylko dwie sytuacje, które być może rzeczywiście są przykładem kompromitacji polskiej polityki zagranicznej ale mamy sztandarowe sukcesy przysłaniające te drobne wyimki w ogólnym bilansie. I tu usłyszymy wyświechtane i powtarzane niczym mantra frazesy o zbawczej dla nas roli UE i NATO. Tymczasem większość problemów Polski bierze się właśnie z przynależności do tych dwóch kuriozalnych tworów międzynarodowych knowań i układów. Dogadzania międzynarodowym szajkom i koteriom, licząc że przy okazji skapnie też coś oddanym wasalom.
Krzysztof Baliński w książce „MSZ polski czy antypolski”, wskazuje na pochodzenie kadry polskiej dyplomacji, jak łatwo wydedukować obserwując pracę polskiego MSZ, nie kierują nim Polacy. Ponadto Baliński, wskazuje że drugim czynnikiem wpływającym na żenujący jej poziom jest brak wykształcenia i kompetencji. Oba te czynniki, to tylko jedna strona medalu, bo drugą jest niestety polskie społeczeństwo, które całymi dekadami swoimi decyzjami przy urnie, przyzwala na rozwój państwowej patologii.