Ronald Lasecki – Frasyniuk musi odejść!

Incydent na antenie TVN24, gdy bohater PRL-owskiej opozycji demokratycznej i autorytet dzisiejszych środowisk demokratycznych Władysław Frasyniuk znieważył pełniących służbę w Usnarzu Górnym żołnierzy Wojska Polskiego i funkcjonariuszy Straży Granicznej komentowany był zazwyczaj dość powierzchownie: jako eksces w wykonaniu prostaka z „opozycji totalnej”, w imię nienawiści do PiS gotowego niszczyć własne państwo i szkodzić własnemu krajowi. Jeden z komentatorów geopolitycznych połączył nawet wypowiedzi Frasyniuka ze zbliżającymi się rosyjsko-białoruskimi manewrami wojskowymi „Zapad-2021”, mniej czy bardziej intencjonalnie wpisując się w ten sposób w powszechną w naszym kraju głupawkę antyrosyjską, każącą we wszelkich wyłamujących się (w którąkolwiek stronę) z przyjętej poprawności politycznej działaniach widzieć ukrytą rękę Kremla.

Partyjniackie i ideologiczne zacietrzewienie lub odwołujący się do rusofobii populizm zastąpiły nie po raz pierwszy metapolityczną analizę wydarzenia. Analiza taka jest natomiast jak najbardziej zasadna, gdyż bohaterowie skandalu są głęboko uwarunkowani ideologicznie i metapolitycznie właśnie. Analiza metapolityczna jest również jak najbardziej potrzebna, gdyż korzenie problemu tkwią dużo głębiej niż w rodzinnej kłótni PiS z PO, zaś jego zasięg jest dużo szerszy niż linia programowa TVN i postawa polityczna liberałów.

Odpowiedzmy sobie najpierw na pytanie kim jest Władysław Frasyniuk? Jak już wspomnieliśmy wyżej, był on jednym z czołowych działaczy opozycji demokratycznej w latach 1980. W następnych dekadach aktywny był z kolei w środowiskach liberalno-demokratycznych powiązanych z „Gazetą Wyborczą”. Te ostatnie wyrosły zresztą i wprost nawiązują do tradycji demokratycznej opozycji przeciw PRL. I w latach 1980. i później celem tych środowisk było zbudowanie w Polsce liberalnej demokracji na wzór zachodni oraz wychowanie społeczeństwa do takiego właśnie ustroju.

Realny socjalizm opozycja demokratyczna zwalczała za niedostatki demokratyzmu i liberalizmu. PRL była w optyce tych środowisk zła, bo nie była liberalna, demokratyczna, ani zachodnia. Nie było w niej wolności słowa, wolnych wyborów, wolnej prasy, wolnych związków zawodowych ani swobody obyczajowej. Ludziom nie pozwalano się bogacić i żyć tak jak na Zachodzie, dochód narodowy przeznaczając głównie na zbrojenia i obsługujący je przemysł ciężki.

Armia tymczasem w oczach demokratów jest zła, bo jest autorytarna i służy wojnie. Wojnę tymczasem należy wyeliminować i zastąpić powszechnym pacyfizmem i zwalczaniem „toksycznej męskości”. Nieprzypadkowo ważnym elementem opozycji demokratycznej były pacyfistyczne Ruch „Wolność i Pokój” oraz Pomarańczowa Alternatywa. Z podobnych powodów w oczach liberalnych demokratów złe są granice, które dzielą ludzkość i stwarzają warunki dyskryminacji. Złe są też służby specjalne, bo oparte są na zasadzie tajności. Podejrzane są patriotyzm i samo państwo – rodzące kolektywizm i nacjonalizm.

Takie właśnie poglądy wyznaje się w kręgach z których wywodzi się Władysław Frasyniuk. Nie uległy one tam nigdy zmianie i również sam bohater naszego tekstu wyznaje je do dziś. U schyłku PRL kazały mu one walczyć z wojskową dyktaturą Jaruzelskiego i protektoratem rosyjskim, podczas gdy dziś każą mu się doszukiwać się recydywy PRL i śladów moskiewskiej inspiracji (co już zakrawa na paranoję) w rządach PiS. Zawsze jednak chodzi o to samo, czyli o budowę liberalno-demoikratycznego państwa prawa na wzór zachodni. W modelu takim granice, państwo, wojsko, służby specjalne, patriotyzm i solidarność narodowa mają stopniowo obumierać jako przeżytki. Widzimy to zarówno na przykładzie Unii Europejskiej jak i liberalno-demokratycznej części sceny politycznej w USA.

Fakt, że prowadzący program dziennikarz TVN nie tylko nie przerwał wypowiedzi Frasyniuka, lecz przytaknął mu, domagając się dodatkowo ujawnienia personaliów służących na granicy funkcjonariuszy, dowodzi że na liberalno-demokratyczną chorobę cierpi nie tylko pokolenie opozycji z czasów PRL. Można w ogóle nie pamiętać PRL i nie mieć nic wspólnego z ówczesną opozycją demokratyczną, pomimo tego przyjmując postawę identyczną jak Frasyniuk. Punktem wyjścia nie jest tu bowiem doświadczenie pokoleniowe, lecz demoliberalny światopogląd. Osoba z takim światopoglądem, niezależnie w którym pokoleniu się urodzi, stać będzie politycznie zawsze tam, gdzie dziś stoi Frasyniuk.

Demokracja niejedno ma jednak oblicze. Odwołując się do popularnego dziś w naszym kraju modelu sceny politycznej w USA, można by wskazać, że obok bardziej indywidualistycznego wariantu liberalno-demokratycznego występuje też bardziej wspólnotowy wariant liberalno-republikański. Ten pierwszy jest demoliberalna lewicą, ten drugi zaś demoliberalną prawicą. Również w naszym kraju środowiska konserwatywne i prawicowe podejmują od lat wysiłki na rzecz krystalizacji ruchu republikańskiego. Szlak przecierali tu chyba konserwatyści krakowscy z Arcanów i Klubu Jagiellońskiego, z czasem jednak równie ważne stały się środowiska spoza Krakowa, jak choćby efemeryczny na szczęście Ruch Republikański. Dziś republikanizm znaczący wpływ wywiera zarówno na PiS jak i na Konfederację.

Gdy wiele lat temu zdarzyło mi się rozmawiać z Przemysławem Wiplerem, ten próbował mnie skaptować do swojego środowiska, wykładając jego pryncypia, między innymi tak zwaną „suwerenność wewnętrzną państwa”, która w praktyce sprowadzać się miała do postulatu skolonizowania państwa przez zwycięską w wyborach partię polityczną. Republikanizm w dzisiejszej Polsce jest ideologiczną legitymizacją upartyjnienia państwa przez PiS. Odwoływanie się w tym nurcie do obywatelskiej wspólnotowości ma dostarczyć uzasadnienia konserwatywnemu demokratyzmowi prawicy i PiS.

W liberalnym wariancie demokratyzmu na państwo i jego węzłowe instytucje patrzy się nieufnie, jako na ogniskowe „reakcji” (nacjonalizmu, ksenofobii, kolektywizmu, autorytaryzmu). W wariancie republikańskim patrzy się na nie równie nieufnie, jako na niezależne od zwycięskiej partii politycznej – instytucje państwa są tu matecznikami „sitw”, „szarych sieci”, „postkomunizmu”. Dlatego polscy liberałowie postulowali ujawnienie tożsamości funkcjonariuszy broniących polskiej granicy, PiS natomiast, w ramach swojej „walki z postkomunizmem”, ujawnił tożsamość agentów polskiego wywiadu zagranicznego.

Liberałowie walczyli z militaryzmem w ruchach pacyfistycznych, PiS tymczasem rozwiązał wojskowe służby informacyjne, zdegradował i obniżył emerytury oficerom Wojska Polskiego pełniącym służbę przed 1989 rokiem, zniszczył upamiętnienia żołnierzy polskich broniących po II wojnie światowej kraju przed UPA i walczących w czasie II wojny światowej z niemiecką okupacją u boku ZSRR, szczątki niektórych oficerów sprzed 1989 r. kazał zaś nawet ekshumować. Jeden z ideologów PiS i prawicy, Sławomir Cenckiewicz, odmawia nawet WP sprzed 1989 r. miana armii polskiej.

W narracji prawicy widzimy więc podbudowane republikańską ideologią partyjniactwo i ciasny partykularyzm. Prawica gotowa jest zrujnować państwo, byleby tylko pognębić znienawidzonych „komuchów”. Taki stosunek prezentowała do PRL, rujnując ją do fundamentów, zamiast nadbudować jej braki i skorygować wypaczenia, jak kazałoby podejście konserwatywne.

Liberałowie chcą państwo zniszczyć, by wyplenić relikty „zabobonu” i „ciemnoty”, osiągając wreszcie upragnione standardy zachodnie. Postawa liberałów cechuje się jednak pewną dwoistością i przepaja ją obłuda, bowiem gdy wymaga tego walka z „reakcją”, nader ochoczo posługują się oni zarówno służbami specjalnymi, jak i innymi resortami siłowymi. Armia i policja w oczach liberałów zła jest wtedy, dopóki nie toleruje w swych szeregach kobiet i zboczeńców. Gdy już jednak przepojona zostanie treściami feministycznymi i relatywizującymi męskość, staje się dla liberałów bardzo pożądanym narzędziem do wzmacniania swej władzy wewnątrz państwa i do rozszerzania liberalizmu na zewnątrz państwa – w „dzikich” krajach pokroju Afganistanu lub Palestyny.

Ani liberałowie, ani republikanie nie tolerują zatem autonomii państwa jako zobiektywizowanego strażnika Ładu. W ujęciu liberałów państwo ma spełnić swą rolę promotora liberalizmu, następnie zaś obumrzeć. W ujęciu republikanów państwo ma być instrumentem partii, rządzącej w imieniu demokratycznej większości. Liberałowie chcą wspólnotę polityczną rozbić. Prawica chce dominacji „milczącej moralnej większości”. Ani jednej ani drugiej frakcji demokratycznego spektrum nie interesuje obiektywna Prawda ani Porządek. Dobrze ilustrują tę postawę słowa nieżyjącego już Kornela Morawieckiego, który powiedział że rządy nie powinny być sprawowane wedle wymogów prawa, lecz wedle wymogów woli demokratycznej większości. Morawiecki miał oczywiście na myśli pisane prawo państwowe, znaczenie jego słów jest jednak dużo głębsze i sięga również Prawa rozumianego jako normy regulujące naturalny Porządek i historycznie uformowaną materialną Konstytucję kraju (czyli nie nazywane „konstytucją” świstki papieru).

Niezależnie czy rozpatrywać będziemy liberalny czy republikański wariant demokratyzmu, zawsze jego integralną częścią będzie wrogość wobec Państwa jako strażnika zobiektywizowanego Porządku o pozaludzkim pochodzeniu. Dotyczy to zresztą również niedemokratycznych wariantów liberalizmu i republikanizmu, choć to materiał na odrębny wywód – tu jedynie zaznaczmy ogólnie, że w republikanizmie naczelną zasadą jest konsens i jednomyślność w pluralistycznym systemie politycznym, co w praktyce zawsze prowadzi do narastania dezorganizujących tendencji liberalnych, w oligarchicznym lub dyktatorskim liberalizmie chodzi zaś o odgórną dekonstrukcję tradycyjnych instytucji społecznych. O ile jednak systemy autorytarne w większości są nieliberalne, to każdy demokratyzm musi mieć charakter albo liberalny albo republikański, ten drugi zaś – jak sobie wyżej powiedzieliśmy – stacza się nieuchronnie w liberalizm. Dotyczy to nawet republik włączających elementy teokratyczne pokroju dzisiejszego Iranu, gdzie im większemu wzmożeniu ulegają elementy demokratyczne słabną zaś niedemokratyczne, tym bardziej islamskie społeczeństwo rozkłada się do liberalizmowi.

Wnioskiem więc z afery spowodowanej wypowiedzią Frasyniuka jest, że demokratyzm ma charakter rozkładowy, a demokracja jest szkodliwą wspakulturą. Demokraci, prawicowi jak i liberalni, niszczą państwo i okazują się bezbronni wobec jego subwersywnego podminowywania i korodowania wspólnoty politycznej przez liberalizm. Każda demokracja, która nie przestaje być demokracją, w pewnym momencie rozkłada się w liberalizm. Dotyczy to również demokracji chrześcijańskiej, demokracji islamskiej, demokracji narodowej, demokracji republikańskiej etc. Logiczną kulminacją stanowiska demokratycznego są więc poglądy takie jak Frasyniuka.

Środowisko narodowe i szerzej pojęte środowiska tożsamościowe powinny zatem ideę demokratyczną odrzucić. Potrzebna nam jest nie demokracja ale Porządek. Jego elementem jest solidaryzm społeczny, implikujący zarówno – jak zauważyli przed laty Zbigniew Musiał i Bogusław Wolniewicz – pewną dozę ksenofobii oraz terytorializm, jak i poczucie ciągłości historycznej nie pozwalające arbitralnie „wykreślać” z historii narodowej okresów i elementów dla niej istotnych, wreszcie zaś nie pozwalający redukować wspólnoty politycznej do arytmetycznej większości glosujących lub zwolenników zwycięskiej w wyborach partii.

Hasłem niegdysiejszego ludowego trybuna Andrzeja Leppera było „Balcerowicz musi odejść!” wyrażające postulat odrzucenia zachodniego neoliberalizmu gospodarczego. Dziś można by podnieść hasło „Frasyniuk musi odejść!”, wyrażające postulat odrzucenia zachodniego demokratyzmu politycznego i cywilizacyjnego.