Przyznam się Państwu szczerze – nie czytałem żadnych komentarzy po wizycie prezydenta USA Donalda Trumpa w Polsce. Wszystko czym dysponuję pisząc ten tekst, to treść wystąpienia Trumpa, informacje medialne o innych jego wypowiedziach i, w niewielkim stopniu, obserwacja otoczki wizyty w Polsce. Wszystko po to, aby zachować własne spojrzenie bez sugestii z zewnątrz.
Na początek musimy cofnąć się o prawie 30 lat. 12 lipca 1988 r. na Wawelu miała wówczas miejsce kulminacja wizyty w Polsce przywódcy ZSRR Michaiła Gorbaczowa. Gorbaczow stanowił inną jakość od samego początku swojego przewodzenia ZSRR i KPZR. Nie tylko w wymiarze wewnętrznym w postaci głasnosti i pierestrojki, ale, może przede wszystkim, w wymiarze międzynarodowym i wizerunkowym. Miliony Rosjan nie postrzega działań Gorbaczowa pozytywnie, przeciwnie, uważają go za tego, który pozbawił ich kraj na lata statusu supermocarstwa i sprowadził na zwykłych ludzi grozę dzikiego kapitalizmu, niemniej powiedzmy sobie szczerze – to problem Rosjan.
Dla nas i dla świata Gorbaczow wtedy – począwszy od 1985 r. – to był prawdziwy przełom, przy którym chował się przełom chruszczowowski. Genewskie i reykjawickie spotkania z Ronaldem Reaganem przyniosły kres wyścigowi zbrojeń i całej Zimnej Wojnie. Uczciwi Polacy zapamiętają Gorbaczowa jako człowieka nie tylko przyjaźnie nastawionego wobec Polski i Polaków, ale i jako tego, który rozpoczął proces odkłamywania trudnej historii stosunków polsko-radzieckich. No i ta kolosalna zmiana w zwykłym ludzkim, przyziemnym odbiorze.
Właśnie, Wawel ’88 i występ przed Gorbaczowem Andrzeja Rosiewicza ze specjalnie napisanym na te okazję utworem „Wieje wiosna ze wschodu”. Poza wielką polityką istnieje czynnik ludzki i tu właśnie Gorbaczow odniósł wielki sukces. Po epoce śmiertelnie poważnych, schorowanych starców o marsowych obliczach (Breżniew, Andropow, Czernienko) nastąpił człowiek stosunkowo młody, uśmiechnięty i sympatyczny, z żoną, która ubiorem i obyciem odpowiadała standardom zachodnim. Wreszcie, co było nie do pomyślenia wcześniej – i tu zasługa Andrzeja Rosiewicza i jego przebojowości – był otwarty na socjalizowanie się z wykonawcą co prawda z jednej strony kojarzonym z wygłupami w rodzaju Zenka z miotłą, ale i bardzo poważnego barda śpiewającego w Hali Oliwii w 1981 r. choćby nieprawomyślną „Propagandę sukcesu”.
Rozpisałem się na ten temat obszernie gdyż osoby zarówno Gorbaczowa jak i Rosiewicza, i tym razem, w 2017 r., choć każda z osobna, łączą się – tym razem za przyczyną Donalda Trumpa.
Trump tu…
Niestety, o ile piosenka z 1988 r. wyrażała po polsku i rosyjsku nadzieję, że Gorbaczow dotrzyma zobowiązań, które złożył publicznie i przeplatała treść publicystyczną fragmentami rosyjskich pieśni ludowych, co jako całość należało ocenić jako podane ze smakiem i sensem, a nawet dość odważne, o tyle dzisiejszy występ Andrzeja Rosiewicza dla Trumpa to tylko muzyczny koszmarek z lizusowskim tekstem i nieznośnymi częstochowskimi rymami, stworzony, żeby podkreślić oddanie i wierność obecnemu prezydentowi USA. Śpiewając dziś „I’m trendy Andy” Rosiewicz wystawia, może nieświadomie, świadectwo swojej wersji misiowego „ja wam zawsze, wszystko wyśpiewam”. Ale jest to również świadectwo zupełnie nieakceptowalnego i (nad)zwyczajnie żenującego polskiego zachłyśnięcia się Ameryką, które trwa od z górą stu lat i tak naprawdę stanowi przypadek dla psychologów i psychiatrów, gdyż w racjonalny sposób nie da się go wytłumaczyć.
Zastanówmy się, czy poza trzynastym punktem Wilsona, który oczywiście opowiadał się za niepodległą Polską, ale dość mgliście określał jej granice i dostęp do morza i pomocy z UNRR-y, uzyskaliśmy przez te sto lat cokolwiek od USA poza piękną mową od czasu do czasu, wyrazami poparcia, ciągłym przypominaniem Kościuszki i Pułaskiego, od czasu do czasu grania Katyniem, sławienia dzielności polskich żołnierzy, uskutecznianiem po polsku, ale przecież amerykańskiej racji stanu przez RWE i Głos Ameryki, czy pomocy w latach 80-tych zaraz po nałożeniu sankcji, które tę pomoc uczyniły konieczną? A jednak Polacy zarażeni są całkowicie ślepą miłością do USA. Jej najbardziej patologicznym wyrazem jest ubóstwianie w Polsce amerykańskiego szpiega Kuklińskiego, którego swego czasu przebrano nawet w mundur amerykański oraz uznawanie za trudną konieczność spopielenia Polski zaporą atomową na Wiśle, w imię walki z Sowietami naturalnie.
Osobiście uważam za patologię również godne psiej psychologii nadskakiwanie, wiwatowanie, skandowanie, i generalnie całe to ekstatyczne zachowanie, jakie widzieliśmy w ostatni czwartek. Polska jest chyba jedynym krajem, w którym prezydent USA przyjmowany jest z tak porażającym serwilizmem elit i dużej części społeczeństwa. Wszędzie indziej wizytom towarzyszą mniejsze lub częściej większe protesty w związku z całokształtem światowej polityki USA bez względu na to, czy to jest taki czy inny prezydent, gdyż chodzi o państwo, które posiada przecież jakąś ciągłość swojej polityki. Tylko nie u nas. W Polsce serwilizm wobec USA, dowodzi, że nasze państwo wykazuje cechy republiki bananowej.
Wobec polityki ZSRR nie mieliśmy odwagi wyrażać odmiennego zdania, ale byliśmy jednak w sytuacji przymusowej, choć np. decyzja o nie wysłaniu sportowców na olimpiadę w Los Angeles była autentycznym wyrazem nieuzasadnionego tchórzostwa i lizusostwa władz PRL. Dziś, wobec USA, z własnej i nieprzymuszonej woli, jesteśmy lokajem na wszelkie posyłki, płaszczącym się dla podkreślenia swego oddania.
W takim kontekście widzę wizytę Trumpa w Polsce. Jeżeli w sprawie gazu i rakiet Amerykanie nie kończą negocjacji, to tylko dlatego, że widzą w tej całej patologicznej sytuacji świetny interes. Mało jest bowiem na świecie kontrahentów, o których wiadomo z góry, że na wszystko i tak się zgodzą. Polska przyjmuje pozycję – mamy zapłacić więcej, drożej? Nie ma sprawy, jeśli chcecie, to zapłacimy jeszcze więcej. Dla USA, z zachowaniem proporcji w stosunku do znaczenia Polski dla gospodarki amerykańskiej, to sytuacja wysoce komfortowa.
Czy prezydent Trump i jego wystąpienia czymś zaskoczyły? Absolutnie nie. Wizyta w Polsce była ważna dla USA z punktu widzenia relacji z UE i takimi państwami jak Niemcy. Trump zachowywał się zupełnie normalnie, z odpowiednią dozą kurtuazji (której zabrakło, zapewne we własnym mniemaniu, wysoce patriotycznemu chamstwu, które wygwizdało prezydenta Wałęsę, jednego z nielicznych Polaków znanych i pozytywnie kojarzonych w USA) i ukłonami wobec rusofobicznych gospodarzy, ale także bez przesady, bez jakiejś wyjątkowości, którą suponuje niezawodny minister Macierewicz twierdząc, że przemówienie Trumpa było jednym z największych jakie słyszał w życiu poza przemówieniami Lecha Kaczyńskiego (!) i Winstona Churchilla. Nie omieszkał przy okazji dodać, że Patrioty, które tym razem otrzymamy (pożyjemy, zobaczymy), będą w najbardziej zaawansowanej specyfikacji. Wynika to oczywiście – jego zdaniem – ze szczególnej sytuacji, charakteru naszego przeciwnika i rakiet Iskander, które zagrażają Polsce i które muszą być skutecznie zwalczane przez rakiety Patriot. Jak widać, minister Macierewicz nie jest w stanie wyjść poza granice swojej obsesji. Można odnieść wrażenie, że Macierewicz wręcz pragnie wojny z Rosją, aby tylko móc wypróbować owe rakiety…
Tymczasem w Warszawie w trakcie wizyty Trumpa odbył się szczyt 12 państw tzw. Trójmorza. I tu możemy powiedzieć z satysfakcją, że po pierwsze, nie zaproszono na szczyt Ukrainy, po drugie, państwa Trójmorza przyjęły deklarację, która ani jednym słowem nie wspomina Rosji i Ukrainy, a to już wiele znaczy. Pozostaje pytanie, kto stoi za tym niezaproszeniem Ukrainy? Może to być USA, mogą to być niektóre państwa Trójmorza (np. Węgry wyraziły w ostatnich dniach zainteresowanie dołączeniem do projektu gazociągu rosyjsko-tureckiego), ale też i sama Polska.
Bądź co bądź minister Waszczykowski w ostatnim wywiadzie dla „W sieci” stwierdził, że: „nauczeni tymi doświadczeniami [z Litwą Niemcami w latach 90-tych] będziemy od Ukrainy stanowczo się domagali, by wszystkie sprawy zostały wyczyszczone, zanim Kijów stanie u wrót Europy, prosząc o członkostwo. Będziemy tak stanowczy, jak stanowcza jest np. Grecja wobec Macedonii w sprawie nazwy”.
Zasugerował, że chodzi nie tylko o kwestie praw Polaków, lecz przede wszystkim tematy historyczne. – Nasz przekaz jest bardzo jasny: z Banderą do Europy nie wejdziecie. Chcę wierzyć w szczerość i konsekwencje tych deklaracji. Nie popadajmy jednak w entuzjazm – raz, że są to wypowiedzi w wywiadzie prasowym, dwa, że na piśmie formalnie obowiązują deklaracje Sejmu, prezydenta i rządu z 2016 r. głoszące bezalternatywne poparcie dla Ukrainy. Słowa Waszczykowskiego są ważne i dają nadzieję, ale na razie, bez zwrotu na kierunku rosyjskim to tylko zwiastuny dobrego, które może, ale nie musi przyjść.
Trump tam
O wiele ważniejszą wizytą od tej w Polsce był udział Trumpa w szczycie G20 w Hamburgu i pierwsze spotkanie z prezydentem Rosji. Putin i Trump rozmawiali dwie godziny z udziałem Siergieja Ławrowa i Rexa Tillersona. Podobno przedyskutowano wszystkie najważniejsze sprawy z Syrią, Koreą Północną i Ukrainą na czele. Zobaczymy. O czymkolwiek by nie rozmawiano, wnioski odnośnie wagi tego spotkania dla przyszłości stosunków amerykańsko-rosyjskich będzie można wyciągnąć dopiero w nadchodzących tygodniach.
Czy nastąpi dalszy ciąg w postaci dwustronnego spotkania Trump-Putin, czy też kontakty będą wyglądały jak do tej pory, czyli bez widoków na rzeczywistą zmianę i poprawę. Warto na zakończenie wrócić do Gorbaczowa, który przed spotkaniem przywódców Rosji i USA przy okazji G20 ogłosił apel do obu prezydentów. Gorbaczow stwierdził m.in.: „Dziś potrzeba, aby przywódcy Rosji i Stanów Zjednoczonych dali impuls stosunkom, jak to się stało w Reykjaviku w 1986 roku. (…) wysiłek ten potrzebny jest w stosunku do całego wachlarza problemów, nie zaś tylko w odniesieniu do pewnych punktów, bez względu na ich znaczenie. (…) Trzeba wyłożyć te wszystkie spraw na stół i stworzyć na nowo mechanizm współpracy. (…) Stracono wiele czasu, który trzeba odzyskać w celu przywrócenia atmosfery zaufania”. Dodał też, że „ludzie z administracji Reagana nie chcieli, aby wziął udział w genewskim spotkaniu, ale on nie uległ tym naciskom”.
Dla dobra pokoju światowego i spokoju także w naszym regionie należy przyklasnąć Gorbaczowowi z nadzieją na pozytywne odniesienie się do jego apelu przede wszystkim prezydenta USA. Jest to bardzo ważne dla Polski, gdyż wszelkie inicjatywy dotyczące Europy Środkowo-Wschodniej mają szanse powodzenia tylko i wyłącznie w pokojowym układzie stosunków. Państwa Trójmorza natychmiast opuszczą tą i inne inicjatywy, jeśli tylko zauważą, że Polska traktuje je jako grę wojenną skierowaną przeciwko Rosji i jako próbę rozszerzenia swojego statusu wysuniętego przyczółka wojskowego USA na ich terytoria. Ideolodzy „odwiecznej” walki z Rosją w Warszawie mają o czym myśleć.
Niech pointą tego tekstu będzie bardzo cenna wypowiedź prof. Bronisława Łagowskiego z 2015 r.: Wydaje się oczywistością, że Polacy, którzy przeżyli II wojnę światową (a mogli jej nie przeżyć, gdyby Niemcy zwyciężyli, co leżało w granicach możliwości), przyjmą pacyfizm i neutralność jako swój etos narodowy. Militaryzm to filozofia dla mocarstw, nie dla Polski. Środkami wojskowymi Polacy niczego nie zwojują, a co do naszych protektorów Amerykanów, to oni mają zwyczaj, wypróbowany w I i II wojnie światowej, przychodzić, gdy wojna ma się ku końcowi.
Źródło: Myśl Polska