Dziś w mediach padło określenie, że bieżącą reformę wymiaru sprawiedliwości popełnili „felczerzy”. Zgadzam się, z tym że niestety wszystko wskazuje na to, że to całe felczerstwo, pomimo porażki spowodowanej wetem prezydenckim zostaje i nadal będzie kurować polski wymiar sprawiedliwości.
Felczerom tym udzielę korepetycji i przypomnę do czego może służyć minister sprawiedliwości.
Otóż, ze studiów prawniczych, sprzed lat 35 z przedmiotu zwanego „Ustrój organów ochrony prawnej” zapamiętałem, że minister sprawiedliwości to taki urzędnik, którego zadaniem, odnośnie sądownictwa, jest zapewnienie, by gmach sądu był oświetlony, zimą ogrzany, by sekretarki i sędziowie dostawali na czas pensje itp… To w zasadzie wszystko, plus pewne uprawnienia procesowe – tj. możliwość wnoszenia rewizji nadzwyczajnej.
Tylko tyle, bo większe uprawnienia mogłyby zachwiać niezawisłością sądownictwa. Tylko tyle, a było to „za komuny” i w systemie rozdziału ministra sprawiedliwości od prokuratora generalnego.
W obecnym systemie, tj. połączenia tych funkcji tym bardziej o szerszych kompetencjach ministra sprawiedliwości mowy być nie może. Żadnego wpływania na obsadę sędziowską itp. Jest oczywiste, że godziłoby to w wymiar sprawiedliwości. Przyznanie takich funkcji ministrowi sprawiedliwości ponadto godzi w powagę urzędu Prezydenta RP, który wg Konstytucji RP jest jedynym podmiotem powołującym na stanowisko sędziów…
Rozwiązanie takie zalatywałoby faszyzacją życia publicznego w Polsce.
Myślę, że Prezydent to dostrzegał i działając w obronie własnej, przed atakującymi także i jego „felczerami” zawetował dwie ustawy. Poprawił u mnie nieco swój wizerunek po hańbiącej go „abolicji indywidualnej”. Szkoda tylko, że nie zawetował także trzeciej ustawy, która dla zwykłego obywatela ma znacznie większe znaczenie jak ustawa o SN i KRS, bo sądy powszechne są bliżej obywatela niż SN.
Mam też nadzieję, że cała ta sprawa nie była sztucznym zabiegiem wywołanym przez „felczerów” po to tylko, by po haniebnej abolicji indywidualnej podnieść wizerunek Prezydenta RP.