Arkadiusz Miksa – „Myśl Polska” – od Wasiutyńskiego do Engelgarda

Przez mniej więcej 20 lat byłem czytelnikiem „Myśli Polskiej”. W ostatnich latach również czasem tam publikując. Nie da się ukryć, że na przestrzeni tych dwóch dekad treści publikowane na łamach pisma w zdecydowanej większości, żeby nie powiedzieć prawie zawsze pokrywały się z moimi poglądami. Śmiało można powiedzieć, że to jednym z czynników wpływających na to, że zacząłem się utożsamiać z myślą narodową była właśnie treści zamieszczane w „Myśli Polskiej”. Doceniałem również, to ze pismo nie kisiło się tylko we własnym klasycznym endeckim sosie ale było otwarte na inne prądy polityczne.

Dlatego z dużym zaskoczeniem przyjąłem decyzję redakcji o niepublikowaniu wysłanego przeze mnie redakcji do publikacji artykułu o historii funkcjonowania Obozu NKWD w Rembertowie. Zainteresowani wiedzą, że światopogląd „Myśli Polskiej” odbiega na odcinku oceny relacji polsko-rosyjskich czy oceny PRLu od poglądów jakie przedstawia większość aktualnie funkcjonujących mediów, które utożsamiają się z ideą narodową. I oczywiście tego byłem świadomy i dlatego też ten periodyk był mi bliższy niż te pozostałe. Ideologia ideologią, ale dla mnie w tym co robię, piszę i mówię ważna jest też prawda historyczna na którą co oczywiste składają się fakty. Jeszcze przed odmówieniem mi publikacji, przy okazji rozmowy z redaktorem naczelnym „MP” Janem Engelgardem, w formie żartu powiedziałem, że wysłałem artykuł o obozie NKWD w Rembertowie i mam nadzieję, że go opublikuje, na co on redaktor odpowiedział, że będzie to zależało od tego jak przedstawię powojenne losy więźniów obozu. Nieco zaskoczony stwierdzeniem redaktora, odpowiedziałem, że zamierzam przedstawić je zgodnie z prawdą.

Artykuł ostatecznie nie został opublikowany, bo myślenie redakcji opiera się na schemacie, że po wyzwoleniu Polski spod okupacji niemieckiej, problem z sowieckim terrorem mieli ci członkowie podziemia, którzy nie złożyli broni i postanowili walczyć z Sowietami i wysługującymi się im polskimi komunistami. Oczywiście ta teoria nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. ponieważ tortury, śmierć czy wywózka na Syberię czekała również tych, którzy nie szukali zwady z komunistami, powiem więcej brutalne represje dotknęły również wiele przypadkowych osób. Wartością mojego artykułu z punktu widzenia profilu „Myśli Polskiej” było upamiętnienie więźniów łagru w Rembertowie należących do ruchu narodowego. Po ocenzurowaniu artykułu wysłałem go do jednego z długoletnich czytelników „MP” oraz do jednego z aktywnych stałych publicystów. Obaj po zapoznaniu się z tekstem nie dostrzegli w nim treści, które byłby na tyle rozbieżne z ideologią czasopisma, że determinowałyby redakcję do rezygnacji z publikacji.

Mój artykuł o łagrze w Rembertowie i losach jego więźniów, to pokłosie trzech lat zbierania materiałów poświęconych historii tego miejsca, zaangażowania na rzecz odnalezienia szczątków więźniów obozu i godnego ich pochówku. Aktualnie przygotowuje opracowanie naukowe poświęcone temu tematowi. Tak się „nieszczęśliwie” dla redakcji „MP” składa, że znalazłem właśnie na łamach „Myśli Polskiej” niezwykle cenne wspomnienia więźnia narodowca, działacza SN, który przetrzymywany był w obozie w Rembertowie. Z jego przekazu jednoznacznie wynika, że redakcja „MP” jest w dużym błędzie w opiniach na temat tamtych realiów.

W numerze 274 „MP” z 15 lipca 1955 r. ukazał się artykuł „W 10-lecie masakry rembertowskiej”, którego treść stanowi radiowy zapis wspomnień, które wygłosił z okazji 10. rocznicy rozbicia rembertowskiego obozu, na falach Radia Wolna Europa Jerzy Werner. Prawdziwe imię i nazwisko tego działacza narodowego brzmiało Mieczysław Jakubowski, a zmieniona tożsamość była z pewnością motywowana potrzebą zachowania bezpieczeństwa wobec człowieka, który w 1952 roku zbiegł z kraju. Jakubowski przed wojną był posłem na Sejm II i III kadencji: najpierw z ramienia Związku Ludowo-Narodowego, a następnie Stronnictwa Narodowego. Był członkiem „tajnej siódemki” (ścisłego kierownictwa w SN o wyborze którego decydował sam Roman Dmowski), w trakcie wojny należał do Narodowo-Ludowej Organizacji Wojskowej, był Wiceprezesem Zarządu Głównego SN oraz jednym z dwóch obok Józefa Haydukiewicza przedstawicieli SN w Radzie Jedności Narodowej. Haydukiewicz był również więźniem obozu w Rembertowie.

Ponieważ wspomnienia te są kompletne nieznane postanowiłem zacytować je w całości podkreślając fragment, który współczesnej redakcji MP powinien dać do myślenia:

Minęło 10 lat od słynnej w tym czasie w Warszawie i Polsce tzw. kaźni rembertowskiej. Warto zapewne poświęcić słów kilka przypomnieniu tej pierwszej bodaj po rzekomym wyzwoleniu Polski przez Sowiety krwawej masakrze, której dopuściły się one na bezbronnych więźniach politycznych.

Uwięziony przez NKWD w Brwinowie pod Warszawą współcześnie z szeregiem działaczy politycznych Podziemia i oficerów AK, 8 marca 1945 r. osadzony zostałem w jednej z piwnic dużego gmachu w miejscowości Włochy pod Warszawą zamienionego na areszt śledczy przez NKWD. I jakkolwiek po trzech dniach pobytu udało mi się śnieżystą nocą uciec stamtąd wraz z innymi trzema współlokatorami tej piwnicy, młodymi akowcami, którzy wyłamali kraty w okienku owej suteryny, po raz drugi aresztowano mnie 13 kwietnia w Komorowie pod Warszawą. W owym czasie NKWD dokonywało masowych aresztowań polskich działaczy podziemnych oraz oficerów i żołnierzy AK, zwłaszcza w okolicach stolicy. Tym razem już związanego odstawiono mnie do piwnic gmachu więzienno-śledczego przy ulicy Środkowej na Pradze i umieszczono wraz z innymi dwoma akowcami w maleńkiej piwniczce już bez okna, a tak ciasnej, że trzech ludzi mogło w niej leżeć koło siebie tylko na boku. Oślepiająca lampa elektryczna paliła się w niej przez dzień i noc. Po trzytygodniowym śledztwie, po kilkunastu przesłuchaniach, odesłano mnie do rosyjskiego obozu koncentracyjnego w Rembertowie, o kilka kilometrów na północ od Pragi, prawobrzeżnego przedmieścia Warszawy. Nawiasowo dodam, jak smutno było dla Polaka wysłuchiwać w podziemiach więzienia wielokrotnych salw triumfalnych artylerii sowieckiej w stolicy, obwieszczających w dniach 5 i 6 maja zwycięstwo i koniec wojny. Nasze położenie w tym czasie symbolizowało sytuację narodu polskiego. Jeden wróg wprawdzie rozgromiony, lecz drugi nas natychmiast ujarzmiał …

W obozie rembertowskim na terenie b. fabryki „Pocisk“ mieściło się wówczas kilkanaście baraków drewnianych, w których na dwu lub trzypiętrowych narach dusiły się setki więźniów głównie politycznych. Liczba ich, o ile pamiętam, dochodziła dwóch tysięcy. Ogromną większość ich stanowili masowo podówczas aresztowani przeważnie w Warszawie lub jej okolicy, w Łomżyńskim i na Podlasiu polscy działacze Podziemia z czasów okupacji niemieckiej oraz oficerowie i żołnierze AK. Byli to ludzie z różnych warstw społeczeństwa, z różnych dzielnic kraju, z różnych stronnictw. Dużo dzielnych synów chłopskich i robotniczych obok licznej także inteligencji. Wszyscy spojeni uczuciem braterstwa niedoli i braterstwa narodowego. Wszyscy sprowadzeni tu przez NKWD pod zarzutem należenia do polskich tajnych organizacji politycznych jako winni niezameldowania się u władz sowieckich po wkroczeniu wojsk rosyjskich. Olbrzymia ich większość palcem nawet, jak to mówią, nie zdążyła ruszyć przeciw nowemu okupantowi, gdyby nawet chcieli, biorąc pod uwagę, że Sowiety wkroczyły na te tereny zaledwie przed kilku tygodniami.

Obóz rembertowski położony na przestrzeni mniej więcej 800 metrów kwadratowych, otoczony był drutami umocowanymi w kilku szeregach do słupków o wysokości 6 do 8 metrów. Kilkanaście wieżyczek wartowniczych rozmieszczonych wśród linii słupów strzegło obozu. Zdawało się, że mysz z niego nie ucieknie; stało się jednak inaczej. 21 maja 1945 r. około godz. 2 w nocy, gdy baraki pogrążone były w głębokim śnie Armia Krajowa dokonała śmiałego wyczynu napadając na obóz. Jej żołnierze mimo nieustannej działalności reflektorów strażniczych, podpełzli pod słupki i kilka kolejno ustawionych podpiłowali. Słupy te przewracając się przerwały druty, otwierając w ten sposób drogę do ucieczki dla więźniów z ominięciem głównej bramy wjazdowej, chronionej przez sowieckie karabiny maszynowe, których obsługa zresztą związana została otworzonym na nią z pobliskich krzaków ogniem napastników. Małe ich grupki rozbiegły się po obozie wyważając drzwi do baraków i budząc więźniów okrzykami: Polacy wychodźcie, przynosimy wam wolność, wychodźcie, gdyż baraki będą spalone! Obudzony z głębokiego snu, z falą innych więźniów wybiegłem z baraku, a potem przez rozerwaną część ogrodzenia na zewnątrz obozu. Byłem wolny! Naokoło słychać było dość gęstą strzelaninę. Niestety szybko zbliżał się świt i niebo jaśniało. Wraz z przygodnymi dwoma towarzyszami ucieczki postanowiliśmy iść w kierunku Pragi, aby jak najszybciej wsiąknąć w mrowisko ludzkie, jakim było wówczas to mało uszkodzone przez działania wojenne przedmieście. Przestrzeń kilkukilometrową dzielącą nas od Pragi, przebyliśmy szybko, lecz gdy dochodziliśmy do pierwszych domków, zostaliśmy otoczeni przez sołdatów, zamaskowanej w tym miejscu baterii artylerii zenitowej. Po paru godzinach przewieziono nas wraz z kilkudziesięciu innymi schwytanymi zbiegami, do komisariatu NKWD na Pradze, a stamtąd z powrotem do obozu rembertowskiego. Tu w bramie z ironicznymi uśmiechami powitała nas grupa sowieckich oficerów. Ustawiono nas tuż blisko za bramą wjazdową przed dużym niezamieszkałym dotąd barakiem, skąd dochodziły rozpaczliwe krzyki i jęki. W czasie kilkominutowego oczekiwania okradziono nas z naszych płaszczy, zawiniątek i marynarek, pozostawiając jedynie w spodniach i koszulach. Gdy na moją dziesiątkę nadeszła kolej, wepchnięto nas do baraku, który przedstawiał niesamowity widok. Na arach wzdłuż ścian leżały dziesiątki okrwawionych, omdlałych ludzi. Na sali ustawionych było w dwóch rzędach kilkunastu tęgich sołdatów z kołkami drewnianymi i deskami wyrwanymi z jakiegoś baraku w rękach. Musieliśmy przebiegać między tymi dwoma rzędami oprawców. Każdy z nich bił przebiegającego Polaka z całej siły po głowie, ramionach, plecach, gdzie się dało. Bieg ten tam i z powrotem trwał tak długo, aż delikwent zemdlał. Wówczas rzucano go na nary. Na sali przy wejściu stał komendant obozu mjr sowiecki z trzema oficerami, zachęcając okrzykami oprawców do jeszcze bardziej barbarzyńskiego katowania. Masakra ta trwała parę godzin, gdyż ciągle dowożono nowe partie zbiegów. Byli i zabici pod razami kołków. Jednego nazwisko zapamiętałem. Był to ziemianin i przemysłowiec z Poznańskiego Jarnatowski.

Ogólny bilans: uciekło szczęśliwie około 300 więźniów, blisko 200 schwytano w okolicach obozu przy pomocy patroli wojskowych z psami policyjnymi. Około 50 sołdaci zastrzelili w polu, nie biorąc do niewoli. Spośród pobitych 47 miało pęknięte kości rąk i nóg, po dwóch dniach dopiero zestawionych w gips. W parę dni potem w Warszawie ukazała się tajna ulotka Podziemia z opisem zajść pt. „Rembertów nowy Katyń“. Tak to przed dziesięciu laty po azjatycku Moskwa w sześć tygodni po podstępnym porwaniu 16 przywódców Podziemia rozprawiała się z działaczami politycznymi, oficerami i żołnierzami Armii Krajowej, przeważnie uczestnikami bohaterskiego powstania warszawskiego jedynie za próbę ucieczki na wolność.

Warto dodać, że Jakubowski był jednym z co najmniej kilkudziesięciu działaczy narodowych SN, Młodzieży Wszechpolskiej. Obozu Wielkiej Polski, Konfederacji Narodu, którzy byli więźniami tego obozu. Do tego należy doliczyć kilkuset żołnierzy Armii Krajowej, Narodowych Sił Zbrojnych, Narodowej Organizacji Wojskowej, Narodowego Zjednoczenia Wojskowego z których znaczna część również utożsamiała się z ideą narodową. Szerzej będzie o tym w przygotowywanej przeze mnie książce. Choć bezpośrednio z treści artykułu to nie wynika, to można przyjąć z dużym prawdopodobieństwem, że za publikacją tych wspomnień na łamach „MP” stał Wojciech Wasiutyński, który w 1952 roku w numerach 210 i 211 opublikował, w dwóch częściach wywiad z Józefem Wernerem [Mieczysławem Jakubowskim], na temat sytuacji w komunistycznej Polsce.

Kończy się 2021 rok, a wraz z nim obchody 80-lecia istnienia „Myśli Polskiej” jako najdłużej ukazującego się tygodnika w Polsce, co stanowi bez wątpienia samo w sobie znaczne osiągnięcie. Jeśli jednak spojrzymy na kierunek ewolucji ideologicznej periodyku od czasów Wasiutyńskiego do Engelgarda, to dostrzeżemy głęboką dychotomię czasopisma w postrzeganiu kluczowych wydarzeń zarówno w historii Polski, jaki polskiego ruchu narodowego. Współczesna „MP” szczyci się otwartością na swoich łamach na inne nurty polityczne, tymczasem praktyka pokazuje, że ma problemy z otwartością na prezentowanie głosów ze środowiska, które stało za powstaniem tego tytułu.