Kazanie wygłoszone 10 lipca 2017 roku podczas Mszy Requiem za ofiary rzezi wołyńskiej w kaplicy przy parafii pw. Chrystusa Odkupiciela w Łodzi.
Drodzy w Chrystusie Panu!
Msza święta sprawowana dzisiaj jest ofiarowana za ofiary rzezi wołyńskiej i ludobójstwa dokonanego na Kresach II RP przez nacjonalistów ukraińskich z OUN-UPA. Obchodzimy kolejną rocznicę ludobójstwa na Wołyniu. Nie chcemy rozdrapywania ran, ale pragniemy tylko dać świadectwo prawdzie o naszej przeszłości, aby i ona była przestrogą dla przyszłych pokoleń. W ubiegłym roku Sejm i Senat podjęły decyzję, by to pasmo zbrodni dokonywanych w latach 1939-45 przez nacjonalistów ukraińskich na bezbronnej, polskiej ludności cywilnej nazwać ludobójstwem. Początkiem tej masowej zbrodni było przekonanie wyrażone przez część elity ukraińskiej, opanowanej przez pogańską ideologię, że wolna Ukraina powstanie jedynie na zgliszczach pozostałych po żyjących „Lachach”.
Dlaczego dzień 11 lipca uchwalono jako Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa? Dlatego, że w niedzielę, 11 lipca 1943 roku, banderowcy, przy licznym udziale społeczeństwa ukraińskiego, dokonali napadów na około 160 polskich osiedli, wiosek, dworów, a także kościołów. 11 lipca, jak mówi historia, ponad 1000 wiernych z dziećmi pierwszokomunijnymi zamordowano w kościołach. I tą datę, 11 lipca, nazwano krwawą niedzielą. Jest ona takim momentem kulminacyjnym tej czystki etnicznej i dlatego została uznana jako Narodowy Dzień Pamięci. W ciągu kolejnych lat od roku 1943 do 1945 zamordowano na Kresach ponad 160 tysięcy Polaków. Niektórzy mówią, że jeszcze nie wszystkich policzono, że może być ich nawet 200 tysięcy. Mordowano w sposób okrutny, na setki sposobów. Może niektórzy oglądali film „Wołyń” – tam pokazano zaledwie kilka sposobów na mordowanie, a tych sposobów mieli ponad 200. Mordowano osoby pojedyncze, całe rodziny, wsie, osady. Śmierć ponosili także Ukraińcy, którzy sprzyjali Polakom. Zamordowano prawie 200 duchownych – księży, kleryków i sióstr zakonnych.
Z moich krewnych – mieszkaliśmy między Łuckiem a Równem, w parafii Derażne – zamordowano 13 osób. Leżą jeszcze gdzieś w lasach, niepochowani na cmentarzu. Bo w tej ucieczce przed banderowcami, nie było możliwości, żeby ich godnie pochować. Zbrodniom towarzyszyło masowe grabienie i niszczenie gospodarstw, sadów, inwentarza, kościołów i dóbr kultury – całego dorobku wielu pokoleń Polaków. Zbrodnia wołyńska jest wstrząsająca. Znam to z własnego doświadczenia – pamiętam czasy nawet przedwojenne, przez nasze drogi wołyńskie szli przecież bolszewicy, całymi kolumnami, na Polskę. Wtedy uczono mnie liczyć, w roku 1943 – bo w szkole ukraińskiej byłem tylko jeden miesiąc. Po wsi w której się urodziłem – nazywała się Polanówka – już nie ma śladu. Jedynym świadkiem, że ktoś tu kiedyś mieszkał jest jedyna studnia i kilka drzew owocowych.
Jest taki symboliczny obraz znanego malarza Jacka Malczewskiego zatytułowany „Zatruta studnia z chimerą”. Na tym obrazie widzimy siedzącą na krawędzi studni chimerę, z pewną dozą tajemniczości, ze znajomością, że jest to studnia mroczna. Nie kwapi się chimera, by podzielić się tą wiedzą ze światem, zaplatając swoje gęste warkocze, pilnuje tej zatrutej studni. Przywodzi mi to na pamięć, można tam odczytać personifikację ludu ukraińskiego, który ma wciąż poważny problem z prawdą historyczną. A tej przecież – nie da się wymazać. Jeszcze w wielu przecież studniach leżą kości zamordowanych. Kilka lat temu, kiedy poświęcaliśmy cmentarz w Derażnem, jeden z księży, ks. Kazimierz ze Starogardu, poszukiwał swojej dawnej posiadłości. Ukraińcy zaprowadzili go do studni i powiedzieli, że tam mogą jeszcze leżeć kości jego matki i siostry.
Kilka lat temu byłem też na cmentarzu koło Równego, gdzie kilka worków z kośćmi ktoś przywiózł z pól albo studni i tak zostały porzucone na nieużywanym już polskim cmentarzu. A więc w wielu studniach leżą kości zamordowanych. I dopóki Ukraińcy nie pokonają w sobie tej chimery i nie udrożnią źródła tych wołyńskich studni – na pewno trudno będzie im stać się prawdziwym narodem. Z dzieciństwa pamiętam, że niedaleko domu, gdzie się urodziłem, stał krzyż przydrożny. I niedawno, z pomocą przyjaznych Ukraińców, udało mi się postawić tam drewniany krzyż, a na nim tabliczkę z nazwiskami krewnych zamordowanych gdzieś w pobliżu i jeszcze niepochowanych na cmentarzu.
Niegdyś nasi ojcowie, stawiali krzyże na różnych miejscach polskiej ziemi, na znak, że dotarła do nich Dobra Nowina. Z tą myślą postawiłem ten krzyż na miejscu nieistniejącej już miejscowości, gdzie stał przed 70 laty, żeby zaistniał ślad po mieszkających tam Polakach, żeby dał on początek nowej ewangelizacji. I taka refleksja: „Bądź pozdrowiony Krzyżu Chrystusowy, gdziekolwiek się znajdujesz, przy drogach, na polach, na miejscach gdzie ludzie cierpią i konają, na miejscach, gdzie pracuje i kształci się człowiek i tworzy różne dzieła. A także niech ten krzyż znajdzie się na piersi każdego człowieka i w każdym ludzkim sercu”.
Bo przecież nauka krzyża, jak mówi św. Paweł, to jest głupstwo dla tego świata. Dla nas jest mocą Bożą. Bo pamiętam, w związku z krzyżem, takie wydarzenie: Ostrzeżeni przez dobrego Ukraińca, musieliśmy wynosić się z domu, bo niedługo mieli przyjść banderowcy i podpalać. Mama zaledwie nas ubrała, mnie i brata, coś do jedzenia wzięła – ojca nie było, bo w 1940 bolszewicy zabrali go na Sybir – był marzec, jeszcze śnieg na polach. I z domu wzięła krzyż i Pismo Święte. Pisma Świętego nie uratowaliśmy – było za ciężkie do niesienia, ale krzyż, ten wyniesiony z domu, mam jako relikwię w swoim mieszkaniu. Zabrany z temu to jedyna ocalała rzecz z tego pogromu. Trzymany przeze mnie – według zalecenia mamy – nad głową w czasie ucieczki, uratował moje życie, mamy i brata. Bo tak się jakoś wydarzyło, że siedząc na furmance zaprzyjaźnionego gospodarza, trzymałem ten krzyż nad głowę i co jakiś banderowiec podjeżdża z siekierą czy nożem – nie trafia w naszą furmankę, a furmanek było z dziesięć. Niestety, pozostałe padły łupem banderowców. Nasza furmanka uciekła do lasu. Było tych wydarzeń cudownych jeszcze więcej. Ale widzę, że w moim życiu Krzyż Chrystusowy przypomina nam, gdzie są nasze korzenie. Niech więc też przypomina o miłości Boga do człowieka!
W mojej parafii Derażne, gdzie moi rodzice brali ślub i byłem ochrzczony, zniszczono kościół razem z całą dokumentacją. Nie mam ani swojej metryki urodzenia, ani chrztu, to samo i z metrykami rodziców, a także zniszczono cmentarz, gdzie pochowani byli moi krewni. Ograbiono cmentarz z marmurowych pomników, ogrodzenia i urządzono tam śmietnik. Dopiero kilka lat temu udało się odrestaurować ten kawałek polskiej ziemi, ogrodzić, postawić krzyż cmentarny z nazwiskami moich krewnych tam spoczywających. Ta kilkutysięczna parafia przestała istnieć. Nie ma na tym terenie ani Polaka, ani katolika. Choć działa kolejne pokolenie banderowców, to spotkałem także wielu Ukraińców, którzy potępiają ten czas ludobójstwa.
Byli i są sprawiedliwi Ukraińcy – im należy się pamięć i modlitwa. Jako ośmiolatek byłem też świadkiem jak zjawiło się pod naszym domem dwóch banderowców, przyprowadzonych przez jednego z naszych sąsiadów, dobrych Ukraińców i on głośno mówił do banderowców, że tu tylko mieszka kobieta i dwoje dzieci, to tu nie ma co się spieszyć, przyjdą później i zrobią to co mają zrobić. I wtedy moja mama wzięła to co najważniejsze – krzyż, Pismo Święte – i tak uciekaliśmy przez tydzień, lasami, do Łucka. Uciekaliśmy najpierw tej nocy do zaprzyjaźnionych Ukraińców – byli i tacy, którzy odważyli się nas chronić. Trafiliśmy na gospodarstwo, gdzie banderowcy zrobili sobie postój. I ci Ukraińcy powiedzieli nam o tym, że jak będziemy tam nocować, to nie tylko nas zabiją, ale też ich. Ale po zapewnieniu, że będziemy milczeć, pozwolono nam w tym domu do rana zostać, bo banda ukraińska do północy grasuje, potem przychodzą, piją bimber i śpią do południa. I tak się stało – ci Ukraińcy nas uratowali w tą noc, także i przed mrozem. Był taki jeszcze jeden przypadek, gdy banderowcy doganiali nas na koniach, ale w lesie mama prosiła, żebym trzymał się dlugiej sukni, bo na ręku miała młodszego, trzyletniego brata, bo jak ja się zawieruszę, to ona będzie mnie szukała i też zginiemy. Tych wypadków w pamięci mam wiele, do tego stopnia byłem przerażony taką sytuacją, że parę lat po wojnie musiała mama przed oknem stawiać krzesła, stoły, bo uciekałem z łóżka przed Ukraińcami.
Ukraińcy z OUN-UPA nie chcieli wyganiać Polaków z ich domów, postanowili po prostu spalić każdą polską wieś, żeby już nigdy Polacy nie wrócili tam, na swoją ojcowiznę. Dobra i zła pamięć o naszej przeszłości jest potrzebna, jest fundamentem naszej tożsamości. Dlatego Kresowanie i ich potomkowie od dziesiątków lat domagają się prawdy o ludobójstwie, troszczą się o pamięć o ofiarach, kierując się mottem, że „Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary”. W interesie tak Polaków, jak i Ukraińców, jest budowanie naszej przyszłości na prawdzie. Nic nie jest warte pojednanie, które nie jest zbudowane w prawdzie. Ludobójstwo to jest krzywda wyrządzona nie tylko Narodowi Polskiemu, ale również szkoda wyrządzona narodowi ukraińskiemu – przecież nie wszyscy byli zbrodniarzami. Nie może być kompromisu ze złem. Nie można pertraktować ze złem.
A zbrodnia przecież pozostaje przez długie dziesięciolecia bez kary. Nawet teraz gloryfikuje się morderców. Chyba największym problemem w obecnych czasach jest odbudowanie psychiki ludzi, którzy widzieli i przeżyli bezmiar okrucieństwa, przeżyli dziką nienawiść, niezrozumiałą dla zwykłego człowieka, ale też odbudowanie psychiki kolejnego pokolenia banderowców, którzy gloryfikują zbrodniarzy, którzy akceptują to niezliczone ludobójstwo, nierozliczone do tego czasu i ta ideologia banderowska niszczy także naród ukraiński. Nadchodzi kres życia także i nas kresowiaków, bo przecież lata już mamy swoje. Możemy jeszcze dawać świadectwo prawdzie, ale ta prawda w zbiorowej pamięci nie da się przecież wymazać, zakopać.
Czego możemy nauczyć się z tych lat zdominowanych przez ideologię zła? Na to pytanie Jan Paweł II odpowiedział, że musimy się nauczyć przede wszystkim sięgania do korzenia. Tylko wtedy zło wyrządzone przez faszyzm, może nas w jakimś sensie ubogacić, prowadzić do dobra – a to niewątpliwie jest programem chrześcijaństwa – „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło zwyciężaj dobrem”. I każde cierpienie, każdy ból, każda słabość kryje w sobie obietnicę wyzwolenia, obietnicę radości. Jak mówi św. Paweł – „Teraz raduję się w cierpieniach”. Trudne to może do zrozumienia, a to odnosi się do każdego cierpienia wywołanego przez zło. Odnosi się to także do ogromnego zła, które wstrząsa współczesnym światem i rozdziera go. Zła – na naszych oczach tych wojen, zniewolenia jednostek i narodów, zła niesprawiedliwości społecznej, deptania godności ludzkiej, dyskryminacji rasowej – to zło, to przemoc, terroryzm, tortury, zbrojenia – całe to cierpienie jest w świecie również po to, aby wyzwolić w nas miłość. Ów hojny, bezinteresowny dar, z własnego ja na rzecz tych, których dotyka cierpienie.
Trudne to jest do zrozumienia – ale z każdego cierpienia możemy skorzystać, włączając do cierpień Chrystusa, jesteśmy wielcy, bo możemy nie tylko odpokutować za własne grzechy, ale także za grzechy naszych bliźnich, ofiarując to cierpienie Bogu. Prawdziwe chrześcijaństwo wypowiada się w miłości i poprzez miłość. Siła chrześcijaństwa to nie tylko czynienie dobra, ale także cierpliwe znoszenie zła. Bez krzyża – nie ma Chrystusa i nie ma chrześcijaństwa. Miłość nie zna nienawiści, ale cieszy się z triumfu prawdy. W miłości należy poszukiwać drogi do pojednania i przebaczenia, ale w miłości opartej na prawdzie, nie na kłamstwie. Narody mogą się jednać tylko w prawdzie, która zawsze wiąże się z miłością. Droga pojednania jest tylko jedna – jest to droga prawdy, ponieważ prawda jednoczy, a nieprawda – dzieli. Modlimy się dziś za ofiary rzezi wołyńskiej, ale też za siebie nawzajem, aby Pan Bóg dał nam być narzędziami jedności i pokoju, aby dzięki oczyszczeniu pamięci historycznej wszyscy mogli być gotowi stawiać wyżej to co jednoczy, niż to co dzieli. Ta myśl niech nam dziś towarzyszy. Chciałbym również pomodlić się: Panie Boże, uzdrów wszystkie urazy polsko-ukraińskie, aby w Twoim Kościele, który jest wspólnotą otwartą, wszystkie narody, wszyscy rozpoznawali się jako jedna rodzina. Panie Boże, ześlij Ducha Świętego na wszystkich chrześcijan, by byli zaczynem pojednania. Aby żaden chrześcijanin nie stanął naprzeciwko drugiego powodowany duchem nienawiści. Aby wołyńska ziemia, która jest żyzną ziemią – została przecież zroszona krwią tysięcy męczenników – niech się tak stanie, by każda kropla tej krwi była nasieniem nowych chrześcijan. Niech cały Wołyń stanie się ziemią pojednania, niech króluje na nim Twój pokój, którego ten świat dać nie może. Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze tej ziemi, wołyńskiej ziemi, udręczonej ziemi. Amen.”