Stolica Estonii wita nas piękną pogodą. Wjeżdżamy do miasta letnim wieczorem. Kierujemy się do centrum, a pomocą w jego osiągnięciu są rozległe arterie komunikacyjne, które przecinają miasto wzdłuż i wszerz. Znów odnosimy wrażenie, że ruch jest znacznie mniejszy niż w Polsce, łatwiej utrzymać jego płynność, w czym pomagają znaki wskazujące na prędkość, jaką należy rozwinąć, aby „wpisać się” w tzw. zieloną linię.
Nasza baza położona jest naprzeciwko kwadratu nowoczesnych wysokościowców, stanowiących bankowo-biznesowo-hotelowe centrum nowego Tallina, przy ulicy prowadzącej prosto do terminali promowych oddalonych o niewiele ponad 1 km. Blok, w którym mieszkamy prezentuje się bardzo ładnie. Za nim rozciąga się osiedle czteropiętrowców, bardzo podobne do polskich blokowisk. Jako że jesteśmy w centrum, parkowanie na okolicznych ulicach jest dość drogie (obowiązkowo płatne w godz. 7-19; za dwanaście godzin wychodzi 18 euro). Rozwiązaniem dla chcących zaoszczędzić jest położone w pobliżu targowisko osiedlowe, którego właściciele udostępniają własny parking, gdzie za 24 godziny postoju samochodu płaci się jedynie 3,20 euro.
Chociaż o parkingu targowym wiemy od przemiłej właścicielki mieszkania, które wynajmujemy, ludzie z najbliższych straganów, ale i z pobliskiej kawiarni, widząc obcą rejestrację, sami podchodzą do nas, oferując nam pomoc i tłumacząc zasady postoju. Pierwszym językiem jest, jak często podczas naszej wyprawy, rosyjski, dziewczyna z kafejki mówi po angielsku, ale okazuje się, że niektórzy sprzedawcy warzyw i owoców pracowali wcześniej w Polsce i dobrze mówią także w języku polskim. To są oczywiście rzeczy błahe, ale sprawiają nam wiele przyziemnej, ale jakże potrzebnej, przyjemności i dają poczucie otaczającej nas sympatii.
Nowe centrum miasta znajduje się jakby na drugiej linii obwodnicy Starego Miasta. Kolejny dzień postanawiamy spędzić na zwiedzeniu tego właśnie miejsca. Choć przed nami szereg ulic nowego centrum, na których trwają budowy i remonty oraz dwie szerokie arterie, decydujemy się na wycieczkę pieszą. Na Stare Miasto wchodzimy od strony Teatru Dramatycznego, w miejscu gdzie akurat brak jest murów okalających. Kompleks Starego Miasta w Tallinie, z dominującą zabudową średniowieczną, przede wszystkim gotycką i renesansową, ubogaconą w późniejszych wiekach głównie architekturą klasycystyczną, słusznie znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Otoczony jest mniej więcej w 70% oryginalnymi murami obronnymi oraz rozległymi błoniami. Całość zamknięta jest w środku węzła szerokich ulic, stanowiących obwodnicę oddzielającą Stare Miasto od zgiełku codziennego ruchu drogowego, ale także od linii kolejowej.
Stare Miasto dzieli się na Górne i Dolne. Górne, położone jest rzeczywiście wyraźnie wyżej. Idąc wzdłuż kilkusetletnich murów przedostajemy się do Górnego Miasta wąską uliczką o całkiem solidnej stromiźnie. Po drodze mijamy lokal o nazwie „Rewel”. To stara nazwa miasta, które nosiło ją przez niemal 700 lat (1219-1918)! Choć Górne Miasto jest znacznie mniejsze od Dolnego, jest „po brzegi” wypełnione zabytkami i historią. To właśnie zdjęcia Górnego Miasta, najstarszej części miasta, położonej na wapiennym wzgórzu, z masywnymi murami obronnymi i wieżami baszt, z pięknie kontrastującymi kolorami zieleni i cegieł, robione z błoni, z okolic zachodniej obwodnicy, bądź z lotu ptaka, są bardzo popularnym motywem na folderach i widokówkach z Tallina.
Cechą charakterystyczną całego kompleksu średniowiecznego jest duża liczba rynków i ryneczków. Także Górne Miasto, choć o stosunkowo niewielkiej powierzchni, posiada co najmniej kilka założeń mogących być zakwalifikowanymi jako takie. Kulminacją jest Plac Zamkowy z zamkiem Toompea i dominującą nad nim prawosławną katedrą Aleksandra Newskiego z XIX wieku. Dwie ulice dalej, na Placu Kościelnym stoi gmach luterańskiej katedry NMP. Dla turystów spacerujących po Górnym Mieście ważną rolę pełnią punkty widokowe, pozwalające na daleką obserwację miasta od strony zachodniej i północnej (widać morze, co razem z mewami chodzącymi sobie bez strachu po szacownych murach, przypomina o morskim charakterze stolicy Estonii), czy też pozwalające sycić się fantastycznym widokiem Dolnego Miasta od strony wschodniej.
Zwiedzanie Dolnego Miasta rozpoczynamy od kościoła św. Mikołaja, który jest dzisiaj oddziałem estońskiego Muzeum Sztuki. Interesująca ekspozycja pozwala zapoznać się z historią świątyni pochodzącej z XIII w. W 1944 r. w wyniku bombardowań kościół został poważnie zniszczony, potem jednak, za czasów ZSRR (tak!) został zrekonstruowany; przy czym wiele oryginalnego wyposażenia udało się ocalić przed zagładą, co podnosi wartość zabytku. Duże wrażenie robią przede wszystkim czteroczęściowy, składany ołtarz główny oraz znajdujące się w podświetlanej gablocie wielkoformatowe płótno Bernta Notke, artysty z Lubeki, przedstawiające Danse Macabre – popularny średniowieczny motyw Tańca śmierci. Z historii świeckiej Tallina bardzo ciekawa jest Sala Srebrna dokumentująca dzieje miejscowego rzemiosła, z wyrobami głównie ze srebra, często wysadzanymi kamieniami szlachetnymi, a także przedmiotami używanymi przez tutejsze bractwa i gildie, z estońską gałęzią Bractwa Czarnych Głów na czele. Wstęp do kościoła św. Mikołaja jest płatny.
Dolne Miasto można zwiedzać na różne sposoby. Żeby zobaczyć jak najwięcej, najlepszym chyba sposobem, na pewno najbardziej efektywnym, choć wymagającym najwięcej czasu, jest zwiedzanie okrężne. My zaczęliśmy od murów obronnych, aby, zacieśniając kręgi, dojść do centralnego punktu – Placu Ratuszowego. Potężne mury z wielką ilością baszt (było ich 40, pozostało 26!), pochodzą z XIII w. i stanowią o charakterze i atmosferze Starego Miasta, i o wyjątkowości Tallina. Wiele spośród baszt jest dzisiaj zaadaptowanych na muzea, różnego rodzaju wystawy, lokale gastronomiczne, galerie sztuki itp. Ich nazwy mówią same za siebie – Gruba Małgorzata, Dziewicza, Krótka Noga (to przez nią wchodzi się na Górne Miasto). Niezwykłe, klimatyczne miejsca starego Tallina to m.in.
Pasaż św. Katarzyny, Zaułek Mistrzów. Zawracając koło XIII-wiecznego kościoła św. Olafa (tuż za nim XV-wieczne kamienice – Trzy Siostry, połączone ze sobą), idąc ulicą Pikk i odbijając tu i ówdzie, mijamy dawny klasztor Dominikanów, katolicką katedrę św. Piotra i Pawła (tradycyjnie, część informacji w języku polskim), i rozliczne budynki tallińskich gildii, z wyróżniającym się budynkiem Bractwa Czarnych Głów, budynkiem Wielkiej Gildii, Gildii św. Kanuta, czy Katarzyny.
W dawnej siedzibie KGB udostępnione są do zwiedzania (?) cele więzienne. A jest jeszcze Muzeum Tortur, zaś dla zwolenników sztuki wyższej Muzeum Ikon. Wreszcie Plac Ratuszowy z XIV-wiecznym Ratuszem położonym nie pośrodku placu, lecz zamykającym plac od południa. Plac otaczają fantastyczne kamieniczki o różnokolorowych frontonach, dookoła turyści z rozmaitych krajów (i znów wrażenie podobne jak w Rydze – przed wszystkim mnóstwo białych Europejczyków z Zachodu plus dalekowschodnich Azjatów), zgiełk, gwar, stragany z wyrobami folklorystycznymi, sztuką i „wszystkim”, rozliczne lokale gastronomiczne, ogródki itd.
Z Placu wychodzimy urokliwą, wąską, krótką uliczką – nomen omen – Ratuszową, która rozdziela Ratusz i południową część Starego Miasta. Prowadzi ona do ulicy Viru, która zwieńczona jest pozostałościami Bramy Viru (dwie wieże jak z Disneya – a to nie bajka, ale prawdziwe średniowiecze! – z elementami murów), która zamyka Stare Miasto od wschodu i pełni dziś w zasadzie rolę głównego wejścia/wyjścia. Ulica Viru jest obok Placu Ratuszowego najbardziej obleganą przez turystów. To właśnie na niej znajduje się szklano-betonowe centrum handlowe – jedyny nowoczesny obiekt starówki – co najmniej dyskusyjny, jeżeli chodzi o stylizację.
Opuszczamy Stare Miasto po wielu godzinach. Ponownie towarzyszy nam świadomość jedynie bardzo pobieżnego „dotknięcia” tego niezwykłego miejsca Tallina. Brakuje kolejnego dnia, ale z drugiej strony, być cały dzień na starówce estońskiej stolicy, a nie być wcale? Wybieramy to pierwsze i sugerujemy każdemu, kto stanie przed szansą choćby wejścia na chwilę do tej osobliwej dzielnicy, aby bezwarunkowo skorzystał z takiej okazji.
Nasz terminarz jest napięty. Wracamy późnym wieczorem do bazy, a już o czwartej rano trzeba wstawać, żeby zdążyć na prom do Helsinek. Bilety mamy, prom odpływa o 7.30, ale trzeba być o 6.00 w terminalu, a najlepiej jeszcze wcześniej, żeby mieć dobre miejsce dla samochodu i nie czekać potem zbyt długo na wyjazd, tracąc cenny czas i narażając nasz własny terminarz na niedotrzymanie. Zgodnie z planem stawiamy się w terminalu, przed nami tylko kilkanaście aut. Prom jest ogromny, wjeżdża na niego kilkaset samochodów osobowych i co najmniej kilkanaście Tirów. Trafiamy na statek nowy, wprowadzony do służby wiosną 2017 r. i zabierający 2700 pasażerów! Ruszamy, przed nami 90 km drogą morską, dwie godziny dość szybkiego rejsu (24 węzły). Kierunek Helsinki!