Wielu Polaków swoją pracą przyczynia się do likwidacji polskich firm i działa na szkodę mieszkańców kraju. Może i ja też. Zacznę więc od siebie. Od przeszło dwudziestu lat handluję zbożem i kiedy je eksportuję wpływam na zwyżkę cen zbóż, a co za tym idzie większą opłacalność produkcji polskiego rolnika. Lecz przy imporcie sytuacja się odwraca i ten sam producent rolny zmniejsza swoje zyski. Oczywiście zawszę mogę powiedzieć, zgodnie zresztą z prawdą, że zmniejszając cenę zbóż wpływam na zwiększenie atrakcyjności polskich producentów żywca, drobiu czy jajek. Zawsze można znaleźć coś, co uzasadni działania przynoszące nam korzyści. Ponieważ ja też nie jestem bez winy, łatwiej mi będzie wytykać podobne działania innym.
Współczesny rynek, to w znacznej mierze duże zagraniczne firmy i te małe, lokalne – zarzynane przez bogatszą konkurencję. Nie można ukrywać, iż pracując w zagranicznej korporacji, wpływając na jej ekonomiczny sukces, równocześnie działamy na szkodę polskich producentów. Prężny rozwój sieci typu Lidl, McDonalds, Adidas, odbywa się kosztem małych sklepów, rodzinnych barów czy polskiego przemysłu odzieżowego. Część firm takich jak Volkswagen, Samsung, Microsoft nie mają polskiej konkurencji, ale taką konkurencję kiedyś miały lub mieć by mogły w przyszłości. Ktoś powie, że część produkcji tych marek odbywa się w Polsce – zgoda, ale są to zazwyczaj montownie, a nie polskie zakłady zatrudniające projektantów, konstruktorów, przeprowadzające badania i udoskonalające oferowane produkty.
Inna kwestia to praca w banku (proszę sprawdzić które są w rękach rodzimych właścicieli), której ważnym elementem jest zadłużanie obywateli. Jak ustosunkować się do odwróconej hipoteki przy pomocy której banki wchodzą w posiadanie nieruchomości. Czy Drzymała zaryzykował by zastaw gospodarstwa w Deutsche Banku?
Dotykając tematów bardziej dyskusyjnych – jak ocenić pracę urzędników uzależniających gospodarkę od unijnych dopłat? Nie mam na względzie samych zagadnień ekonomicznych, gdy jak za PRL-u wynagrodzenie nie jest związane z zyskiem uzyskanym za wykonaną pracę, ale również szkodą psychologiczną wynikającą z faktu, iż pieniędzy się nie zarabia tylko otrzymuje. Dodatkową kwestią mocno problematyczną jest społeczne przyzwolenie na sytuację, w której urzędnik decyduje – kto będzie w pozycji uprzywilejowanej (bo przyznanie dotacji nie jest w gruncie rzeczy niczym innym).
Allan Hanson w rozprawie „Kreowanie Maorysa: wynalazek kultury i jego logika” przedstawia zagadnienie terminu Maoritanga – oznaczającego maoryski sposób życia, sztukę i obyczaje. Otóż ten termin powstał jako wynalazek kultury będący odpowiedzią na zapotrzebowanie grupy etnicznej na słowo mające dawać poczucie dumy z przynależności do danej wspólnoty, utrzymywać ją w jedności. Osobiście widzę potrzebę, by pracę pozostającą w zgodzie z interesami polskich producentów, wyróżnić specjalnym określnikiem. Dla potrzeb tego artykułu niech to będzie rodna praca, rodna – od narodu. A więc taka, która nie służy obcemu kapitałowi, nie skutkuje przechodzeniem własności w obce ręce i nie rujnuje dóbr narodowych. Jacek Magiera – trener Legii Warszawa przejmując drużynę po pierwszych niepowodzeniach w Lidze Mistrzów powiedział, iż najpierw postara się by zespół w tych rozgrywkach zdobył bramkę, potem zremisował mecz, a na koniec może się uda coś wygrać i powalczyć o sukces. Tak samo z rodną pracą, najpierw ją dostrzeżmy, potem wprowadźmy do słownika, a na koniec może powstanie z tego coś dobrego.